Maciej Słomiński, INTERIA: W głośnym wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego", Adam Mandziara mówi, że "próbuje pan przejąć klub". Zapytam wprost: czy próbuje pan przejąć Lechię Gdańsk? Dariusz Krawczyk, mniejszościowy udziałowiec Lechii Gdańsk: - Nigdy nie planowałem przejmować klubu - dla mnie słowo "przejęcie" w kontekście tego wywiadu ma konotacje negatywne, kojarzy się z zabieraniem komuś czegoś siłą. Mam wrażenie, że chodziło bardziej o zdezawuowanie mojej osoby. Wielokrotnie informowałem Adama Mandziarę, że tkwi w głębokim błędzie próbując wcisnąć mi coś, co nie jest zgodne z moimi intencjami. Nigdy nie byłem zainteresowany przejęciem klubu i nigdy nie wywierałem na nikogo presji w tej kwestii. Nie chcę, aby ktokolwiek mi coś darował. Kto mnie zna ten wie, że jak już to jest dokładnie odwrotnie, wiele lat sponsorowałem Lechię Gdańsk i to niemałym nakładem. Działania, które sugeruje Mandziara w wywiadzie są dalekie od mojego charakteru, sposobu działania i stylu pracy. To insynuacje, jak i cały wywiad Adama nie mają ładu i składu, wręcz zahaczają o bełkot. Przejęcie nie, a kupno klubu? Dla wielu osób w Gdańsku jest pan ostatnią nadzieją, a pana prężne działania na polu biznesowym na pewno można uznać za sukces. - Nie planuję tego. Serce może by i chciało, ale jestem bardzo zapracowanym człowiekiem i doba jest dla mnie za krótka. Fatalnie się czuję, gdy ktoś stara mi się przykleić gębę. W pewnym sensie historia zatoczyła koło. To znaczy? - Już w latach 2014-15, tuż po przejęciu klubu przez obecnego akcjonariusza większościowego, Adam Mandziara czynił mi takie zarzuty, sugerując że chcę przejąć klub. Nie mogę się wciąż tłumaczyć, że nie jestem wielbłądem. Te sugestie powracają i pojawiają się najczęściej, gdy w klubie źle się dzieje. Zamiast rozwiązywać problemy, wyciąga się czynniki zewnętrzne i stara się przerzucić odpowiedzialność na kogoś innego. Przepraszam bardzo, ale to nie ja swoimi działaniami powodowałem odejmowanie punktów Lechii, rozwiązywanie kontraktów zawodników z winy klubu, to nie ja wydawałem więcej niż miałem i zaciągałem pożyczki, żeby zasypać dziurę w budżecie. Powiedzmy bez ogródek - klub jest fatalnie zarządzany, a moja "wina" polega na tym, że zabieram głos w tej sprawie. Nie można milczeć, gdy widać gołym okiem, że dzieje się źle. Adam Mandziara to negatywnie odbiera i oskarża mnie o niecne intencje, ale jak coś źle funkcjonuje trzeba rozmawiać i szukać wyjścia, żeby znaleźć rozwiązanie, a nie przyjmować krytykę personalnie. Początki panowie mieliście obiecujące. W 2014 r. tuż po przejęciu klubu przez miesiąc był pan prezesem zarządu Lechii. Bez zgody Adama Mandziary nie byłoby to możliwe. - W tym czasie nie trzeba było martwić się o "cash flow" frekwencja była przyzwoita - w poprzedzającym sezonie zajęliśmy czwarte miejsce w lidze, przyjeżdżały tabuny piłkarzy. Wszystko super, ale nikt nie myślał o przyszłości. Pozbyto się lekką ręką najmożniejszego wtedy mecenasa w Ekstraklasie - firmy LOTOS. Dziś można to powiedzieć głośno - ten sponsor odszedł przez fatalne zarządzanie i styl pracy Adama. Sposób rozwiązania konfliktu z Akademią, zakończenie programu Biało-Zielonej Przyszłości z LOTOSEM, pisanie dziwnych oświadczeń do zarządu. Współpraca została zakończona na życzenia Adama Mandziary. Pamiętam posiedzenia Rady Nadzorczej, wówczas jeszcze wspólnie z przedstawicielką LOTOS-u, gdy Adam mówił wprost, że ma tyle środków, że na tym sponsorze mu nie zależy. Jak pamiętamy nie trwało to długo, bo już po 1,5 roku zaczęło być głośno o zaległościach płatniczych. Z wywiadu dla "PS" wynika, że Piotr Zejer i pan jesteście szarymi eminencjami gdańskiego środowiska i pociągacie za sznurki. Nie jest panu miło, że jest pan postrzegany jako tak wpływowa osoba? - W żaden sposób mnie to nie nobilituje. To brzmi jak szukanie winnego. Mam poczucie, że chce się odwrócić uwagę od prawdziwych problemów. Działania, które Adam Mandziara mi imputuje są dalekie od mojego charakteru i stylu pracy. To wręcz uwłaczające, zwłaszcza, że wielokrotnie podkreślałem, że nie jestem zainteresowany kupnem klubu. Cały wywiad jest pełen sprzeczności i niekonsekwencji, ale specjalnie mnie to nie dziwi. Dlaczego? - Ten wywiad jest odbiciem sytuacji w klubie, który jest zarządzany chaotycznie, pełno w nim nielogicznych ruchów. Brak decyzyjności, nie wiadomo, gdzie decyzje zapadają i kto za co odpowiada. W rozmowie dla "PS" przy pytaniach niewygodnych Adam odsyła do prezesa klubu, Pawła Żelema, w sprawach sportowych do nowego dyrektora sportowego, Łukasza Smolarowa, a gdy wspominany jest sukces chętnie podejmuje temat. Słyszeliśmy deklaracje Mandziary, że się odsuwa od działalności w Lechii, tymczasem z tego wywiadu wyłania się postać, która cały czas decyduje o najważniejszych sprawach, a w szczególności w tematach sportowych. Sukcesy to on, porażki to kto inny. Bardzo wygodna postawa. Wielokrotnie, gdy zaczyna być źle odgrzewa stare kotlety, że tzw. środowisko gdańskie czyha na jego dobra rodowe. Często powtarzanym przez niego sloganem jest, że środowisko nie inwestuje w klub. Tylko jak ktokolwiek ma zainwestować w klub tak amatorsko zarządzany? Uwagę polecam skierować na nieudolnych ludzi, których dobiera do prowadzenia Lechii. Czy był pan świadomy, że Adam Mandziara wciąż rozdaje karty w Lechii Gdańsk? We wrześniu ubiegłego roku Polskę obiegła informacja, że ma "dość hejtu" i wycofuje się z działalności w gdańskim klubie. - Z uwagą przyglądam się temu co dzieje się w Lechii, zdaję sobie sprawę jak klub jest zarządzany. Zresztą byłoby to nielogiczne, gdy przedstawiciel akcjonariusza większościowego nie decydowałby o tym, co dzieje się w Lechii. Tylko nie wiem po co te deklaracje? Wychodzi na to, że ktoś się gubi w swoich decyzjach albo mówi nieprawdę. Przecież każdy to widzi. W 2020 r. rozmawialiśmy, gdy mniejszościowi akcjonariusze zgodzili się na konwersję długu. Teraz na podobną propozycję odpowiedzieliście negatywnie. - Konwersja długu na nowe akcje jest potrzebnym działaniem dla spółki - tu nie ma wątpliwości. To ważne przy pozyskiwaniu środków finansowych z podmiotów zewnętrznych, na klub z dodatnimi kapitałami własnymi przychylniej patrzą PZPN, UEFA oraz wszelkie instytucje. Widzimy natomiast, że da się spokojnie funkcjonować nawet na grubym minusie i odnosić sukcesy - za przykład mogą służyć choćby FC Barcelona i Real Madryt. Pamiętać należy, że w 2020 r. sytuacja była szczególna, wybuchła pandemia koronawirusa: nie było wpływów z dnia meczowego, sponsorzy wstrzymali transfer środków, zawodnicy nie otrzymywali wypłat po parę miesięcy. Łatwo dziś oceniać sytuację, ale wtedy nie było wiadomo w jaką stronę pójdzie świat, rozgrywki ligowy zostały wstrzymane. Klub poczynił pewne kroki, my postanowiliśmy pomóc i zgodziliśmy się na konwersje długu. To był nasz moralny obowiązek, by pomóc klubowi w czasie zarazy. Nie mógłbym spojrzeć w lustro gdybym odmówił pomocy w tamtym czasie. Na marginesie, przy konwersji Adam Mandziara obiecał zakup busa dla Klubu Kibiców Niepełnosprawnych, który funkcjonuje przy Lechii Gdańsk. Słowa do dziś nie dotrzymał choć minęły już prawie trzy lata. Teraz się na konwersję nie zgodziliście. - Klub jest fatalnie zarządzany, świadczy o tym frekwencja i zapewne fatalny wynik finansowy jakim skończy się sezon. Mam nadzieję, że sportowo się utrzymamy w Ekstraklasie, a po sezonie przyjdzie czas na podsumowanie. Postanowiliśmy, że pochylimy się nad propozycją kolejnej konwersji, jeśli spółka będzie funkcjonować we właściwy sposób, a jej sytuacja finansowa będzie stabilna. Szkoda, że to poszło w złą stronę, bo ostatnie lata wskazywały, że sytuacja zmierza we właściwym kierunku. Myśli pan o sukcesach sportowych? - Nie tylko. Zauważalny był fakt, że po wielu latach chaotycznej działalności klubu, spółka zaczęła się funkcjonować prawidłowo. Myślę, że nie bez wpływu było to, że środowisko akcjonariuszy mniejszościowych zaczęło współpracować z właścicielem. To my naciskaliśmy, żeby poukładać sprawy finansowe, żeby nie żyć wiecznie ponad stan, bo to skończy się katastrofą i upadkiem klubu. Zgodziliśmy się na konwersję długu, pod warunkiem poukładania spraw organizacyjnych w klubie. Był w zarządzie Michał Hałaczkiewicz, był nasz przedstawiciel Piotr Zejer, którzy prostowali tematy. Gdy klub zaczął funkcjonować nieco lepiej, nastąpił kompletny zwrot akcji. Nastąpiła seria niezrozumiałych decyzji prezesa Pawła Żelema. Nie odmawiam mu dobrych intencji, ale cięcia finansowe, brak komunikacji ze środowiskiem, brak działań marketingowych, dziwne decyzje kadrowe, brak wzmocnienia drużyny przed startem w pucharach, "równia pochyła" na trybunach idą na jego konto. No chyba, że to nie on finalnie podejmuje decyzje w spółce. Wówczas niech zrezygnuje, po co taki prezes, który nie ma decyzyjności? Lechia Gdańsk chwali się, że po raz pierwszy od wielu lat zakończyła zyskiem rok budżetowy. Sezon 2021/22 to wynik 1,2 mln na plusie. - Ze skrajności poszliśmy w drugą skrajność. Cięcia, które dały chwilowy wynik dodatni zaprzepaściły szansę napędzenia ponownej koniunktury na Lechię Gdańsk, która po raz trzeci w historii zagrała w pucharach. Ten sukces został koncertowo zmarnowany, co wkrótce odbiło się czkawką w lidze. W szaleńczym cięciu wszystkiego do zera zredukowane zostały w budżecie działania marketingowe. To podcinanie gałęzi, na której się siedzi, stąd między innymi niska frekwencja i zapewne milionowe straty za sezon 2022/23. Choćby dlatego nie chcemy zgodzić się na kolejną konwersję, bo to droga donikąd. Jeśli tak dalej pójdzie w następnym roku ponownie będziemy mieli ten sam problem z kolejną zamianą długu na akcje. Spółka musi być profesjonalnie zarządzana, uzyskać stabilność w działaniu, a nie zaciągać pożyczki w nieskończoność. Dziś w klubie panuje bałagan i ciągłe zmiany w zarządzie. Nie da się jednak zaprzeczyć, że zysk netto to pozytywna wiadomość. - Oczywiście, bez dwóch zdań, choć zysk jest minimalny biorąc pod uwagę, jak wysokie straty spółka odniosła we wcześniejszych latach. Poza tym zysk wypracowany transferami oraz przesunięciem zobowiązań jest drugą stroną medalu przychodów z działalności operacyjnej. Nie marnotrawiąc środków na prowizje i sprzedając piłkarzy wiele klubów byłoby w stanie wypracować zysk. Brak dziś spójnej wizji, planu na przyszłość, komunikatu w jakim kierunku chce Lechia Gdańsk podążać i jakie osiągać cele. Bez tego jest ciągła improwizacja i wieczne gaszenie pożarów. Nie oszukujmy się, wizerunek Lechii Gdańsk jest dziś fatalny. Prawdopodobnie kolejny rok skończy się niemałą stratą. Widzimy jak niska jest frekwencja na stadionie. Poza tym chyba każdy zdaje sobie sprawę, że założenia budżetowe nie przewidywały miejsca w TOP15. Portalu transfermarkt nie można traktować jak wyrocznię, ale daje pewien obraz wartości drużyny - według niego nastąpił spadek wartości o około 5 mln euro, to przyćmiewa dotychczasowe rządy w klubie i za to prezes Żelem orderu nie dostanie. Co się musi stać, żeby wasz przedstawiciel wrócił do zarządu? - Odsyłam do oświadczenia Piotra Zejera, który zawiesił swoje członkostwo w zarządzie. Z obecnym prezesem zarządu nie można pracować, nie dlatego że ma inne poglądy i wizje, a dlatego że stawia ścianę i nie wykazuje chęci współpracy. Jego deklaracje są puste, przez co środowisko skonfliktowane. Polityka transferowa Lechii Gdańsk jest szokująca. Poprzez stratę kolejnych wychowanków tracimy tożsamość. Co przyciąga publiczność? Dobry wynik i to, że grają nasi. Sytuacja z Kubą Kałuzińskim na pewno daje do myślenia pozostałym młodym zawodnikom. Jaką młodzież ma motywację, żeby związać się z klubem, jeśli na koniec zostaną potraktowani jak piąte koło u wozu? To wbrew logice - oszczędzanie na swoich, żeby dać potem komuś z zewnątrz więcej. Trzeba to sobie jasno powiedzieć - to jest działanie na szkodę Lechii i jeśli Mandziara tego nie widzi to powinien zmienić profesję. Kałuziński i Okoniewski nie są pierwsi - podobna sytuacja była z Mateuszem Żukowskim czy przed laty z Przemkiem Frankowskim. Dlatego właśnie ludzie nie chcą przychodzić na mecze, a piłkarze wybierają inne oferty. Absolutnie nie dziwi mnie, że kibice nie chcą utożsamiać się z takim działaniem i wyrażają swoje niezadowolenie. Odbudowanie pozytywnego wizerunku oraz atmosfery, poprawa frekwencji to teraz bardzo duże wyzwanie i nie naprawi się tego szybko. Jakie są wasze zarzuty wobec prezesa Żelema? - Oprócz tych które wymieniłem, przede wszystkim nie ma z nim konstruktywnego dialogu, jego deklaracje okazały się bez pokrycia, przez co współpraca stała się niemożliwa. Paweł Żelem zamknął się w swym pokoju i przegląda faktury. To jest oczywiście chwalebne, ale przy okazji ucieka wiele ważnych spraw, które dzieją się dookoła. Jego częstsza obecność na spotkaniach i aktywność w kontaktach z potencjalnymi sponsorami na pewno nadałaby im wyższą rangę i pozwoliła wiele spraw załatwić szybciej i sprawniej. Jest potrzeba bardzo dużego zaangażowania się w odbudowę wizerunku spółki i tu powstaje pytanie czy prezes jest wstanie podołać temu zadaniu. Paweł Żelem lubi współpracować sam ze sobą, ma ambiwalentny stosunek do współpracowników i jak słyszeliśmy na spotkaniu otwartym z kibicami czysto po ludzku nie umie dotrzymywać słowa. Odsyła pan do Zejera, ale to pan ma tyle akcji Lechii Gdańsk, że w zasadzie jednoosobowo może kształtować stanowisko akcjonariuszy mniejszościowych. - Miałem około 30% głosów na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy, ale nigdy nie podejmowałem decyzji jednoosobowo. Poza tym dziś, po konwersji akcji sytuacja się kompletnie zmieniła. Godząc się na zamianę długu na akcje, de facto dobrowolnie zrezygnowałem z decydującego pakietu na rzecz stowarzyszenia kibiców "Lwy Północy" - to szerokie i różnorodne środowisko, które cieszy się zaufaniem Biało-Zielonej społeczności. Musieliśmy utrzymać w naszych rękach minimum 5% głosów, żeby mieć wpływ na sprawy bazowe - zmiana nazwy, siedziby klubu, zmiany statutowe oraz zgodę na kolejne konwersje akcji. Gdybym ja miał te akcje jako osoba fizyczna, ataków i oskarżeń, że chcę przejąć klub byłoby jeszcze więcej, a w nowej konfiguracji decydujący pakiet trafił w godne ręce. Utrzymaliśmy 5% udziału w akcjonariacie. Nie była to bezpośrednia zamiana moich akcji na rzecz stowarzyszenia, tylko wiązała się z bardziej zawiłą transakcją w oparciu o darowiznę akcjonariusza większościowego, ale bez mojej zgody byłoby to niemożliwe. Zachowaliśmy swoje prawa i bazowe przywileje takie same jak przed konwersją akcji, dzięki czemu dalej mamy realny wpływ na strategiczne decyzje związane z Lechią. Jeśli ktoś myśli, że stowarzyszenie dało się kupić za akcje to jest w głębokim błędzie. Gdy sytuacja była krytyczna dla spółki, trzeba było zamienić dług na akcje i takie rozwiązanie było najlepsze dla naszego środowiska, bo wpływ na podjęcie strategicznych decyzji ma szersze grono ludzi, które cieszy się dużym społecznym zaufaniem. Adam Mandziara mówi w wywiadzie o atmosferze zagrożenia. "21 grudnia na trybunę żółtą weszły zamaskowane osoby, które wywiesiły dobrze znane z meczów transparenty". Według moich informacji stało się to podczas klubowej wigilii dla pracowników. - Trudno mi się odnieść do tej sytuacji, bo nikt mnie na klubową wigilię nie zaprosił i niewiele wiem na ten temat. Z drugiej strony trudno się dziwić frustracjom kibiców, kiedy klub odcina się od własnych korzeni, od środowiska które stworzyło obecną Lechię Gdańsk. Pakiet większościowy to nic nie warte papierki, bo bez kibiców klub nigdy nie odniesie prawdziwych sukcesów, które mogłyby wpisać się w annałach. Wydaje się, że nowy wiatr w żagle może dać klubowi budowa ośrodka treningowego w Bystrej. Daleka do tego droga, dzisiejszą sytuację opisuje sam Adam Mandziara w wywiadzie: "(...) drużyna U-19 musi trenować o 8 rano na Ogniwie Sopot. To już bardzo amatorskie, ale na szybko nie wybudujemy kolejnych boisk". - Bystra to dobra inicjatywa, chociaż brakuje konkretów. Kolejna sprzeczność w wywiadzie dla "PS" - z jednej strony Adam Mandziara słusznie mówi, że jego kadencja to najlepszy wynikowo okres w historii klubu a z drugiej strony przecież trudno zapomnieć jaki do tej pory był chaos, wielokrotne kary finansowe, odejmowanie punktów, rozwiązywanie kontraktów zawodników z winy klubu. Trudno znaleźć drugi klub w Ekstraklasie, który przeszedł tyle upokorzeń. Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego przez 9 lat nie udało się stworzyć choćby minimalnych udogodnień dla wychowanków? Nie zbudowano nawet pół boiska. Akademia jest tak traktowana jak wychowankowie, z Kubą Kałuzińskim na czele. To jest celowe zaniechanie działań. Większość klubów w Ekstraklasie w krótkim czasie wybudowało ośrodki. Co stało na przeszkodzie, żeby zbudować bazę? Przez lata ogromne środki płacono wątpliwej jakości piłkarzom, sporo pieniędzy wyrzucono w błoto. Na dziś Jaguar i Gedania mają lepsze bazy, przez co lepszą ofertę dla młodzieży, mimo że nie mają tak dużych wpływów od sponsorów. To są fakty, z którymi musimy się zmierzyć. Szczerze, mi jako osobie, która jest związana z Lechią od ponad 20 lat w strukturze klubu, a wcześniej wiele lat jako kibic, jest mi po prostu wstyd, za to jak się traktuje wychowanków i jakie jest podejście do Akademii. Wiele się mówi, a nic z tego nie przekuwa się w rzeczywistość. Z naszej rozmowy wyłania się obraz mocno negatywny. Czy pana zdaniem jest jakaś nadzieja, że Lechia Gdańsk stanie na nogi? - Oczywiście, że jest. Nadzieja umiera ostatnia, a ja jestem urodzonym optymistą. Pamiętam, że jeszcze przed ogłoszeniem o swoim odejściu, Adam mówił o organizacji czegoś w rodzaju "okrągłego stołu", by wyjaśnić zaszłości, które narosły przez lata. Niestety, temat ucichł jak wiele innych. Dziś dialog odbywa się przez media, szuka się winnego złej sytuacji. Zła polityka transferowa, źle zarządzany klub i to nie przez rok, a przez wiele sezonów. Gdyby w tej chwili zadzwonił Adam Mandziara z propozycją czegoś w ramach "okrągłego stołu" co by pan powiedział? - Jasne, że bym się zgodził spotkać i rozmawiać. Problem w tym, że Adam Mandziara przez całe życie był głównie managerem piłkarzy, a to co jest coś zupełnie innego niż prowadzenie tak dużej firmy jak Lechia Gdańsk. W dodatku to nie jest spółka jak każda inna. To religia. Czasem trzeba przełknąć gorzką pigułkę, a krytyki nie odbierać tak personalnie. Gdy zwracamy uwagę na ważne sprawy nie chodzi nam o atak w kierunku Adama, a o dobro spółki, o dobro Lechii, czyli coś co jest ponad nami. Zawsze zastanawiałem się czym kieruje się Adam Mandziara zatrudniając niekompetentnych ludzi, skutkiem tego jest ciągła fluktuacja pracowników? Dodatkowo obecnie ciężko znaleźć pracowników, którzy byli oddani idei Lechii i dumni z tego, że mogą pracować dla klubu, ponieważ większość albo sama zrezygnowała albo zwolniono ich. Nie mogę pogodzić się z tym, że tak bezrefleksyjnie pozbywa się wychowanków klubu. Sposób w jaki potraktowano długoletniego pracownika klubu, Marka Janowskiego woła wręcz o pomstę do nieba. Tak fatalnego wizerunku Lechia nie miała chyba nigdy. Pan jest również kibicem, jaka frekwencja na stadionie na Letnicy zadowoliłaby pana kibicowskie serce? - Oczywiście jak największa. Na Pomorzu jest duży potencjał o czym świadczą frekwencje z przeszłości. Kiedyś mieliśmy wiele ośrodków poza naszym województwem. Na mecze przyjeżdżały autokary z Kętrzyna, Mławy, Koszalina i wielu innych miejscowości. Z tego co wiem, widownia telewizyjna meczów Lechii Gdańsk jest wciąż spora. Za to na stadionie skurczyła się drastycznie, nawet w okresie gry przy Traugutta 29 przychodziło więcej kibiców niż obecnie. Ludziom zbrzydła nie tyle sama Lechia, a bardziej ludzie, którzy ją reprezentują i sposób zarządzania. Konkluzja wydaje się być oczywista. Czy spadek z Ekstraklasy dałby oczyszczenie sytuacji? - Nie wydaje mi się, żeby spadek cokolwiek zmienił, a wręcz obawiam się, że kryzys pogłębiłby się i to w znacznym stopniu. Spadek jest zawsze klęską. Nie wiem jak szybko tak zarządzany klub powróciłby na najwyższy poziom rozgrywek? W I lidze połowa klubów bije się o awans, aby się liczyć trzeba utrzymać skład ekstraklasowy. Dlatego bardzo zachęcam, żeby nie poddawać się i przychodzić jak najliczniej na mecze i mocno dopingować naszej Lechii. Obrażać się można na ludzi, ale na Lechię nigdy. Jak spojrzymy na nie tak dawną historię, nasz klub zdołał przetrwać większe kryzysy. Jaka jest pana wiedza w sprawie procesu sprzedaży klubu? Z tego co wiem o Lechię pytał amerykański biznesmen polskiego pochodzenia, Robert Platek, który ostatecznie skierował swe kroki ku ŁKS. - Z tego co mi wiadomo Adam Mandziara zachował prawo do samodzielnych negocjacji. Mam swoją opinię na temat sprzedaży, ale zachowam ją dla siebie. Czy Adamowi uda się sprzedać pakiet większościowy klubu? Obawiam się, że bez uporządkowania sytuacji w spółce będzie bardzo trudno. Niemniej życzę jemu jak i sobie, aby znalazł mocnego inwestora, bo Lechia Gdańsk jest cały czas bardzo mocną i medialną marką. Maciej Słomiński, INTERIA