Finał Pucharu Polski z 1980 roku przeszedł do historii za sprawą potężnych zamieszek fanów Lecha Poznań i Legii Warszawa (oraz kibiców z nimi zaprzyjaźnionych). Przy okazji finałów Pucharu Polski tamte wydarzenia są wspominane, otaczając je legendą, która rodzi znaki zapytania zwłaszcza w temacie ofiar kibicowskich starć na linii Legia - Lech. Muniek Staszczyk, pochodzący z Częstochowy (i to z samego Rakowa) znany muzyk związany z grupą T.Love, w rozmowie z legionisci.com, w taki emocjonalny sposób wspominał 9 maja 1980 r., dzień tamtego finału Pucharu Polski. - Nie byłem na tym meczu, zasuwałem do szkoły, a byłem wtedy chyba w II klasie liceum. Jadę sobie autobusem i patrzę, a nagle w alejach prowadzących na Jasną Górę stają dwa autokary, z których wysypują się ekipy. Jedna w niebiesko-białych szalikach, a druga w czerwono-biało-zielonych. Co to była za rozpierducha! Kolesie prali się na ostro, jakieś butelki poszły w ruch. Zacząłem się chować w autobusie jak kundel z podkulonym ogonem. To była taka regularna napierd...! I nagle koniec! Jakby na sygnał! A tam aleje rozpierd...! Wychowałem się na robotniczym osiedlu i zdarzało się, że ktoś komuś rozbił nos, były bójki, ale jak to wtedy zobaczyłem, to po prostu wymiękłem. Potem doszło do grubej zadymy na stadionie i z tego co wiem, to były wtedy ofiary śmiertelne. O tym, że wersja zdarzeń z ofiarami śmiertelnymi ma się dobrze, najlepiej świadczy nowa (opublikowana dzień przed finałem Pucharu Polski Lech - Raków) wypowiedź Adama Topolskiego dla Faktu: - Doszło do wielkiej bójki, w wyniku której ponoć śmierć poniosło trzech fanów, choć po meczu docierały do nas informacje, że ofiar mogło być sześć, siedem - wspominał były piłkarz Lecha Poznań i Legii Warszawa. A jaka może być prawda o zadymie w Częstochowie przed finałem Pucharu Polski? Przedstawiamy kilka punktów widzenia oraz istotny dokument, który dopiero niedawno ujrzał światło dzienne. Finał Pucharu Polski w Częstochowie. Świadek 1, kibic Franek, rocznik 1959: Tylko ci, którzy tam byli, wiedzą jak było Z Lechem Poznań jestem związany od kołyski. Byłem za małym gówniarzem, by wchodzić samemu na stadion na Dębcu, więc prosiłem starszych kibiców, by wzięli mnie za ręką i w ten sposób dostawałem się na mecze. Zanim zaczniemy rozmawiać o Częstochowie 1980 chcę podkreślić jedno: to był zupełnie inny świat kibicowski niż jest dzisiaj. Z wielu powodów. Nie tylko dlatego, że wtedy szalik i koszulki robiły nam babcie, a dzisiaj wszystkie gadżety można kupić. Dziś na wyjazdach wszyscy się znają, wtedy człowiek znał tylko tych kilku kumpli, z którymi wybrał się pociągiem. Nie byłem tylko na jednym finale Pucharu Polski z udziałem Lecha Poznań, w 1988 roku w Łodzi, gdy wygraliśmy karnymi z Legią. Tamten finał Pucharu Polski w Częstochowie pod względem piłkarskim to była klęska Lecha, 0-5 z Legią. Ale to, co działo się tego dnia na boisku, nie było najważniejsze. Byłem za Lechem na wielu wyjazdach, jeździłem na spotkania w Pabianicach, Wałbrzychu, czy z AKS Niwka, który dziś nikomu nic nie mówi. To, czego doświadczyłem w Częstochowie, nie przeżyłem nigdy więcej. Przepraszam za emocje, łamie mi się głos, ale tam się wydarzyły sceny, które mogę porównać chyba tylko do meczu na Heysel. Tylko tamta sprawa była nagłośniona przez prasę i telewizję. A finał Pucharu Polski w Częstochowie - niemal wcale. Gdy nasz pociąg z Poznania wjechał rano na dworzec w Częstochowie, legioniści już na nas czekali, chcieli się nap... Ale gdy zobaczyli, że nas z Lecha jest dużo więcej, rozbiegli się. Za to nasze wejście na stadion Włókniarza Częstochowa to był koszmar. Bo ci z Legii już tam byli wcześniej, już się "urządzili" i czekali na nas. To było organizacyjne nieporozumienie, po prostu skandal, że do tego dopuszczono. Brali takie jakby płyty betowe, rozbijali je na mniejsze części i rzucali w nas z góry, to było jak gradobicie. Znajomy, taki Paweł, oberwał w głowę i został odwieziony do szpitala. Chwytało się wszystko, co było pod ręką. To było cholernie spontaniczne, przez nikogo niekontrolowane. Eskalacja była coraz większa. To nie były walki według zasad typu: "ktoś leży, to mu odpuszczamy". Nie, dla mnie te bójki to była jatka. I dlatego wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że były jakieś ofiary. Milicja nad niczym na mieście nie panowała, na stadionie długo też miała problem. Jeśli jej raporty wyglądają tak, jak ich organizacja tego dnia, to niewiele są one warte. To prawda, że te potencjalne ofiary z czasem powinny się stać powszechnie znane, ale przypomnę, że ci kibice nawet po tej samej stronie się niemal nie znali. To zupełnie co innego niż dziś, gdy wyjazdowicze świetnie się kojarzą. Wtedy, gdy w Częstochowie doszło do tej wielkiej bijatyki i wiele osób siedziało czy leżało poobijanych i zakrwawionych, to trudno było dojść do tego, kto jest z Lecha, a kto z Legii. Krzyczało się nawet: "ej, pokaż dowód!", "pokazuj legitymację!", by było jasne, kto jest z której grupy. Nie jestem tego w stanie potwierdzić, ale słyszałem, że zginął ktoś spod Leszna. Znam takie przekazy mojego kolegi, który mówił chyba o miejscowości Święciechowa. Podobno rodzina tej ofiary miała nawet jakieś pismo słać do wojewody czy wicewojewody, z pretensjami za tę fatalną organizację finału Pucharu Polski. Ale tego to już dzisiaj się nie dowiemy. Finał Pucharu Polski w Częstochowie. Świadek 2, Paweł Klepka, były wiceprezydent Poznania: Mało kto był trzeźwy, w ofiary nie wierzę - Plotka goni plotkę i tak tworzy się legenda. Myślę, że w świecie kibicowskim, opowieść o ofiarach śmiertelnych podwyższa dramaturgię tamtego finału Pucharu Polski, dla niektórych to jest ważne, jest na to zapotrzebowanie. Byłem na tym meczu Lech - Legia w Częstochowie, jechałem z autokarem z grupą pracowników MPK Poznań. Wielu kibiców Lecha i Legii tego dnia w Częstochowie było pijanych, z mojego autokaru po dotarciu na miejsce też nie wszyscy wyszli. Moim zdaniem, większość kibiców była pod wpływem alkoholu. Przez lata rozmawiałem z wieloma osobami, które przekonywały mnie: "w Częstochowie przed finałem Pucharu Polski były ofiary śmiertelne". Najczęściej padała też liczba pięciu ofiar. Ale jakoś nikt nie był w stanie podać konkretnych informacji na ich temat. Ten finał obrósł w legendę. "Legenda" - to chyba właśnie najlepsze sformułowanie. We mnie nie ma nic z kombatanctwa, więc siebie mogę nazwać po prostu świadkiem bijatyki na stadionie Włókniarza Częstochowa. Mam to przed oczami, gdy obie grupy kibiców na stadionie przedzielała trybuna honorowa, a nad nią fruwały butelki i kamienie. Taki sposób oddzielenia obu grup to była jedna z wielu organizacyjnych porażek tego dnia. Finał Pucharu Polski w Częstochowie. Świadek 3, sędzia Jerzy Kacprzak: Usłyszałem o dwóch ofiarach - Mogę opowiedzieć o tym, co widziałem, co mnie spotkało podczas finału Pucharu Polski w Częstochowie. Podkreślam, że jestem prawdomówny i od dziecka brzydzę się kłamstwem. Mam 88 lat skończone, już trochę się jąkam, ale pamięć mnie nie zawodzi. Prowadziłem w życiu ponad 1100 meczów, publiczność różnie się zachowywała. Krótko przed finałem Pucharu Polski 1980 w Częstochowie, 30 kwietnia, sędziowałem mecz jak w piekle, jak o tym mówię. Był taki mecz w Koszycach, Czechosłowacja - Węgry. Mecz towarzyski, ale tylko z nazwy. Napięcie było wielkie, a pogoda przedburzowa. Zrobiłem błąd, bo zacząłem od pokazania żółtej kartki bożyszczu Koszyc, Janowi Kozakowi i publiczność do końca meczu na mnie gwizdała. Potem do mnie dotarło, co sobie zgotowałem, jaki był ze mnie frajer. Każdemu mogłem dać kartkę, ale nie Kozakowi. A wracając do Częstochowy. Po śniadaniu, rano w dniu meczu, zwiedzaliśmy bazylikę na Jasnej Górze i natknęliśmy się tam na pijanych kiboli, ale wtedy nie zwróciło to jeszcze naszej uwagi, bo zachowywali się spokojnie. Gdy wraz z sędziami liniowymi, Marianem Dreschelem i Romanem Drążkiem, jechaliśmy z hotelu na stadion Włókniarza Częstochowa, zauważyliśmy jakiś nienaturalny ruch na drodze. Podjeżdżamy, zatrzymuje nas oficer milicji. Mówimy mu: "My jesteśmy sędziami tego meczu". On: "Jacy sędziowie? Pięć oddziałów wojewódzkich nie może sobie poradzić, dwa są w pogotowie, a pan mówi, że będzie jakiś mecz? Proszę stąd jechać". Roman Drążek, kierowca i właściciel Poloneza, chwilę odczekał, oficer się oddalił, więc mu mówię: "Grzej na stadion". Dojeżdżamy na stadion, tam wszyscy przerażeni, włącznie z całym bladym delegatem PZPN. Mówię do delegata: "Muszę zlustrować stadion. Idę na rekonesans". Chodząc trójką sędziowską po tej żużlowej bieżni rozmawialiśmy. Stadion już był wtedy wypełniony pewnie w 3/4. Mówię: "Co oni zrobią z tymi ludźmi na stadionie, jeśli nie będzie meczu?". Doszliśmy do wniosku, że więcej złego może się stać, jeśli nie będzie meczu niż jeśli do niego dojdzie. Uznaliśmy, że rozegranie finału Pucharu Polski to mniejsze ryzyko. Potem mówię do delegata: "Władek, postanowiłem, że ten mecz się odbędzie". On zbladł jeszcze bardziej niż wcześniej, zaniemówił. Wtedy przepisy dawały kompetencje ws. decyzji o rozegraniu meczu nie delegatowi, jak teraz, a sędziemu głównemu. Czyli mnie. Nikt nie próbował wpłynąć na tę decyzję. W czasie samego meczu publiczność zachowywała już się normalnie. Żadnych nienaturalnych przerw w związku z wydarzeniami na trybunach nie stosowałem. Legia wygrała wysoko, ale nie musiała, bo Lech miał karnego. Kazimierski sparował jednak piłkę po strzale Chojnackiego. Może strzelca zdekoncentrowało, że musiał poprawić piłkę, która nie leżała na punkcie? Potem padły czwarta i piąta bramka dla Legii. Czasem oglądam powtórki goli z tego finału Pucharu Polski w internecie. Oceniam, że na stadionie było 8-10 tysięcy kiboli z Poznania. Odjechali z nosem na kwintę. Legia była wniebowzięta. Prezes częstochowskiego okręgu piłki nożnej dziękował mi tak: "Jurek, dzięki tobie ten mecz się odbył i po wydarzeniach na mieście, na samym stadionie potem było już spokojnie". Finał Pucharu Polski w Częstochowie. Świadek 4, dziennikarz Maciej Polkowski: Ofiary były w gawędach przed meczem - Sędzia Jurek Kacprzak powiedział, że przekazałem mu przed finałem Pucharu Polski w Częstochowie informację o dwóch ofiarach śmiertelnych? Skoro tak mówi, to nie mogę tego wykluczyć. Ale na ile pamiętam, nie kojarzę tamtego spotkania z jakimś poczuciem zagrożenia. Wtedy w Częstochowie był jeden porządny hotel - Victoria. Tam mieszkały obie ekipy, i Lecha, i Legii, tam też mieszkaliśmy my jako dziennikarze. Z hotelu nawet nosa nie wyściubaliśmy. Dochodziły do nas głosy, że się kibole naparzają, ale to był jeden z wielu tematów rozmów, gawęd przedmeczowych. Pamiętam, że piłem kawę z Mowlikiem, i z Topolskim. I ten drugi mówi do pierwszego: "szwagier, dzisiaj zasunę ci bramę, że się zdziwisz". I faktycznie tak zrobił. Dochodziły nas słuchy, że coś się dzieje, że podobno są ofiary. Znałem się z ówczesnymi sędziami, jeździłem na ich zgrupowania itd. Tamten świat był inny, spokojnie mogłem wejść do szatni sędziowskiej przed meczem, w przerwie, po meczu, teraz to oczywiście niemożliwe. Jak przez mgłę pamiętam zamieszki na trybunach. Ale nie kojarzę jakiegoś szczególnego poruszenia wśród piłkarzy. To jak na wojnie - jedni są na pierwszej linii frontu, a inni im tylko gotują coś w kuchni. Osobiście mogę powiedzieć, że dużo bliżej awantury niż w Częstochowie, byłem przy okazji meczu Lechia - Arka. Gdy ruszyło ZOMO, to sto metrów zrobiłem chyba w tempie Usaina Bolta. Finał Pucharu Polski w Częstochowie. Historyk dr Marcin Jurek o tajnej notatce milicji W nowej "Kronice Miasta Poznania" poświęconej Lechowi Poznań, opublikowane zostały dwa rozdziały na temat finału Pucharu Polski w Częstochowie. Ich autorem jest dr Marcin Jurek, historyk z Instytutu Pamięci Narodowej w Poznaniu, który odkrył istnienie tajnej notatki milicji "dot. okoliczności zawiązanych z zakłóceniem porządku publicznego w związku z meczem Legia - Lech w dniu 9 maja 1980 r. w Częstochowie". Według niej, "w wyniku bójek i awantur na stadionie doznało uszkodzeń ciała ogółem 26 osób, w tym 5 ciężkich", a w stoczonej bitwie brało udział nawet 300 osób. Liczba rannych z pewnością jest zaniżona, bo wiele osób, w obawie przed zatrzymaniem i przesłuchaniami, nie zdecydowało się jechać do szpitala. A co z ofiarami śmiertelnymi, o których tajna notatka milicji nie wspomina ani słowem? Oto opinia doktora Marcina Jurka z IPN: - Temat zamieszek przy okazji finału Pucharu Polski w Częstochowie często pojawia się w opowieściach świadków, ale ja szukałem konkretnych danych i twardych dowodów na to, że były tam ofiary śmiertelne. Bardziej intensywne poszukiwania zacząłem na początku 2021 r.: prowadziłem kwerendę w archiwum w Częstochowie, korespondowałem z policją nt. dokumentów z czasów PRL, kontaktowałem się też z częstochowskim Urzędem Stanu Cywilnego ws. aktów zgonu z tamtego okresu. USC przekazał mi informację o zmarłej osobie z województwa poznańskiego, której rok urodzenia - 1916 - odpowiada wiekowi osoby zmarłej na trybunach. Jednak według prokuratury, cytowanej przez ówczesną prasę, ta śmierć nie miała związku z zamieszkami. 64-latek z Poznania w przerwie meczu miał upaść ze schodów i złamać podstawę czaski. Oczywiście, upadek mógł być następstwem wcześniejszych obrażeń z tego dnia, ale nie mamy potwierdzenia, by tak było. O przełomowym dokumencie dowiedziałem się dzięki jednemu z poznańskich historyków zajmujących się "Solidarnością". Okazało się, że tajna notatka milicji z finału w Częstochowie znajdowała się razem z aktami operacji "Lato ‘80", którą Ministerstwo Spraw Wewnętrznych przeprowadziło w związku z rodzącą się "Solidarnością". Obecność tej notatki w tych aktach możemy traktować jako instrukcję i rodzaj przestrogi, jak milicja nie powinna działać podczas tłumienia protestów opozycji. Raport nt. finału w Częstochowie jest bowiem miażdżący dla tamtejszej milicji. Np. pomimo rozkazu, na stadionie nie było funkcjonariuszy z kamerami i aparatami fotograficznymi, a ich brak musiał się przyczynić do nikłej liczby zatrzymanych. SB kręciła film z finału Pucharu Polski dopiero rok później w Kaliszu. Dokument zawiera też statystyki: nie mówi jednak nic o ofiarach zamieszek, wymieniona jest liczba rannych. Oczywiście, nie możemy wykluczyć matactw i tuszowania prawdy w tej notatce, ale skoro był to dokument tajny, na potrzeby milicji i jej przyszłych działań, to o ofiarach - moim zdaniem - jednak by tu wspomniano. Byłby to poważny punkt "oskarżenia" milicji w Częstochowie, bo taki charakter ma właśnie ta notatka. Jeszcze w maju 1980 r. notatka została rozesłana do wszystkich wojewódzkich komend milicji, a w sierpniu ’80, w obliczu strajku, został też przekazany na samą "górę", do generałów. Tak, by nie popełnić błędów z Częstochowy przy rozprawianiu się z opozycją. Mam świadomość, że może istnieć jeszcze inny dokument ws. zamieszek w Częstochowie i zdaję sobie sprawę, że nie wiemy wszystkiego o dniu tamtego finału Pucharu Polski. Jednak już samo dotarcie, po ponad 40 latach, do tajnej notatki milicji, jest dla mnie sukcesem, którego się nie spodziewałem. Z jednej strony - kibice otoczyliby taką ofiarę pewnym rodzajem kultu. Z drugiej - byłoby to dla nich jeszcze większe paliwo do niechęci wobec fanów rywali albo milicji.