Może się okazać, że wtorkowy wieczór był kamieniem milowym w historii polskiego futbolu kobiecego. Rekordowa liczba 8449 widzów obejrzała na bursztynowej Polsat Plus Arenie w Gdańsku mecz reprezentacji Polski i Rumunii (padł wynik 4-1). Nigdy wcześniej meczu kobiet nie oglądało więcej kibiców. Ale to nie wszystko - na Stadionie Narodowym na meczach reprezentacji męskiej bywa ponad 50 tysięcy widzów, a czasem jest cisza jak makiem zasiał. Gdańsk, który jest nowym domem kobiecej reprezentacji piłkarskiej, pokazał że ilość kibiców może iść z parze z jakością dopingu. Było bardzo głośno, zwłaszcza dzięki grupie fanów zgromadzonych na trybunie za bramką - prawie 1000 dzieci z gdańskich domów dziecka mogło być na meczu dzięki działaniom Fundacji Obudź Nadzieję. Za miesiąc, dokładnie 29 listopada kobieca reprezentacja Polski zagra dwumecz decydujący o udziale w mistrzostwach Europy. Rywalem, oczywiście w Gdańsku, ma być Austria. Ma być jeszcze więcej kibiców i jeszcze większy hałas. W tej piłkarskiej beczce miodu była łyżeczka dziegciu. Był nią baner Miasta Gdańsk, który zasłonił część napisu klubu piłkarskiego Lechia. W efekcie wyszedł napis "Lech Gdańsk", a jako że kibiców Lecha Poznań łączy sojusz z Arką Gdynia, wyszło bardzo niefortunnie w oczach fanów ze stolicy województwa. Kibice Lechii Gdańsk, którzy poczuli się dotknięci tym banerem zareagowali złością. W internecie doszło do sporej burzy i wymiany poglądów o podwyższonej temperaturze. Postanowiliśmy spytać u źródła, czyli w Arenie Operator Gdańsk (AGO), który był organizatorem wtorkowego meczu. - Chcę zaznaczyć, że zasłonięcie części napisu "Lechia" nie było znikąd inspirowane. Zgadzam się, że jako właściciel stadionu popełniliśmy błąd, za który pozostaje nam tylko przeprosić. Nie dopilnowaliśmy tematu, mogę obiecać że taka sytuacja się nie powtórzy - mówi nam Paweł Buczyński, wieloletni prezes AGO. - Lechia jest dla nas strategicznym partnerem, wiemy ile znaczy dla kibiców i dla naszego miasta Gdańska - wyjaśnił Paweł Buczyński.