Vikingur przegrał w Poznaniu z Lechem 1-4, dwa ostatnie gole tracąc w dogrywce. Wcześniej doprowadził do niej w ostatniej akcji spotkania, gdy do końca doliczonych pięciu minut zostało zaledwie kilka sekund. I o tym trafieniu Gunnlaugsson mówił, że zostanie na długo w jego pamięci. Sam wskoczył na murawę i najchętniej pobiegłby do swoich zawodników, by cieszyć się z doprowadzenia do dogrywki. Dwie błędne decyzje, Vikingur w trudnej sytuacji - Zaczęliśmy całkiem dobrze, mieliśmy jedną czy dwie sytuacje w pierwszych piętnastu minutach. Do tego doszła jeszcze bardzo solidna defensywa. Popełniliśmy jednak dwa błędy, podjęliśmy dwie złe decyzje, gdy Lech strzelał nam gole. Wtedy mecz zrobił się dla nas trudny. Od początku drugiej połowy staraliśmy się coś zmienić, w końcu musieliśmy odważniej zaatakować. Lech mógł strzelić jeszcze dwa albo trzy gole, a my staraliśmy się zostać w grze. No i przyszła ta bramka, która dała nam tak wiele radości - mówił 49-letni szkoleniowiec mistrza Islandii, który sam przecież kiedyś występował w mocnych europejskich ligach, m.in. niemieckiej, angielskiej czy francuskiej. Gunnlaugsson: Tam gdzie Lech gra z pierwszej piłki, my podajemy na dwa razy - Lech prezentował od początku bardzo dużą intensywność gry, stosował wysoki pressing. Zdaję sobie sprawę z tego, że taki klub ma więcej jakościowych i lepszych graczy niż my. Tam gdzie oni potrzebują dwóch uderzeń, moi gracze wykonują trzy. Tam gdzie Lech gra z pierwszej piłki, my podajemy na dwa razy. To robiło różnicę. Wiem, że obecnie mają w lidze kłopoty, ale to dobrzy piłkarze - mówił po meczu Gunnlaugsson. I nie mógł odżałować, że jego drużyna przed tygodniem w Reykjaviku nie wygrała wyżej niż 1-0, choć miała na to szanse. - Można myśleć o tym, rozpamiętywać, może mogliśmy mieć jednak więcej niż jednego gola przewagi. To się już stało i nie ma co wracać. Dziś przegraliśmy, ale jestem dumny z zespołu i klubu - podkreślił trener mistrza Islandii.