Maciej Słomiński, Interia: Mieszkał pan w Polsce, stąd wie, że jest krajem katolickim. Rangers to z kolei klub stricte protestancki, w naszym kraju nie darzony sympatią. Adam Owen, Seattle Sounders: - Wcześniej pracowałem dwa lata w Celticu i co z tego? Proszę wybaczyć, ale o religii nie będziemy rozmawiać. Piłka nożna to moja pasja i praca, o tym możemy mówić, o mojej pracy jako szef przygotowania motorycznego. Spędziłem sześć fantastycznych lat przy Ibrox, pracowałem ze świetnymi menedżerami i legendami klubu jak Walter Smith i Ally McCoist. Nie musieli mi uzmysławiać, jak wielkim klubem są Rangers, bo wcześniej o tym wiedziałem. Gdy pracował pan w Lechii Gdańsk do współpracy zaprosił pan byłego zawodnika "The Gers" Lee McCullocha. - To tylko pokazuje, jakie relacje miałem w Szkocji. Prowadziłem Lee jako zawodnika w Glasgow, w Gdańsku był moim asystentem. Trzy razy zdobyliśmy mistrzostwo kraju, mając mniejszy budżet od Celticu. Cztery razy rywalizowaliśmy w Lidze Mistrzów. Będąc obecnie za oceanem, w Seattle, ma pan czas śledzić europejską piłkę? - Oczywiście, taką mam pracę. Szczególnym sentymentem darzę Ligę Europy. Pracowałem dla Rangers, gdy grali w finale poprzednika tych rozgrywek, Pucharze UEFA. W 2008 roku ulegliśmy Zenitowi Sankt Petersburg w Manchesterze 0-2. Na ten mecz, jak głosi legenda, wybrało się 200 tysięcy fanów klubu z Glasgow. W bieżącej edycji rozgrywek gra tam kilka klubów, w których pracowałem: Servette Genewa, Rangers właśnie i Celtic. Jaki mecz pomiędzy Rangers i Lechem Poznań zobaczymy w czwartek? Będzie typowa wyspiarska gra w kości? - To już nie czasy "kick and rush". Rangers starają się trzymać piłkę przy ziemi, na drużynie widać stempel Stevena Gerrarda, który w konsekwentny sposób prowadzi ją od dwóch lat. Drużyna z Ibrox w bieżącym sezonie jeszcze nie poniosła porażki. Polska ekscytuje się spotkaniami Lecha, to młoda, obiecująca drużyna, która gra ofensywną piłkę.- Wciąż śledzę Ekstraklasę, jestem na bieżąco. Wiem, że Lech sprzedał Jakuba Modera do Brighton and Hove Albion za sporą sumę. W dobie koronawirusa i kryzysu gospodarczego to jedyna droga dla polskich klubów, szkolić zawodników i sprzedawać ich z zyskiem. Zresztą bez wirusa Polska też może być dostarczycielem talentów. Myślę, że na Ibrox zobaczymy dobry, zacięty mecz, podobny do tego, który rozgrywali Rangers z Legią Warszawa. To było w poprzednim roku, a wydaje się jakby wieki temu. Dziś gospodarze są na fali, liderują tabeli po wygranej z Celtikiem 2-0. Wszyscy wiemy, ile to znaczy. Szkoda tylko, że spotkania nie zobaczą kibice. Jak wygląda pod tym względem sytuacja w USA? - Zależy od stanu, gdzieniegdzie wpuszczani są kibice. Gra bez publiki dla Seattle Sounders jest szczególnie bolesna, tuż przed pandemią na nasze mecze przychodziło 40 i więcej tysięcy widzów. A przecież znajdujemy się na szczycie tabeli MLS, bronimy tytułu zdobytego w poprzednim sezonie. Staramy się jak najbardziej ograniczać ryzyko. Na mecz z Vancouver Whitecaps (2-0), po którym rozmawiamy, podróżowaliśmy samolotem w dniu meczu, wróciliśmy zaraz po. Kanadyjska drużyna spotkania rozgrywa obecnie w Portland, w Oregonie. W USA przebywa inny pana współpracownik z czasów pracy w Polsce, Piotr Nowak. Był pan jego asystentem w Lechii Gdańsk. Utrzymujecie kontakt? - Byłbym wdzięczny, gdyby nazwiska Piotra i moje nie występowały w jednym wywiadzie. Zastąpił pan go na stanowisku pierwszego trenera Lechii po dziesięciu kolejkach sezonu 2017/18. - To była moja premierowa samodzielna praca jako pierwszego trenera, dostałem propozycję, której żal byłoby nie przyjąć. To stało się szybciej niż mogłem się spodziewać. Jak pan ocenia kilkumiesięczny okres pracy w Gdańsku z perspektywy czasu? Czego zabrakło, by odnieść sukces? - Faktem jest, że gdy odchodziłem mieliśmy większa przewagę nad strefą spadkową niż gdy obejmowałem drużynę, jednak nie poczytuję tego za osiągnięcie. Trafiłem do fajnego miasta i klubu, ale w złym czasie. Wiele złych rzeczy działo się za kulisami, wciąż były problemy finansowe. Rzecz raczej niespotykana w ojczyźnie futbolu. - Mimo wszystko patrzę na czas w Gdańsku pozytywnie i niczego nie żałuję, wiele się nauczyłem. Umiejętności, które nabyłem w Polsce wykorzystałem w późniejszej pracy w Chinach, w Hebei i teraz w USA.