Mecz ze Śląskiem Wrocław był absolutnie ostatnim dzwonkiem dla Lechii Gdańsk, jeśli marzy o pozostaniu w Ekstraklasie na kolejny sezon musi zacząć wygrywać w trybie pilnym. Niestety dla Biało-Zielonych nie udało im się pokonać bramkarza WKS i widmo spadku z najwyższej klasy rozgrywek coraz mocniej zagląda lechistom w oczy. Nowy trener Lechii Gdańsk, David Badia jeśli zaskoczył w debiucie to dość defensywnym składem, trudno oczekiwać, żeby Kristers Tobers w duecie z Jarosławem Kubickim wymyślili ofensywny proch. Trener Śląska Wrocław, Ivan Djurdjevic nie miał wielkiego pola manewru po tym jak nadmiar żółtych kartek wykluczył z gdańskiego meczu najlepszych zawodników WKS: Johna Yeboah i Erika Exposito. Lechiści od początku poruszali się dość żwawo, mieli ponad 80 proc. posiadania piłki (w całym meczu aż 630 celnych podań), ale jeśli mieli jakiś plan na to spotkanie to musiał ulec on zmianie po kwadransie gry. Obchodzący Ramadan Ilkay Durmus doznał kontuzji, musiał go zastąpić Marco Terrazzino. Tuż przed końcem pierwszej połowy wreszcie szybciej zabiły zmarznięte serca gdańskich kibiców, gdy celne strzały na bramkę Rafała Leszczyńskiego oddali kolejno Kevin Friesenbichler i Kristers Tobers. W drugiej połowie lechiści mozolnie budowali akcje, starając się rozbić skupioną na swojej połowie obronę Śląska. Niezłą zmianę dał Bassekou Diabate, dobrze dośrodkował na głowę Łukasza Zwolińskiego, ale to nie był dzień gdańskiego snajpera. Po drugiej stronie niespodziewanie mecz na korzyść Śląska mógł rozstrzygnąć Patryk Szwedzik, ale wyszedł brak doświadczenia wrocławskiego napastnika. Po tym meczu Lechia Gdańsk jest w wielkich kłopotach na przedostatnim miejscu w tabeli z trzema punktami straty do bezpiecznej strefy. Śląsk Wrocław jest na 12. miejscu Maciej Słomiński, INTERIA