Kiedy film "300 mil do nieba" w reżyserii Macieja Dejczera wchodził na ekrany pod koniec 1989 roku, Polska Ludowa się kończyła, ale problemy związane ze zmianami ustrojowymi w kraju - nie. Wielu piłkarzy Lecha Poznań właśnie wtedy dopiero wyjeżdżało za granicę na swoje pierwsze zagraniczne kontrakty. - Żeby dorobić - opowiadają. Mieli wtedy po koło 30 lat. Nie, to nie pomyłka. Polski piłkarz w latach osiemdziesiątych nie mógł opuścić ojczyzny jako 20-latek, tak jak robią to obecnie najzdolniejsi gracze np. Lecha Poznań. Tacy, którzy po jednym, dwóch czy trzech udanych sezonach zyskują zagraniczne kontrakty za duże pieniądze. Wtedy polscy piłkarze mogli wyjeżdżać dopiero na koniec kariery. Zagraniczny transfer? PRL-owska bariera wiekowa zatrzymała wielu Przepis obowiązujący w Polsce Ludowej głosił, że do klubu zagranicznego piłkarz może się wybrać, gdy skończy 28 lat. Wyjątków takich jak Zbigniew Boniek było niewiele. Kiedy w 1985 roku Mirosław Okoński chciał opuścić Lecha Poznań, z którym sięgnął po dwa tytuły mistrzowskie, musiał postawić sprawę na ostrzu noża i wywlec ją do prasy. Dopiero wtedy pozwolono mu wyjechać. Piłkarze Lecha Poznań o niższym statusie niż Okoński musieli czekać. Na przykład Krzysztof Pawlak, reprezentant Polski na mundialu 1986 w Meksyku, miał 30 lat, gdy udało się dopiąć jego transfer do szwedzkiego klubu Trelleborgs FF. - Wyjechałem tam z całą rodziną na cztery lata w 1988 roku. I przeżyłem wstrząs - opowiada. Polska w okresie dominacji Lecha Poznań w latach osiemdziesiątych pogrążona była w wielkim kryzysie. Protesty społeczne, problemy gospodarze, kartki i puste sklepy, konieczność kombinowania i załatwiania wszystkiego drogami nieoficjalnymi - taka była rzeczywistość w kraju. Szwecja działała zupełnie inaczej. Rozwój szwedzkiego futbolu oczami Krzysztofa Pawlaka - To nie było eldorado w znaczeniu finansowym, bo polski piłkarz też zarabiał. Chodziło o co innego - opowiada Krzysztof Pawlak. - O cały ten socjal, organizację państwa itd. Wszystko mieliśmy na wyciągnięcie ręki, dostępne i bez ceregieli. Dla mnie i rodziny. Dla człowieka z Polski to był rzeczywiście raj. Inny świat. Potwierdzał to były bramkarz Lecha Ryszard Jankowski w rozmowie w weszlo.com. - Socjal, opieka nad rodziną. Na dzień dobry dzieci dostają opiekunkę ze szwedzkim tłumaczem. Wszystko opłacone przez państwo. Od razu zaproszenie dla dzieci na badania. Stomatolog, nie stomatolog. Wyszło jedno, drugie, to od razu leczenie - mówił. Szwecja w tamtym czasie stała się miejscem, do którego gracze Lecha Poznań często wyjeżdżali w pierwszy zagraniczny wojaż piłkarski. - To była pewna sztafeta. Mnie ściągnął Marek Skurczyński, ja ściągnąłem Rysia Jankowskiego. Tak się to kulało - wyjaśnia Krzysztof Pawlak. - Byłem w Trelleborgu jednym z nielicznych zawodowców. Treningi mieliśmy o godzinie 17.30. Ja patrzę, a tu przyjeżdża jeden gracz ubrany w strój malarski, inny w fartuch od piekarza, jeszcze jeden w garniturze z banku. Sami amatorzy po pracy - dodaje Krzysztof Pawlak. Jednocześnie jednak właśnie w tamtym czasie Szwedzi byli na etapie dużego kroku rozwojowego w futbolu. I ciężkiej pracy. - Szwedzka piłka się wtedy zmieniała. Szwedzkie kluby zatrudniały angielskich trenerów i na nich się opierały. Ja grałem w drugiej lidze i miałem trenera z Anglii, a pracowali oni w Szwecji nawet w trzeciej lidze - podkreśla Krzysztof Pawlak. Gdy wyjeżdżaliśmy, myśleliśmy, że jedziemy do Szwecji na wakacje, że cała ich piłka tak wygląda, a tu się okazało, że mamy do czynienia z poważnym futbolem, z angielskimi wzorcami. Lech Poznań demolowany przez Szwedów Świadomości tego szwedzkiego kroku rozwojowego brakowało w Polsce - i to mimo tego, co Skandynawowie raz i drugi robili z Lechem na boisku. Kiedy w 1985 roku poznaniacy pierwszy raz trafili na rywala ze Szwecji w letnich rozgrywkach Pucharu Intertoto, zostali zmieceni z powierzchni ziemi. IFK Göteborg wygrał przy Bułgarskiej aż 4-1. Miał taką przewagę, że gdy po tygodniu poznaniacy pojechali do Szwecji na rewanż i wygrali 2-0, poznańska prasa w to... nie uwierzyła. Gdy wynik ten zszedł w informacjach agencyjnych, uznano go za oczywisty chochlik i gazety wydrukowały wieści, że Lech w Szwecji przegrał 0-2, a nie wygrał. W 1987 roku z kolei AIK Solna zdemolował Lecha w Pucharze Lata - również 4-1. Trochę więc dziwi, że gdy w 1992 roku Kolejorz stanął do rywalizacji o Ligę Mistrzów, która miała rozwiązać jego problemy finansowe i zmienić przyszłość, tak wielu w Poznaniu było przekonanych, że sobie poradzi z IFK Göteborg (może dlatego, że Lech wylosował Szwedów zamiast AC Milan, Olympique Marsylia czy FC Barcelona). I przegrał u siebie 0-3, co było koszmarem potężnym. Lech Poznań teraz już wygrywa ze Szwedami Wiele lat musiało minąć, zanim Lech Poznań nauczył się wygrywać ze szwedzkimi klubami. Po klęskach w Pucharze Intertoto, po zderzeniu się IFK Göteborg w Lidze Mistrzów w 1992 roku przyszło jeszcze 0-3 z AIK za czasów Mariusza Rumaka w 2012 roku. I dopiero trener Dariusz Żuraw poprowadził Lecha do pierwszego sukcesu ze Szwedami, w rozgrywkach Ligi Europy w 2020 roku - nawiasem mówiąc, właśnie na tym stadionie, na którym teraz poznaniacy zagrają rewanż z Djurgardens IF. Wtedy wygrali z Hammarby aż 3-0, przełamując dawną passe ze Szwedami.