Lech ma jednak problem, bo tej jesieni jeszcze trzy razy powtórzy się taka sytuacja, a jeżeli dalej będzie tracił punkty, to za rok może go zabraknąć nawet w kwalifikacjach do Ligi Europejskiej. Dwa tygodnie temu w wywiadzie dla INTERIA.PL członek zarządu PZPN i prawnik Lecha Poznań Jacek Masiota powiedział, że w polskich klubach nie ma jeszcze tego, co jest wśród zachodnich rywali, czyli szerokich kadr. - Gdy Lech grał w fazie grupowej Pucharu UEFA, w lidze i Pucharze Polski, to niektórzy piłkarze mieli w nogach więcej spotkań niż ci grający w Anglii. Bo brakowało zmienników i nie mieli kiedy odpocząć - mówił nam Masiota. Dziś doskonale widać to po postawie piłkarzy Lecha Poznań, którzy mobilizują się na spotkania pucharowe, a później nie mają sił i motywacji w lidze. Oto jak wyglądały krajowe mecze Lecha trzy lub cztery dni po pucharowych bojach: 1. Sparta Praga - Lech Poznań 1-0 i po czterech dniach Jagiellonia Białystok - Lech 1-0 w Superpucharze 2. Lech Poznań - Sparta Praga 0-1 i trzy dni później Widzew Łódź - Lech 1-1 3. Dnipro Dniepropietrowsk - Lech Poznań 0-1 i trzy dni później Lech - Cracovia 5-0 4. Lech Poznań - Dnipro Dniepropietrowsk 0-0 i trzy dni później Jagiellonia - Lech 2-0 5. Lech Poznań - FC Salzburg 2-0 i trzy dni później GKS Bełchatów - Lech 1-0 Do tego dochodzi jeszcze spotkanie w Turynie z Juventusem (3-3), ale po nim mistrzowie Polski mieli aż pięć dni wolnego przed starciem w Pucharze Polski z drugoligowym GKS-em Tychy. Nie zmienia to faktu, że mogli nawet przegrać, ale po trafieniu Semira Stilicia wymęczyli wygraną 1-0. Problemem poznaniaków jest to, że czekają ich jeszcze trzy takie przypadki: tuż po wyjazdowym spotkaniu z Manchesterem City Lech zagra w Zabrzu z Górnikiem, po rewanżu z Anglikami w Poznaniu mistrza Polski czeka wyjazd do Chorzowa, a po rewanżu z Juventusem Turyn przy Bułgarskiej lechici podejmą Widzew Łódź. Jeśli więc Lech w takim tempie będzie gubił punkty, za rok może go zabraknąć w europejskich pucharach. I na nic zda się coraz lepszy europejski ranking, który prawdopodobnie wystarczy w 2011 roku do rozstawienia w trzeciej rundzie kwalifikacji do Ligi Mistrzów (Partizan Belgrad był rozstawiony z rankingiem 13,800 pkt) lub fazie play-off Ligi Europejskiej (BATE Borysów miało 13,308 pkt). Dziś dla Lecha wynosi on 14,333 pkt. Sytuacja poznaniaków w lidze jest zła - zgubili już w tym sezonie 13 punktów, podczas gdy przez całe poprzednie rozgrywki 25. To ponad połowa. Czy trener Jacek Zieliński może jakoś przeciwdziałać temu? Prawdopodobnie tak, ale musiałby umieć lepiej motywować zespół. A z tym - tak się przynajmniej wydaje - od dawna ma spory problem. Piłkarze starają się pokazać w starciu z Juventusem czy Salzburgiem, a później człapią po boisku w Bełchatowie. Obaj strzelcy bramek z meczu z Austriakami - Manuel Arboleda i Sławomir Peszko, w niedzielę wypadli fatalnie. Pierwszy popełniał błędy, jakich nigdy nie robił, a które ostatnio zdarzają mu się coraz częściej, drugi - zgubił gdzieś dynamikę i aktywność sprzed 60 godzin. To jedna strona medalu. Druga jest banalna. Po kontuzjach kilku podstawowych graczy Zieliński nie miał możliwości większych roszad w składzie, nie mógł wymienić wycieńczonych piłkarzy, którzy nie dostali nawet trzech dób na regenerację sił. To zresztą efekt słabego w wykonaniu działaczy Lecha okienka transferowego. W tym aspekcie żadnej zmiany na lepsze nie należy się spodziewać, przynajmniej przed zimą. Zieliński korzysta z 16, góra 17 piłkarzy, z których zwykle dwóch czy trzech leczy kontuzje. Zmian w składzie zbyt wiele zrobić więc nie może. Co więc może uczynić Lech? Zająć się pierwszą z powyższych kwestii - może piłkarzom pomógłby psycholog sportowy - ktoś, kto trafiłby do głów piłkarzy także przed meczami ligowymi. Spotkania pucharowe tak ich nakręcają, że specjalista nie jest potrzebny. W zmaganiach krajowych to inni ludzie - często nie potrafią wykorzystać bojaźni rywali, jak choćby bełchatowian w pierwszej połowie niedzielnego meczu. Jakieś zmiany w podejściu do takich spotkań być po prostu muszą, bo bez zwycięstw w lidze Lech na wiosnę może być zwykłym średniakiem. O bojach z Juventusem czy Manchesterem kibice zdążą już zapomnieć, a przecież ktoś musi zapełnić ponad 40 tysięcy krzesełek na miejskim stadionie.