Maciej Słomiński, INTERIA: Pochodzi pan z miasta Cazin w Bośni i Hercegowinie, co to za miejsce? Rifet Kapić, kapitan Lechii Gdańsk: - Małe miasto w najbardziej muzułmańskiej części Bośni i Hercegowiny. O ludziach z naszego regionu mówi się, że boją się tylko dwóch rzeczy: Allacha i swoich żon. Po sobie wiem, że jest to najprawdziwsza z prawd. Urodził się pan w 1995 r., wojny w Jugosławii nie ma pan prawa pamiętać. - Urodziłem się tuż po wojnie, znam ją tylko z opowieści ojca. Armia bośniackich Serbów oblegała nasz region, ale nigdy go nie zdobyła. Czy rodzice opowiadali panu o Jugosławii? - Z tego co słyszę to był dobry kraj do życia. Gdy umarł marszałek Josip Broz Tito wszystko się posypało i Jugosławia się rozpadła. Serbowie chcieli, żeby wszyscy ich rodacy żyli w jednym państwie jak kiedyś. Niestety dla nich, Chorwaci też chcieli mieć swój kraj i Bośniacy tak samo. To już jest przeszłość, nie ma co oglądać się za siebie, do niczego dobrego nas to nie doprowadzi. Byli tu w Lechii Gdańsk zawodnicy z Bałkanów, którzy byli najlepszymi przyjaciółmi - Chorwat Mario Maloca i Serbowie Żarko Udovicić oraz Zlatan Alomerović. - Maloca bardzo mi pomógł, gdy przyjechałem do Gdańska. Tak samo, gdy przyszedłem do Sheriffa Tyraspol, to Serbowie i Chorwaci zajęli się mną w szatni i sprawili bym czuł się jak w domu. Jestem świadomy przeszłości, ale nie oceniam ludzi na podstawie paszportu, a tego jakimi osobami są. Ci którzy żyją w przeszłości mają problem. Nie miałby pan problemu, gdyby w szatni Lechii Gdańsk był Serb? W Srebrenicy i innych miejscach działy się straszne rzeczy. - Będę pierwszym, który mu pomoże w aklimatyzacji. Przecież mnie nie było na świecie, gdy trwała wojna w Jugosławii, dlaczego mam kogoś za nią nienawidzić? Mój ojciec brał w niej udział, ale przenigdy nie uczył mnie nienawiści. Pana ojciec był żołnierzem? - Nie. Jednego dnia przyjechała ciężarówka i nie masz wyboru, musisz wsiadać żeby bronić swoich ludzi, obojętnie czy jesteś wojskowym czy nie. Armia bośniacka była słabszą stroną w konflikcie na Bałkanach, musiała walczyć sposobem, kraść broń z magazynów armii jugosłowiańskiej. Ojciec dużo mi opowiadał, chociaż słowa nie oddadzą tego co przeżył. Nauczyłem się jednego, wojna nigdy nie przynosi niczego dobrego. Potem pan przeżywał swoją wojnę w Ukrainie. - Grałem dla Krywabasu Krzywy Róg, jakieś 100 km od linii frontu. Krzywy Róg to miasto prezydenta Zełeńskiego, wciąż alarmy przeciwlotnicze, rakiety latały mi nad głową. Można się do tego przyzwyczaić, chociaż nie ukrywam że był to niezbyt przyjemny czas. Tak jak powiedziałem, wojna nikomu nie przynosi nic dobrego, szczególnie jeśli nie opuściłeś kraju i zostałeś, by walczyć. Jaka jest dziś sytuacja w Bośni i Hercegowinie? Z tego co rozumiem, żeby podjąć jakąś strategiczną decyzję musi być zgoda dwóch części federacji: serbskiej i muzułmańsko-chorwackiej. - Nie dwóch, a trzech. Każda część ma swojego prezydenta. Moim krajem rządzą układy, ci którzy są u władzy chcą dobrze dla swoich rodzin, nie dla państwa. Państwo cały czas tkwi w przeszłości, wciąż w rządzie widzimy tych samych ludzi albo ich kuzynów itd. Nie ma perspektyw dla młodych ludzi, wielu z nich wyjeżdża do pracy, do Niemiec lub Szwajcarii. Potem nagle słyszymy, że jakiś Bośniak odniósł sukces w biznesie albo branży IT, bardzo fajnie tyle że dzieje się to z daleka od naszego kraju. To smutne. Poza tym sam system polityczny jest chory, jak może prosperować dobrze państwo, miasto albo nawet gospodarstwo domowe, w którym decydują trzy osoby i każdy ma być zadowolony z decyzji? To niemożliwe. Pan jeszcze myśli o reprezentacji Bośni i Hercegowiny? - Słyszałem różne rzeczy, jak ta kadra i federacja funkcjonują, ale wolę ugryźć się w język. Oczywiście jeśli będę grał dobrze w Ekstraklasie, mogę spodziewać się zainteresowania ze strony federacji. Na razie jesteśmy w I lidze, długa droga przede mną i przed drużyną Lechii Gdańsk. Jest pan praktykującym muzułmaninem, a w niedzielę po zmroku zaczyna się święty miesiąc Islamu - ramadan. Muzułmanie, przez miesiąc, od świtu do zachodu słońca nie można spożywać żadnych pokarmów, ani pić wody oraz uprawiać seksu. Trzeba się wyzbyć wszystkich doczesnych uciech. - Po niedzielnym meczu z Podbeskidziem Bielsko-Biała zaczynam miesięczny post. Będę się budził o 4 rano jadł posiłek, potem modlitwa. Pierwszy dzień jest łatwy, w drugi zaczynasz czuć brak mocy, trzeciego dnia i czwartego zaczyna boleć głowa z głodu. Trudno mi sobie to wyobrazić. Miesięczny post to wielkie wyzwanie. - Proszę mi zaufać, to jest do zrobienia. Wszystko zaczyna się i kończy w głowie. Wyzwanie zwłaszcza mentalne. To miesiąc pokuty, czas, w którym Bóg wybacza grzechy i złe uczynki, które popełniło się wcześniej. Oczyszczasz swoje ciało i duszę. Łączysz się z Allachem, przestajesz myśleć o sprawach błahych, skupiasz się na tym co ważne. Dwa lata temu podczas ramadanu zasłabł pan w czasie meczu grając dla FK Sarajewo. - Doskonale pamiętam ten dzień. Już w pierwszej połowie źle się czułem, jakbym nie miał mocy do biegania. W drugiej części meczu upadłem na boisku. Nie ma się co dziwić, bez jedzenia też bym upadł. I jeszcze bez piwa. - Klub z Sarajewa był wtedy w złej sytuacji finansowej, nie było pieniędzy na suplementy, musieliśmy dbać sami o siebie. Dziś jest zupełnie inaczej, ja też jestem bardziej świadomym zawodnikiem, zapewniam, że nic takiego nie będzie miało miejsca. Zwłaszcza, że zamierzam jeść dzień czy dwa przed meczem. Moja religia czyni wyjątki dla osób będących w podróży albo których zawód nie pozwala na post absolutny. Będąc kiedyś w Maroko podczas ramadanu widziałem jak sprzedawcy na suku podjadali, gdy wydawało im się, że nikt widzi. - Allach i tak widzi i wie wszystko, także ci którzy podjadali oszukiwali najwyżej sami siebie. Inna zasada mówi, że jeśli nie pościsz, nie jedz w otoczeniu innych, którzy to robią, nie afiszuj się z tym. Znana jest też historia o tym, że niektórzy muzułmanie podczas ramadanu....przybierają na wadze. A to dlatego, że podczas dwóch posiłków, które spożywają, jedzą do oporu. - Nie ma tym polega ramadan. Nie chodzi o to, żeby jeść przez całą noc i najadać się na zapas. Islam każe w ramadan zajmować się tym co zwykle, wykonywać swój zawód, a nie na przykład przesypiać całe dnie, nie o to w tym chodzi. Ramadan jest czwartym z filarów wiary muzułmańskiej, piątym jest pielgrzymka do Mekki. - Oczywiście marzę o tym i któregoś dnia spełnię swoje marzenie. Rozmawialiśmy chwilę po derbach Trójmiasta w Gdyni, mimo przegranej 0-1 z Arką mówił pan, że wszystko jest w waszych głowach oraz nogach i że Lechia Gdańsk awansuje do Ekstraklasy. Start do rundy wiosennej macie wymarzony, komplet punktów, średnio trzy gole na spotkanie. - Nie jestem już młodym piłkarzem, trochę w życiu widziałem - jak najbardziej podtrzymuję to co mówiłem wtedy po meczu. Oczywiście to jest tylko sport, ale na co dzień widzę jak ta drużyna się rozwija. Ostatnio oglądałem któryś z naszych meczów w rundzie jesiennej, chyba ten z Bruk-Bet Termalicą Nieciecza - byliśmy wolni, ociężali i niedokładni. Od tej pory każdy z zawodników zrobił niesamowity postęp: Chłań, Mena, Żelizko, Bobcek, Neugebauer. Nie jest to jakieś wielkie zaskoczenie: od kiedy tu przyszedłem powtarzałem, że potrzebujemy czasu i wspólnego okresu przygotowawczego, żeby się lepiej poznać, żeby każdy wiedział co ma robić na boisku. Młodzi zawodnicy Lechii Gdańsk są zgodni - ten okres przygotowawczy był najcięższym w ich karierach. A jak jest z panem? - Podobnie było w Niemczach, gdy byłem w Paderborn. Młodzi piłkarze Lechii być może zimą czasem narzekali, że jest ciężko, ale teraz mogą tylko podziękować sztabowi trenerskiemu. Ciężką pracę widać na boisku. Jako kapitan mogę powiedzieć, że jestem dumny być częścią tej drużyny. Jest tylko jeden problem. Jaki? - Nie wiem, kiedy zobaczymy prawdziwą wartość tej drużyny na boisku. Jestem z nimi codziennie na treningu i jeśli ktoś myśli, że to co w meczach pokazuje Camilo Mena albo Maks Chłań to jest wszystko co potrafią, popełnia gruby błąd. Stać ich na wiele więcej, ich pewność siebie rośnie z każdym meczem, pomagają w obronie, są wszędzie. Ile procent Lechii Gdańsk do tej pory widzieliśmy? - Może 60-70 procent, nie więcej. Pan jest jakby ostatnio spokojniejszy na boisku, podczas rundy jesiennej było sporo krzyku i pokazywania kto co ma robić. - To tylko wynikało z mojej chęci pomocy, nic złego, taki mam temperament. Teraz jestem już spokojniejszy, bo widzę że sprawy idą w dobrym kierunku. Poza boiskiem też? Nie są tajemnicą opóźnienia w wynagrodzeniach dla drużyny Lechii Gdańsk. - Jako kapitan drużyny jestem w ciągłym kontakcie z Paolo Urferem. Jeśli coś się dzieje, on o tym mówi jasno - do tej pory to co obiecał spełniło się, ufamy sobie nawzajem. Paolo od czasu do czasy bywa u nas w szatni, nie unika odpowiedzi. Były drobne opóźnienia, być może wynikają z tego co działo się w klubie w przeszłości? Mogę potwierdzić, że w tygodniu otrzymaliśmy jedną pensję. Nie jestem zmartwiony sytuacją klubu, wszystko odbywa się tak jak powinno. Do nas piłkarzy należy dobrze grać na boisku i wygrywać mecze. Jak się zakończy ten sezon? Starsi kibice marzą o zwycięskim barażu na stadionie przy Traugutta, mówią że byłoby to jak lądowanie na księżycu. - Gdy trenujemy na starym stadionie czuć historię. Wyobraźnia pracuje, domyślam się jak czuli się zawodnicy, którzy grali tam mecze, to musiało być coś niezwykłego. Natomiast w imieniu drużyny mogę powiedzieć, że zrobimy wszystko, aby do awansu nie były potrzebne play-offy. Żadnych deklaracji nie złożę, to jest sport, wiele się może zdarzyć. Jestem jednak dobrej myśli. Rozmawiał Maciej Słomiński, INTERIA