Nie mogą narzekać na nudę kibice Lechii Gdańsk. Tydzień rozpoczął się od poniedziałkowego spotkania kibiców z prezesem Paolo Urferem i dyrektorem technicznym, Kevinem Blackwellem. Drużyna Lechii Gdańsk znajduje się w strefie spadkowej Ekstraklasy, dlatego trudno dziwić się trosce kibiców, którzy chcą poznać przyczyny takiego stanu rzeczy. Z drugiej strony, gdyby zespół trenera Szymona Grabowskiego miał 4-5 punktów więcej (stracone w doliczonym czasie punkty ze Śląskiem Wrocław, Rakowem Częstochowa i ostatnio Stalą Mielec) atmosfera byłaby całkiem inna, co nie znaczy, że problemów nie ma i nie warto rozmawiać, o czym najlepiej wie Jan Pospieszalski. Co jasne, na spotkanie organizowane przez kibiców nie mieli prawa wstępu przedstawiciele mediów, jednak wokół sporego jak na polskie warunki klubie, jakim jest Lechia Gdańsk wieści się szybko rozchodzą. Pierwsza godzina mityngu to pytania głównie do prezesa Paolo Urfera, o słabą sytuację finansową klubu i odejścia kolejnych pracowników, którzy regularnie nie otrzymywali wynagrodzeń. Konkretów było bardzo niewiele, dodatkowo tłumacz nie był ze środowiska piłkarskiego, dlatego kilkuminutowe wypowiedzi prezesa kwitował zaledwie kilkuzdaniowym streszczeniem. Zabrakło odpowiedzi (a może precyzyjnie sformułowanych pytań?) o długo- lub choćby krótkoterminową wizję, o dziadostwo organizacyjne i zaległości w płatnościach, które byłyby jeszcze większe gdyby nie Komisja ds. Licencji PZPN, która objęła Lechię tzw. "nadzorem licencyjnym rozszerzonym", co w praktyce oznacza sprawdzanie płatności wobec pracowników "licencyjnych" w okresach dwumiesięcznych. Z tego co nam wiadomo, nie wszystkie płatności sierpniowe zostały uregulowane, część z nich podważana jest jako "sporna". Może chodzić o Luisa Fernandeza, który rozwiązał z Lechią kontrakt. Sankcją za niewywiązywanie się z tych płatności mogą być ujemne punkty w kolejnym sezonie 2025/26. Wracając do poniedziałkowego spotkania - po Urferze przyszedł czas na pytania do Kevina Blackwella, który oficjalnie jest dyrektorem technicznym, a nieoficjalnie kimś znacznie więcej. Pisaliśmy niedawno, że prawie roczny czas, w którym Lechia Gdańsk miała de facto dwóch trenerów nieuchronnie zmierza do końca. Lechia Gdańsk zagra z Legią Warszawa w piątek o godz. 20:30 To co zdało egzamin w I lidze, niekoniecznie musi przynieść efekt w Ekstraklasie. Anglik, bez którego zapewne nie byłoby powrotu Lechii na najwyższy szczebel rozgrywek, co do tego większość jest zgodna, został oskarżony przez kibiców o złe przygotowanie drużyny do sezonu, o rozbicie sztabu i o to, że ma konflikt z piłkarzami. Na ostatni z tych zarzutów Blackwell odpowiedział, że zapyta nazajutrz drużyny, czy chce z nim współpracować i wyszedł ze spotkania. Takie rozmowy odbyły się następnego dnia i wszyscy, łącznie z trenerem Grabowskim mieli odpowiedzieć, że doświadczenie Brytyjczyka będzie w kryzysowej sytuacji na wagę złota. Z drugiej strony trudno się było spodziewać innej reakcji w sprawie Anglika, który w Lechii jest drugi po Bogu, chociaż w zwariowanym świecie polskiego futbolu nie takie rzeczy się działy. Na konferencji prasowej przed meczem z Legią Warszawa pytanie o sytuację z Blackwellem i bannery "Kevin go home" padło w stronę kapitana drużyny Lechii, Rifeta Kapicia. Bośniacki pomocnik odparł - Jestem piłkarzem i zajmuję się przede wszystkim boiskiem. Chcę jednak podkreślić, że w obecnej kryzysowej sytuacji potrzebujemy każdego w naszej drużynie, to się nie zmienia. Kevin Blackwell wprowadził nowe rzeczy do naszego treningu w poprzednim sezonie, miał wielki udział w awansie do Ekstraklasy. Jutrzejszy mecz z Legią Warszawa ściągnie na Polsat Plus Arenę zdecydowanie największą ilość widzów w tym sezonie. W chwili pisania tych słów na stronie bilety.lechia.pl widnieje liczba prawie 23 tysięcy sprzedanych biletów. To świetne wiadomości dla podreperowania dziurawego budżetu gdańskiego klubu. Gorsze są takie, że impreza sportowa została zgłoszona stosownym organom na 25 tysięcy widzów. Zapowiada się kolejny skandal w realu i w internecie. Rzadko zdarza się, że stadion w Gdańsku wypełnia się w ponad połowie, a jak już tak się dzieje, wówczas nie wszyscy chętni mogą obejrzeć widowisko.