- Przegraliśmy, bo byliśmy o jedną bramkę słabsi, jest mi przykro, chcieliśmy awansować do Ligi Mistrzów, ale się nie udało. Mecz wyglądałby inaczej, gdybyśmy wykorzystali sytuację z pierwszej połowy - komentował klęskę trener Lecha Jacek Zieliński. Według mnie to spłaszczanie problemu. We wspomnianej przez niego sytuacji piłka trafiła w słupek bramki po samobójczym strzale Hohenedera, a za wyjątkiem tego jednego pozostałe stałe fragmenty Lecha były beznadziejne. Całości kłopotów ze zdobywaniem bramek nie da się zwalić na odejście Roberta Lewandowskiego. "Kolejorz" zatrzymał się na stacji końcowej "Sparta", choć miał dojechać do Ligi Mistrzów" nie przez słabą skuteczność, tylko z powodu chronicznej bezsilności drugiej linii, która nie stwarzała żadnego zagrożenia dla bramki Blażka. A przecież obrona i pomoc zostały Zielińskiemu nienaruszone! Poza tym "Lewy" nie błyszczał w meczach pucharowych Lecha i więcej pożytku było z Hernana Rengifo (całe szczęście, że teraz się to zmieniło i Robert trafia do siatki nawet Manchesteru City). Lech w rewanżu za bardzo się spieszył, brakowało mu opanowania, utrzymywania się przy piłce, wdrożenia wyćwiczonych schematów budowy ataku pozycyjnego. Na siłę grał górą i koniecznie z pierwszej piłki, co najczęściej kończyło się stratami i kosztującą utratę wielu sił pogonią za rywalem. Gra na jeden kontakt jest dobra, ale jeśli daje dokładne podania. W przeciwnym razie czasem lepiej zatrzymać piłkę i dograć ją dokładnie na drugi kontakt, niż pokazywać jacy to jesteśmy nowocześni i potrafimy grać z pierwszej piłki. Trener Zieliński i jego załoga muszą sobie odpowiedzieć na pytanie: Dlaczego w strategicznym momencie każdy piłkarz prezentował się zdecydowanie słabiej, niż w minionym sezonie w drodze po mistrzostwo Polski? Przecież właśnie teraz "Kolejorz" powinien być - mentalnie i piłkarsko - w szczytowej dyspozycji, a kulało i jedno, i drugie. Sławomir Peszko walczył, jak to on. Zdarzyło mu się raz minąć nawet trzech rywali (zatrzymał go dopiero Rzepka wybijając na róg), ale to nie ten "Peszkin", który w zeszłym sezonie dryblował, asystował, strzelał gole. Za porażkę i słabą grę zespołu w pierwszym meczu frycowe zapłacił Semir Stilić, który wypadł z wyjściowego składu na rewanż, ale czy Siergiej Kriwiec grał lepiej? A Dmitrije Injać? A gdzie się podziały groźne uderzenia głową stoperów Bartosza Bosackiego i Manuela Arboledy po stałych fragmentach gry? Co ze strzałami z wolnych - w tym elemencie Sparta była znacznie lepsza. Bohater rewanżu z Interem Baku, Krzysztof Kotorowski tym razem zachował się za bardzo asekuracyjnie - po prostopadłym, trochę za mocnym podaniu do Kadleca, "Kotor" mógł stać wyżej i wtedy spokojnie złapałby futbolówkę w polu karnym, zanim doszli do niej Bartosz Bosacki z czeskim piłkarzem. Nie doszłoby wówczas do ich pojedynku, który zakończył się rzutem karnym. Ale Kotorowski to ostatni, którego należy obwiniać, bo przecież zaniechanie wyjścia do piłki to drobnostka, większy problem, to zabawa z piłką (można ją było wybić na aut, róg - cokolwiek) Bosackiego i nie byłoby "wapna". Nie da się awansować do Ligi Mistrzów, jeśli jedynym atutem w dwumeczu ze Spartą są kibice (3 tys. Wiary Lecha w Pradze, a w rewanżu ledwie 200-300 prażan). "Nie powtórzymy błędu Wisły Kraków" - zapewniał przed walką o LM Zieliński. Na nic się to zdało, wprawdzie "Kolejorz" zaszedł o krok dalej, lecz tak samo, jak Wisła przed rokiem, nie trafił z formą na odpowiedni moment. Najsmutniejsze jest to, że przegrywając w rywalizacji ze Spartą mistrz Polski nie tylko stracił szansę na Ligę Mistrzów, ale też w IV rundzie eliminacji do Ligi Europejskiej trafić może na dużo trudniejszego rywala niż ten, którego dostałby na ostatecznym etapie rywalizacji o Champions League. Trener Zieliński musi się przygotować na to, że trafi na przedstawiciela jednej z pięciu najsilniejszych w Europie lig. W walce o LM takich z pewnością by uniknął. Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego Czytaj również: Sparta Praga znowu za mocna dla Lecha Poznań Wołowski: Polscy piłkarze i trenerzy mocno trzymają się dna