Lech wygrał mecz rewanżowy z AIK Solna 1-0, ale do kolejnej rundy awansowali Szwedzi. Lech robił wszystko co mógł, aby odrobić straty, ale miał za mało argumentów w ataku. Rumak wystawił aż trzech napastników, choć momentami wyglądało to tak, jakby środkowy Gergo Lovrencics był osamotniony. - Postawiłem w ataku na Lovrencicsa, Tonewa i Możdżenia, ale w pierwszej połowie nie wyglądało to tak, jak miało wyglądać. Dwaj z nich grali jak skrajni pomocnicy, a nie napastnicy, choć mają predyspozycje do gry w ataku. W 60. minucie wystawiłem kolejnych dwóch napastników, graliśmy już wtedy va banque na czterech piłkarzy z przodu. Wdziałem, że rywal już nie ma tylu sił, nie jest tak zdeterminowany, by atakować - mówił Rumak. Szkoleniowiec Lecha nie zgadzał się z opinią, że jego przedmeczowe wypowiedzi o możliwości odniesienia wysokiego zwycięstwa były zabiegiem marketingowym. - To nie był taki zabieg, a głos z szatni. Nie powiem moim piłkarzom, by wygrali 1-0, a wyjdą z twarzą. Tak w Lechu nigdy nie będzie. Nie jestem specjalistą od marketingu, bo gdybym był, to bym powiedział, że wygramy 10-0 - mówił Rumak. Problemem Lecha jest to, że po odejściu Artjoma Rudniewa nie ma klasowego napastnika. Rumak chciał mieć w zespole Saidiego Ntibazonkizę, ale ten nie zdał testów medycznych. - Cały czas upominam się o napastnika, bo rzeczywiście nie mamy lidera w tej formacji. Takiego, który potrafiłby strzelić większą liczbę bramek. Dziś grało dwóch napastników, a nic nie zdobyli. Dwie bramki w pucharach zdobył Mateusz Możdżeń, a to przecież pomocnik. Nigdy się jednak nie zgodzę, by do Lecha trafił przeciętny napastnik, takiego nie chcę. Mamy Kebbę Ceesaya, który bardzo dobrze się zaprezentował i takich właśnie potrzebujemy, co podniosą poziom - mówi trener Lecha. Andrzej Grupa