Lech tłucze w ostatnim czasie "Niebieskich" na stadionie przy ulicy Cichej, jak chce. Pod koniec września, w spotkaniu 1/8 Pucharu Polski, poznaniacy wygrali w Chorzowie 3-0. Wczoraj ich wygrana była jeszcze bardziej efektowna. Lechici strzelili dwa gole do przerwy, a w drugiej części zmietli rywala z boiska. Takiej demolki nie pamiętają najstarsi kibice 14-krotnych mistrzów Polski. - Spodziewaliśmy się wygranej, ale nie aż takiej. Potrzebowaliśmy takiego spotkania, żeby dominować od pierwszej do ostatniej minuty. Już w ostatnim meczu zagraliśmy nieźle, a przed ligową przerwą chcieliśmy zapunktować w kolejnym meczu. Cieszymy się, że tak się stało - podkreśla Łukasz Trałka. Zupełnie odmienne nastroje panują w zespole Ruchu, który jest na dnie ligowej tabeli z ledwie 14 punktami na koncie i tylko dwoma wygranymi na swoim stadionie. - Dostaliśmy lanie, a brakowało nam wszystkiego. Wychodzimy na drugą połowę i brakuje agresji. Z przodu nie byliśmy w stanie zagrozić rywalowi, a w defensywie też nie byliśmy blisko siebie. Trzeba w końcu przestać gadać, a zacząć pracować i pokazywać to na boisku - komentował Martin Konczkowski, prawy obrońca "Niebieskich", który zawinił przy pierwszej bramce dla Lecha zdobytej przez Darko Jevticia. Ekstraklasa: wyniki, tabela, strzelcy, terminarz Michał Zichlarz, Chorzów