Maciej Słomiński, Interia: W radiowej "Trójce" jest program o tytule: "Biegam, bo lubię". To o panu? Jarosław Kubicki, pomocnik Lechii Gdańsk: - Wbrew pozorom ja nie lubię biegać. Gdyby mi ktoś powiedział, że mam pobiec na drugi koniec miasta, zapytałbym, czy mogę podjechać rowerem. Na sam widok piłki cieszą mi się oczy i wtedy mogę nabijać kilometry. Czy jest pan wyznawcą prastarej piłkarskiej zasady mówiącej, że lepiej mądrze stać niż głupio biegać? - Biegam w czasie meczu tyle, że ktoś gotów pomyśleć, że biegam głupio. Takie mam jednak zadania na boisku, muszę sporo pracować w defensywie. Patrzy pan na statystyki przebiegniętych kilometrów? - Tak teraz wygląda piłka, że wszystko jest liczone, kto ile przebiegnie, ile kto miał podań, ile sprintów itd. W ostatnim meczu z Pogonią przebiegłem chyba 12,3 km. W końcówce graliśmy trochę inaczej. Nasz środkowy obrońca poszedł wyżej, wtedy ja stanąłem na stoperze. Mógłbym przekroczyć 13 km, ale nie o to chodzi. Jeśli zespół ma wygrać, mogę cały mecz stać "na kole" i przebiec 5 km. Odpowiadając na pytanie - najważniejsze są bramki. Mecz z Pogonią był w ogóle pechowy. Po powrocie do domu długo nie mogłem uwierzyć, że przegraliśmy. Dodatkowo, gdy skoczyłem do głowy ze stoperem gości, Mariuszem Malcem, on mi wjechał korkami w ścięgno Achillesa, a sam źle stanął i podkręcił kostkę. Chłodzę stopę i mam nadzieję wystąpić w kolejnym meczu z Zagłębiem Lubin (23 października, piątek, godz. 20.30). Jego, niestety, czeka dłuższa przerwa. Przykra sprawa. Przedłużył pan niedawno kontrakt z Lechią do 2023. To była szybka akcja czy rozmowy trwały od wielu miesięcy i wreszcie teraz udało się je sfinalizować? - Poszło szybko, chwila - moment. Znał pan wcześniej Restaurację Kubicki, gdzie doszło do przedłużenie pana związku z klubem? - Byłem wcześniej tam kilka razy, uprzedzając pytanie - zniżek z racji nazwiska nie posiadam. Pozostając w klimacie gastronomicznym, skąd się wzięła pańska boiskowa ksywa "Kebsi"? To od popularnej potrawy rodem z Bliskiego Wschodu? - W klasie sportowej do nikogo nie mówiło się po imieniu, każdy miał pseudonim, niekiedy złośliwy. Myślę, że "Kebsi" to nie najgorsze pseudo, mogło być o wiele gorzej. W każdym razie nie wywodzi się od kebaba. Urodził się pan w 1995 roku, z tego rocznika w Zagłębiu Lubin grał Krzysztof Piątek, duży, silny napastnik. Zawsze taki był? - Nie. Jak przychodził nie był taki, z biegiem czasu urósł trochę. Pracował dużo na siłowni, spędzał tam dużo czasu po treningach piłkarskich. Do dziś jesteśmy w kontakcie. Pana kariera rozpędzała się wolniej niż Piątka. Dwa dni przed debiutem w Ekstraklasie zagrał pan w rezerwach Zagłębia. - Chodziło o to, żeby nie "spalić" możliwości występu w Ekstraklasie, o czym zresztą dowiedziałem się dopiero po spotkaniu rezerw. Faktycznie w mojej przygodzie z piłką nie było tak, że byłem najbardziej utalentowany w regionie. Dopiero w wieku juniora zacząłem być powoływany do kadry województwa. Tak samo z kadrą Polski, zaistniałem dopiero w U-20 i U-21, wcześniej były jakieś konsultacje, ale to się nie zalicza. Rozmawiałem z Adrianem Błądem, który tak jak Arkadiusz Woźniak mocno identyfikuje się z "Miedziowymi". Mimo że pan jest urodzonym w Lubinie wychowankiem Zagłębia, nie znalazłem wypowiedzi podkreślających przywiązanie do tego klubu. - Nie zmienia to faktu, że bardzo lubię Zagłębie Lubin. Śledzę jego losy, często gdy Lechia grała we Wrocławiu, nie wracałem od razu do Gdańska, a zatrzymywałem się u rodziny w Lubinie i szedłem na mecz Zagłębia. Stamtąd jestem, chociaż faktem jest, że nie podkreślam tego tak bardzo, jak wymienieni zawodnicy. Nie było tak, że chodziłem na wszystkie mecze od małego, zacząłem się interesować mocniej piłką, gdy zacząłem w nią grać. Czy podpisałby się pan pod tezą, że wychowankowie są w polskich klubach piłkarskich traktowani gorzej od zawodników z zewnątrz? Był moment, że pana z Zagłębia wręcz wypychano, wbrew pana woli. - Zadzwonił do mnie dziennikarz, że planowane jest wymienienie mnie i Arka Woźniaka za bułgarskiego napastnika Sandecji Nowy Sącz, Aleksandara Kolewa. Musiałem się uszczypnąć, czy nie śnię. Nie miałem pojęcia, że takie ruchy są planowane. Wtedy akurat byłem w niezłej formie, a tu pada pytanie czy idę do Sandecji już czy za chwilę. Ale o co chodzi? Czy na pewno o mnie? Śmieszna sytuacja. Pana najlepszy moment w Zagłębiu? - Sezon 2015/16 - pierwszy po powrocie do Ekstraklasy, wskoczyłem do składu w siódmej kolejce. Zespół wygrywał, mnie udało się strzelić kilka goli. Jako beniaminek stanęliśmy na podium i w nagrodę zagraliśmy w europejskich pucharach, gdzie zaliczyliśmy trzy fajne dwumecze.