- Wiem, że w Polsce trwa dyskusja jak Lech Poznań poradzi sobie na sztucznej murawie na Tele2 Arena, z kolei Szwedzi obawiają się o postawę Djurgadren na murawie naturalnej. Postawa skandynawskiej drużyny jest wielką zagadką. Allsvenskan startuje dopiero na początku kwietnia. Uważam, że Ekstraklasa stoi na wyższym poziomie niż liga szwedzka, w związku z tym uważam, że Lech Poznań okaże się lepszy w dwumeczu z Djurgarden, wygra u siebie 2-0, co będzie wystarczającą zaliczką przed rewanżem. Drużyna szwedzka to zespół "walczaków", ale na pewno Mikael Ishak i Jesper Karlstrom wytłumaczyli już kolegom klubowym czego mogą się spodziewać. To, że czołowi szwedzcy piłkarze grają w Polsce oznacza, że czasy się zmieniły. Dziś nad Wisłą płaci się lepiej - za moich czasów można było sporo dorobić, gdy na koniec kariery wyjeżdżało się do III ligi szwedzkiej - tłumaczy 65-letni Jerzy Kruszczyński, który grał dla Lecha Poznań w latach 1985-89. Szwedzkie media, które wyraźnie są spragnione wiadomości piłkarskich po zimowej przerwie, informują że dwumecz z Lechem jest najważniejszym w piłkarskiej historii Djurgaden Sztokholm. "Żelazne Piece" tylko raz grały w ćwierćfinale europejskiego pucharu. To było w pierwszej, mocno kadłubowej edycji Pucharu Europy, gdy Djurgarden w ¼ finału uległ szkockiemu Hibernianowi. We wcześniejszej rundzie Szwedzi byli lepsi od Gwardii Warszawa - było to w sezonie 1955/56. - W nowożytnych czasach "Kolejorz" ma więcej sukcesów niż klub ze stolicy Szwecji, świadczy o tym nawet fakt, że mecz, który jest najważniejszy dla Djurgarden, jest ważny dla Lecha, ale na pewno nie najważniejszy w jego dziejach. DIF to duży klub, poza piłkarską ma prężną sekcję hokeja. Awans w europejskich pucharach pozwoliłby Djurgarden poprawić sytuację finansową, a poza tym wyjść z cienia innych klubów ze stolicy - na dziś bardziej popularne są AIK i Hammarby - wyjaśnia "Kruchy". Dziś to brzmi jak science fiction, ale "Kolejorz" dwukrotnie zremisował z FC Barcelona 1-1 w 1988 roku w Pucharze Zdobywców Pucharów i dopiero seria rzutów karnych zdecydowała o awansie Katalończyków. W 31. minucie poznańskiego rewanżu Kruszczyński strzałem z rzutu karnego pewnie pokonał Andoniego Zubizarretę. - W dwóch meczach nie daliśmy się pokonać "Dumie Katalonii". W pierwszym meczu w Barcelonie byliśmy w defensywie, trzeba to przyznać, ale to żaden wstyd z taką globalną marką. Wyszła nam jedna kontra i Bogusław Pachelski puścił "kanał" Zubizarretcie. W Poznaniu toczyliśmy wyrównany bój, mecz był otwarty, w drugiej połowie dogrywki byliśmy nawet bliżej wygranej. Był remis potem dogrywka i karne. Jerzy Kasalik był wtedy asystentem trenera Henryka Apostela, uparł się, że ja mam strzelać pierwszy w serii rzutów karnych, że jestem pewniakiem. Zresztą tak samo było w finale Pucharu Polski z Legią na koniec poprzedniego sezonu, trafiłem pierwszy i wygraliśmy. W serii rzutów karnych, tak samo jak w czasie podstawowym, ponownie oszukałem Zubizarettę, kto wie, co by było, gdybym strzelał ostatni, może byśmy przeszli? Jarek Araszkiewicz strzelał jako ostatni, gdyby trafił, awansowalibyśmy. Johan Cruyff już szedł do szatni, gdy "Araś" podbiegał do piłki, niestety nie trafił, a słynny holenderski trener wrócił się na swoje miejsce. Potem nie trafili jeszcze Pachelski i Damian Łukasik i wielki sukces przeszedł nam koło nosa. Mimo to czuliśmy się zwycięzcami, docenili nas kibice i klub - wspomina Jerzy Kruszczyński, który dziś mieszka w Szwecji. - Można będzie porozpaczać, ponarzekać na los, za jakiś czas powspominać to piłkarskie wydarzenie, które z jednej strony przywróciło nam wiarę w możliwość równej, w miarę wyrównanej walki z zagranicznymi zespołami o ustalonej renomie, z drugiej strony oddaliło tak zdawałoby się realne marzenia o pucharowych sukcesach. Wspomnijmy więc kiedyś, że Lech Poznań, zespół w skali europejskiej zaledwie przeciętny, dzięki mądrej i uważnej grze, zdyscyplinowaniu i zaangażowaniu zawodników, rozsądnej i możliwej do zrealizowania taktyce, przypomniał nam już dawno zapomniany smak pucharowych emocji. Pozwolił żyć nadziejami (i złudzeniami?) przez ponad dwie godziny i zszedł z placu z honorem - pisał w "Piłce Nożnej" z 15 listopada 1988 r., Paweł Zarzeczny. Czyż jego słowa nie pasują do obecnej drużyny "Kolejorza"? Były Widzew Łódź i Legia Warszawa w Lidze Mistrzów (ta nawet dwukrotnie), była Wisła Kraków trenera Henryka Kasperczaka, która zbiła Schalke, Parmę i prawie Lazio, ale dawno już polska drużyna nie dała nam tyle radości i nie grała tak skutecznie w Europie jak Lech Poznań. Maciej Słomiński, INTERIA