Bardzo miły gest, lecz nie jest to wystarczająca osłoda dla goryczy z powodu braku polskiej drużyny już na starcie eliminacji do LM. Trzeba sobie powiedzieć szczerze, że występy Kolejorza w tych najbardziej elitarnych rozgrywkach chociaż były mało realnym marzeniem, to porażka 1:5 w rewanżowym spotkaniu z Karabachem jest trudna do przełknięcia. Zdawaliśmy sobie sprawę, że zaliczka z Poznania (1:0) jest skromna i będzie trudno ją utrzymać, ale takiej katastrofy chyba nikt się nie spodziewał. Lech Poznań przegrał z Karabachem Agdam Tydzień temu trochę pospieszyłem się w tym miejscu z pochwałami dla Lecha (aczkolwiek w tym przypadku byłem ostrożny i powściągliwy), ale przede wszystkim - dla pozostałych drużyn, które zaczęły eliminacje od pierwszej rundy. Wydawało się bowiem, że być może mamy oznaki powrotu do normalności - mistrz Polski ogrywa mistrza Azerbejdżanu, Pogoń i Lechia spuszczają łomot ekipom z Islandii i Macedonii Północnej. Ta nadzieja, pewnie wynikająca z desperackiego pragnienia oglądania naszych drużyn w meczach poza krajowymi rozgrywkami, okazała się płonna. Dziś zastanawiam się nad sensem sformułowania, którego użyłem kilka linijek wyżej "powrót do normalności", bo tak naprawdę młodsi ode mnie kibice nie znają czasów, kiedy polskie drużyny biły ekipy z krajów uznawanych za słabeuszy. To było tak dawno... Mimo wszystko te oczekiwania mam nie tylko ja, ale większość fanów futbolu w naszym kraju. Skąd te oczekiwania się biorą? Zgrabnie ujął to właściciel Rakowa Częstochowa, Michał Świerczewski, który napisał: " Czy jesteśmy aż tak słabi? Wygląda na to, że tak. Czy brakuje nam pieniędzy? Nie. Czy brakuje nam kibiców? Nie. Czy brakuje nam stadionów? Nie, może z wyjątkiem Częstochowy. Czego nam brakuje? Ludzi. Kompetentnych ludzi." Dodałbym jeszcze, że do utrzymującego się złudzenia profesjonalizmu i siły naszych drużyn klubowych przyczynia się od lat bardzo dobre telewizyjne opakowanie tych rozgrywek. Powiedziałbym nawet, że mamy tu przerost formy nad treścią. W relacjach ze zmagań naszych drużyn w kwalifikacjach europejskich pucharów często pojawiają się porównania finansów klubów. Biorąc pod uwagę budżety, to powinniśmy mieć co najmniej dwie drużyny w Lidze Europy, dwie w Lidze Konferencji. Pół-amatorów z Islandii w pierwszej rundzie powinniśmy zmiatać z boiska. Tymczasem okazuje się, że nawet w starciu z etatowymi nauczycielami i budowlańcami, gdy nasi profesjonaliści lekko puszczą stopę z wciśniętego do podłogi pedału gazu, grozi nam kompromitacja. To jest współczesna norma - już runda eliminacji jest dla nas poważnym wyzwaniem. Nie wiem czy są piłkarskie federacje, które możemy uznawać za słabeuszy. Gibraltar? Andora? Czytaj także: Tempo rozmów na linii Bayern - Barcelona wzrosło! Kluby chcą transferu Lewandowskiego już w ten weekend Jesteśmy niestety przykładem kraju, w którym idealnie sprawdza się powiedzenie: pieniądze nie grają roli. Nasze kluby, posiadające niejednokrotnie większe budżety niż na przykład drużyny z Czech, nie potrafią nimi zarządzać. Nieprzemyślane transfery, czy ściąganie kosztownych zagranicznych zawodników nie podnosi poziomu, a często wręcz obniża. Pierwsza drużyna, to ostatnie piętro w budowie klubu. Za niepowodzenia trener jest winny pośrednio, bo tak naprawdę najważniejsze są fundamenty, a takie solidne fundamenty mają nieliczne kluby w Polsce. Receptą jest dokładnie to, o czym pisze szef Rakowa - trzeba znaleźć ludzi, którzy te pieniądze rozsądnie wydadzą, zagospodarują.