Dla jednych futbol bywa piękny, dla innych jest okrutny. Redaktor Michał Okoński z Tygodnika Powszechnego napisał nawet o tym dobrą książkę. W niedzielnym hicie PKO BP Ekstraklasy, dotychczasowy lider Lech Poznań przez większą część meczu ostrzeliwał bramkę Lechii Gdańsk, by ostatecznie ulec 0-1 i stracić pozycję ligowego przodownika . Ataki "Kolejorza" szły przeważnie prawą stroną biało-zielonej defensywy, gdzie po raz drugi w wyjściowym składzie grał niespełna 18-letni Filip Koperski. Pierwszy raz miał miejsce tydzień wcześniej, gdy Lechia została przejechana na "Pasach" w stosunku 0-2. Trener Cracovii, Jacek Zieliński przyznał, że gdy zobaczył wyjściowy skład Lechii zaordynował koncentrację ataków właśnie w tym sektorze boiska. Podobny pomysł miał szkoleniowiec Lecha Poznań, Maciej Skorża. To raczej nie był przypadek, że stoper Lecha Poznań, Bartosz Salamon co i rusz posyłał przerzuty w strefę gdzie operował Koperski, którego nękał reprezentacyjny skrzydłowy, Jakub Kamiński. Wychowanek Lechii grał bardzo ambitnie, nie można mu było odmówić chęci, ale fragmentami było widać, że na prawej obronie dopiero uczy się grać, całe wcześniejsze piłkarskie życie uczestniczył w działaniach ofensywnych, a w drużynie CLJ Lechii, nosił nawet najcięższy z numerów - 10. Filip Koperski bohaterem Lechii Gdańsk Mało kto powiedziałby po pierwszej połowie, że Lechia wywalczy choćby punkt, przewaga Lecha była znacząca, jeszcze mniejszy był zbiór osób, który obstawiłby, że to Koperski zostanie bohaterem meczu. W 86. minucie po rzucie rożnym Ilkaya Durmus i przedłużeniu dośrodkowania, w które zamieszany był Flavio Paixao, piłkę do siatki skierował właśnie "Koper", który dopiero za trzy dni, 24 lutego osiągnie pełnoletniość. Nie dość, że zdobył zwycięską bramkę, to w drugiej połowie grał zdecydowanie pewniej, pozwalając na znacznie mniej ofensywnym zawodnikom Lecha. Tym samym młodzieniec stał się dopiero trzecim piłkarzem Lechii Gdańsk, który trafił do siatki w Ekstraklasie przed ukończeniem 18 roku życia. Kiedyś byśmy napisali, że nie ma dowodu osobistego, ale dziś je wydają już noworodkom. Zgodnie z prawdą będzie napisać, że to zawodnik nie dysponujący prawem jazdy. Do tej rolę szofera Koperskiego pełnił jego sąsiad, chorwacki stoper Mario Maloca. Teraz rolę się odwrócą i to młody lechista będzie woził "Generała". Zobacz skróty z ostatniej kolejki Serie A Czy również na imprezę z okazji 18-stki? O profesjonalizmie swego zawodnika jest przekonany trener Lechii Gdańsk, Tomasz Kaczmarek, który sprytnie wybrnął z pytania o 18 urodziny Koperskiego na pomeczowej konferencji prasowej: - Jestem przekonany, że Filip za cztery dni będzie trzeźwy w swoje urodziny, a się założę, że ja nie byłem. Ale naprawdę nie pamiętam. Wracając do wątku historycznego, drugim najmłodszym zawodnikiem Lechii, który wpisał się na listę strzelców w rozgrywkach Ekstraklasy, pozostaje Kacper Łazaj, który trafił do siatki w zwycięskim meczu z Ruchem w Chorzowie w 2012 r. To było za kadencji trenerskiej, niespokrewnionego z Tomaszem, Bogusława Kaczmarka, który w pracy z młodzieżą czuje się jak ryba w wodzie, o bramce Łazaja mówił, że to najtańszy gol w historii Ekstraklasy: - Ciężko mi sobie wyobrazić by jakiś ligowy snajper zarabiał mniej niż 450 zł. Tyle wpływało co miesiąc na konto Kacpra Łazaja, który w 86 minucie meczu z wicemistrzem kraju, Ruchem w Chorzowie wbił piłkę do pustej bramki na wagę zwycięstwa. Pod nieobecność Traore, rolę playmakera wziął na siebie Deleu, który wyłożył juniorowi tzw. "patelnię". Łazaj miał dokładnie 17 lat, 3 miesiące i 16 dni. Wreszcie najmłodszy strzelec ekstraklasowego gola dla Lechii Gdańsk. Między Bogiem, a prawdą to była wówczas Lechia-Olimpia, ale statystycy doliczają jej dorobek Lechii prawdziwej. Pierwsza kolejka sezonu 1995/96, 29 lipca 1995 r. do siatki Śląska Wrocław trafiło cudowne dziecko gdańskiego futbolu, Grzegorz Król, który miał wówczas 17 lat i dokładnie 3 miesiące. Po latach Król opisał ten dzień w swej biografii: - Wyszliśmy na rozgrzewkę. Trybuny były przepełnione już na godzinę przed pierwszym gwizdkiem. Przyszło pewnie z 15 tysięcy kibiców, choć oficjalnie stadion mógł pomieścić o trzy mniej. Ci, dla których zabrakło miejsca na trybunach, siedzieli na drzewach za płotem. Ksiądz prałat Henryk Jankowski rozdawał medaliki od papieża, a kolejka chętnych do wygłoszenia przedmeczowego przemówienia ciągnęła się przez kilkanaście metrów. Pijany Bohdan Łazuka zataczał się na murawie w biało-zielonej koszulce z napisem "TO MY LECHIA". Z głośników płynęła muzyka, a on, udając, że śpiewa, z mikrofonem przy twarzy próbował do nas zagadywać: - Eee, chołpaki, eee, ak mecz isiaj? A mecz, jak to mecz, nie układał nam się za dobrze. Do przerwy dostawaliśmy w dupę 0:1, ale w drugiej połowie wyrównaliśmy, a w 62. minucie, pamiętam to jak dziś, strzeliłem na 2:1. Euforia! W szatni dostaliśmy premie. Wypłacili nam je prosto z kas biletowych. Do domów wracaliśmy więc z reklamówkami pełnymi banknotów. I żeby spiąć temat meczu Lechii z Lechem historyczną klamrą. Po spotkaniu zadzwonił do mnie pan prof. Marek Hartman, piłkarz Lechii z lat 60. XX wieku, obecnie szanowany wykładowca na Uniwersytecie Morski w Gdyni. Myślałem, że bramka Koperskiego przypomniała mu czasy młodości, ale chodziło o co innego. - Proszę zauważyć, że wszystkie trzy gole w tej rundzie padły po stałych fragmentach gry. To nie może być przypadek, widać, że drużyna nad tym pracuje - pochwalił następców jeden z Biało-Zielonych nestorów, który ma 75 lat, choć jak sam mówi ma 3 x 25 i jest w świetnej formie. W świątecznym wywiadzie, trener Lechii Tomasz Kaczmarek, nie chciał ujawnić który ze szkoleniowców w jego sztabie jest odpowiedzialny za stałe fragmenty gry, jednak my skądinąd wiemy, że to Łukasz Jankowski, który na jesień zasilił trenerskie szeregi Lechii Gdańsk. Maciej Słomiński