Lech obserwował estońskiego skrzydłowego do wielu miesięcy. Chciał go pozyskać już w grudniu, wtedy jednak transfer nie doszedł do skutku. Wicemistrz Polski ponowił ofertę w maju - wydawało się, że Ojamaa trafi do tego klubu. Obserwował nawet z trybun mecz Lecha z Koroną Kielce, a cztery dni później podpisał kontrakt... z Legią Warszawa. Mistrzowie Polski wkroczyli do akcji dwa dni wcześniej, przebili ofertę głównego rywala i mają już gracza, który w lidze szkockiej zaliczył aż 16 asyst. Lech odpowiedział dziś transferem Szymona Pawłowskiego, chce mieć także Pawła Wszołka. INTERIA.PL: Dlaczego Henrik Ojamaa został piłkarzem Legii, a nie Lecha? Piotr Rutkowski: - Z naszej strony sytuacja jest prosta: dostał propozycję gry w Lechu, a my nie mamy w naszej polityce czegoś takiego, jak namawianie za wszelką cenę, przekonywanie, proszenie o reprezentowanie barw tego klubu. Henrik był na meczu z Koroną, widział fantastyczne zakończenie sezonu, jak zawodnicy żegnają Reissa, jak żegnają Djurdjevicia. Przedstawiliśmy mu wartości, które są ważne dla nas, że ciężką pracą chcemy dojść do sukcesu. Najwyraźniej nie było to to, czego on oczekiwał. Dokonał wyboru. Wartości Lecha i Legii są na tyle odmienne, że zdziwiłbym się, gdyby miał trudności w tym wyborze. Czy po meczu z Koroną, gdy był tutaj na stadionie, odbyliście rozmowę, a Ojamaa powiedział: "Jestem zdecydowany, dogadajcie się z moim szkockim klubem"? - Nie, nigdy tak nie robimy. Chcemy, by zawodnik sam podjął tę decyzję. Nie nakłanialiśmy go, nie wywieraliśmy nacisków. To ważne w kontekście motywacyjnym. Chcemy mieć piłkarzy, którzy nie mają żadnych wątpliwości, że Lech Poznań jest właściwym dla nich krokiem. Bo to jest to, co w najważniejszych momentach pcha tych zawodników do przodu - przekonanie, wola i motywacja. Sam nie powiedział, że chce przyjść do Lecha? - Nie oczekiwaliśmy tego od niego, choć piłka była po jego stronie. Macie jakiś żal do Legii, że podkupiła wam piłkarza, czy też może do niego? - Do nikogo nie ma my żalu, takie sytuacje się zdarzają. Jeśli zawodnik przyjeżdża i twierdzi, że to nie to miejsce, to nie mam żalu. Cieszę się wówczas, że otwarcie o tym mówi, bo takiego z wątpliwościami czy brakiem przekonania nie chcielibyśmy mieć w zespole. Lepiej niech zostanie tam, gdzie jest. Od kiedy obserwowaliście Estończyka? - Długo, bo obserwowaliśmy szkocką ligę i on się w niej przewijał. Braliśmy pod lupę Barry'ego Douglasa, ale jak lecieliśmy na cały weekend, to oglądaliśmy też Motherwell. Temat Ojama'y był istotny już w grudniu, tak że obserwacja zaczęła się dużo wcześniej. W trakcie tych obserwacji nie wyszło wam, że może mentalnie nie pasować do drużyny, skoro nie uznaje tych wartości, które wy uważacie za najważniejsze? - Ocena psychologiczna zawodnika jest najtrudniejsza, dlatego jest ważne, by zawodnik który do nas przychodzi, był przekonany, że Lech Poznań jest dla niego właściwym krokiem. Dlatego przyjeżdża do nas do klubu i ma możliwość zapoznać się z tym klubem, z tym, co go otacza. Gdy jest w Szkocji, to trudno mu wszystko przedstawić. Tu poznaje ludzi, kulturę klubu, wartości. Ojamaa był numerem jeden na waszej liście na pozycji skrzydłowego czy ofensywnego pomocnika? - Na tym etapie nie tworzymy rankingów, mamy trzech, czterech zawodników wyselekcjonowanych na każdą pozycję. Zobaczymy, gdzie się dogadamy i na jakich warunkach. Aspekt finansowy jest ważny, bo może się okazać, że inny zawodnik staje się bardziej atrakcyjny, gdyż jego cena jest niższa. Dziennikarz Przeglądu Sportowego Adam Dawidziuk napisał, że byliście bardzo zdesperowani, by mieć jednak Estończyka i jeszcze w czwartek wieczorem, gdy był w Warszawie, podbijaliście cenę. Walczyliście o niego: tak czy nie? - Prowadziliśmy rozmowy z klubem ze Szkocji, bezpośrednio z piłkarzem nie mieliśmy kontaktu. Nie zależało nam na tym, by przekonywać go pieniędzmi. To nie mieści się w naszej filozofii. Nie będzie Estończyka, będzie ktoś inny? - Taki jest plan.Jeden czy dwóch piłkarzy? - Co najmniej jeden (rozmowa została przeprowadzona trzy godziny przed podpisaniem kontraktu przez Szymona Pawłowskiego - dop. red.) To wystarczające dla trenera Rumaka, który chciał mieć po dwóch piłkarzy na każdej pozycji? - Będzie miał. Pamiętajmy, że w bardzo dobrej dyspozycji jest Gergo Lovrencics, potrzebujemy następcy dla Tonewa. Są tu Możdżeń i Formella, który został po to transferowany, by wejść do pierwszego zespołu. To młody zawodnik o ogromnych możliwościach. Nie będziemy się bać na niego stawiać. Pokazaliśmy to wcześniej, że zawodnicy z takim potencjałem zasługują na zaufanie. Sprowadzając kolejnego musimy myśleć o tym, ze kogoś zablokujemy. Na środku pozostają Kasper Hamalainen i Karol Linetty, więc w pomocy i tak jest tłoczno. Trzeci raz Legia daje wam prztyczka w tym roku. - Żadnej z tych sytuacji nie odbieram w ten sposób. Każda z nich była inna. Przejścia Olka Wandzela nie odbieram jako prztyczka, bo wspólnie z nim rozważaliśmy różne opcje, rozmowy były na wysokim poziomie, z dużym szacunkiem i sympatią. Doszliśmy do wniosku, że skoro czuje się lepiej w Warszawie, a kluczowe są aspekty prywatne, to nie będziemy robić czegoś na siłę. Informował nas przejrzyście o swoich planach, wszystko było fair. Inaczej jest z transferem "Beresia" (Bartosza Bereszyńskiego - dop. red.), który jest wychowankiem tego klubu i pochodzi z Poznania, a inaczej piłkarza ze Szkocji, który nie wie, co to Lech i Legia. To się zdarza, mieliśmy sytuacje, gdzie inne kluby zabierały nam zawodników, choć raczej zagraniczne. Teraz jest to Legia i dobrze. Konkurencja motywuje do tego, byśmy pracowali lepiej i szybciej. Informacje o waszym zainteresowaniu Ojamaą wyszły ze Szkocji. Może tu tkwi problem, że druga strona jest za głośno? - Zawsze staramy się i prosimy o dyskrecję, ale każda strona ma swoje interesy. Normalnie jest tak, że gdy w grudniu nie dojdzie do finalizacji transferu, to temat znika i do niego nie wracamy. Tym razem w maju podjęliśmy kolejną próbę dogadania się z klubem ze Szkocji. Nie wyszło, bo sam piłkarz zdecydował inaczej i niech tak pozostanie. Jak już mówiłem, na siłę zawodników do "Kolejorza" nie będziemy sprowadzali. Rozmawiał Andrzej Grupa