Szybkim lotem o prędkości jaskółki europejskiej obiegła piłkarską Polskę informacja o tym, że ekstraklasowy mecz między Lechią Gdańsk a Śląskiem Wrocław mógł się nie odbyć z powodu zaległości finansowych wobec firmy ochroniarskiej, konsekwencją miał być brak jej usług podczas zawodów sportowych. Zobowiązania wobec firmy "Taurus" to nie jest nowa sprawa, ciągnie się od lat, a kwota wierzytelności balansuje wciąż między kwotą sześcio- i siedmiocyfrową. Mecz Lechii ze Śląskiem to tzw. "mecz przyjaźni" dlatego teoretycznie mógłby odbyć się w zmniejszonym składzie ochrony. Poważnie zagrożony był z podobnych powodów "mecz podwyższonego ryzyka" z lutego z Widzewem Łódź, tu krew polałaby się gęstym strumieniem, gdyby zwaśnionych stron nie rozdzielał szczelny kordon. To oczywista patologia, ale wielu w Gdańsku reaguje wzruszeniem ramion na informacje o zaległościach, które spowszedniały. Wielu to nie znaczy wszyscy, a na pewno nie właściciel "Taurusa". Trudno prowadzić biznes mając tak niesolidnego kontrahenta. Rzeczony właściciel jest jednym z mniejszościowych udziałowców Lechii i wieloletnim kibicem, a jak wiadomo w piłce nożnej wychowanków traktuje się "per noga", na zasadzie - on jest stąd, nigdzie się nie ruszy, może poczekać. Na froncie czysto piłkarskim z takim podejściem spotkał się Jakub Kałuziński, który trenował w Lechii od szóstego roku życia. Jego umowa wygasa z końcem czerwca i 20-letni zawodnik będzie karierę kontynuował gdzie indziej, prawdopodobnie poza granicami kraju. Wracając do tematu zaległości, do tej pory przynajmniej było z kim negocjować. Prezes Paweł Żelem nie był darzony sympatią przez trybuny, ale mimo kłopotów zdrowotnych trwał na stanowisku prezesa. Jego misja, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią skończyła się 31 marca. Od tej pory, od kilku dni na stanowisku prezesa pozostaje vacat, w zarządzie jest de facto jedna osoba - Arkadiusz Gerwel w randze wiceprezesa. To według lokalnego portalu trójmiasto.pl zagraża funkcjonowaniu spółki, jako że KRS mówi, że wszelkie dokumenty należy podpisywać dwuosobowo. Być może ta sytuacja zmieni się 7 kwietnia, gdy odbędzie się posiedzenie Rady Nadzorczej Lechii Gdańsk. Nie słychać, żeby chętni do zarządu pchali się drzwiami i oknami, chociaż kto wie jakiego królika z kapelusza wyciągnie Adam Mandziara. Wielki Piątek sprzyja wielkim decyzjom, pięć lat temu tego dnia straciło pracę całe biuro prasowe. Według osób blisko związanych z klubem "wniosek licencyjny nie jest zagrożony", co tydzień temu wcale nie było pewne. Na dwa dni przed meczem ze Śląskiem Wrocław (bezbarwne 0-0 w debiucie hiszpańskiego trenera Davida Badii) piłkarze usłyszeli propozycję prolongowania zobowiązań płacowych do połowy lipca, co nie spotkało się z uznaniem drużyny. Transza w wysokości 1,3 mln zł za promocję od miasta, która wpłynęła ostatniego dnia kwartału, pozwoliła ugasić najbardziej palące zobowiązania wobec drużyny. Tych nie brakowało na czele z premią za 4. miejsce w poprzednim sezonie, za przejście rundy w eliminacjach Ligi Konferencji i wynagrodzeń od grudnia ubiegłego roku. 31 marca dało się pożar chwilowo ugasić. Co będzie dalej? Pewne jest, że nie będzie już więcej pożyczek od właściciela, a udziałowcy mniejszościowi nie chcą zgodzić się na konwersję długu na nowe akcje. Przychody są mniejsze od planowanych, stąd zadyszka finansowa, na mecze ludzie nie chodzą, a drużyna gra fatalnie, gdyby było inaczej można by zaciągnąć pożyczkę pod zastaw przyszłych przychodów z Ekstraklasy. Lechia Gdańsk plasuje się na przedostatnim miejscu w tabeli, do bezpiecznej strefy traci już cztery punkty. Gdyby wyjąć wysoko wygrany mecz z outsiderem Miedzią Legnica, ostatni gol z gry dla Lechii padł 4 lutego. Najbliższy mecz jawi się jako kolejne spotkanie ostatniej szansy. W "lany poniedziałek" rywalem będzie Jagiellonia Białystok, która ma swoje problemy, właśnie zmieniła trenera, ale u siebie nie zwykła przegrywać. Przeróżne symulacje szacują prawdopodobieństwo spadku Biało-Zielonych z Ekstraklasy nawet na ponad 80 proc. I znowu pytanie: co dalej? W każdym klubie degradacja stanowi "katharsis", ale w takim z uporządkowaną strukturą jest to szansa na nowy początek, otwarcie na młodszych zawodników, przeformatowanie strategii itd. Delikatnie pisząc, w czasie 15-letniego pobytu w Ekstraklasie Lechia ani struktur, ani strategii się nie dorobiła, mimo sporych jak na ten klub sukcesów sportowych - Puchar Polski, brązowy medal i dwukrotny start w eliminacjach europejskich pucharach. Pytanie o koszt tych sukcesów. W "Dzienniku Bałtyckim" czytamy, że Adam Mandziara nieoficjalnie zapewnił o chęci jak najszybszego powrotu do Ekstraklasy w przypadku degradacji. Trudno w to uwierzyć, jeśli dziś brakuje pieniędzy, a gra klasę niżej to o jakieś 20 mln w budżecie mniej. Polskie przepisy mówią o możliwości jednostronnego rozwiązania kontraktu z piłkarzami w razie degradacji, by to zrobić trzeba spłacić zaległości i zapłacić jedną pensję "górki", wtedy strony się rozchodzą. Nie są to drobne przy ekstraklasowych kontraktach, a zaległości jest więcej. W tej sytuacji nie mogą dziwić pogłoski, które mówią o możliwej degradacji nie do I, a nawet IV ligi. Byłaby to klęska dla wszystkich, także dla miasta, bo wówczas bursztynowy stadion opustoszałby na dobre. Co jakiś czas odżywają pogłoski o wznowieniu procesu sprzedaży klubu. Nowym właścicielem nie będzie miasto. Na spotkaniu z jego władzami, przedstawiciele środowiska lokalnego usłyszeli, że magistrat nie zaprzestanie wspierania Lechii przewidzianego umowami, ale na pewno nie jest gotów na uczestnictwo w rozmowach o zmianie struktury właścicielskiej. Wielkimi krokami idą wybory parlamentarne, a władze miasta mocno opowiadają się po stronie opozycji. Maciej Słomiński, INTERIA