Sebastian Staszewski, Interia Sport: Długo trzeba było na pana czekać, panie prezesie. Na wywiad umówiliśmy się blisko dwa lata temu i od tego czasu kilkukrotnie znajdował pan wymówki, żeby tylko nie porozmawiać. W tym samym czasie była okazja spotkać się z Piotrem Rutkowskim, Tomaszem Rząsą, Johnem van den Bromem... Skąd to milczenie? Karol Klimczak: Będąc w Lechu trochę już tych wywiadów udzieliłem; wiem, że kibiców i dziennikarzy najbardziej interesują sprawy sportowe. Dotyczy tego dziewięćdziesiąt procent pytań. I to coś zupełnie naturalnego, bo mówimy przecież o klubie piłkarskim. Ale pan na co dzień zajmuje się pieniędzmi. A, jak śpiewała Maryla Rodowicz, "to co nas podnieca, to się nazywa kasa". - W Lechu nigdy nie mieliśmy problemu z tym, żeby otwarcie rozmawiać o pieniądzach. Dlatego od lat regularnie publikujemy audyt finansowy w którym pokazujemy kibicom jak je zarabiamy i na co je wydajemy. Poza tym, skoro dałem panu słowo, że udzielę tego wywiadu, to go dotrzymuję. Proszę pytać. Niezmiernie mi miło, Jego Excelencjo... - Chce mnie pan sprowokować już na początku? Nie uda się panu, bo mam do tego dystans. W Lechu jest przynajmniej kilkanaście osób, które są lepsze ode mnie w kwestiach związanych z Exelem, a poza tym na co dzień nie zajmuję się tylko finansami, a całą sferą biznesową klubu. Oczywiście ważne są tam elementy związane z zarządzaniem pieniędzmi, ale nie tylko. Lech to dziś klub europejski - nie tylko geograficznie? - Nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Wystarczy posłuchać zawodników, którzy do nas trafiają - ze Skandynawii czy Belgii. Wszyscy są pod wrażeniem tego jak dużym klubem jest Lech, jaki ma stadion i infrastrukturę, jak jest zorganizowany i jaką opieką są otoczeni zawodnicy od momentu, jak tylko wylądują na poznańskim lotnisku. I proszę nie traktować tego jak chwalenie się. Dobitnie udowodnił nam to start w europejskich pucharach. Przy okazji wizyt we Florencji, Walencji czy Wiedniu przekonaliśmy się, że pasujemy do tego grona. Nie czuliście kompleksów odwiedzając siedziby klubów z La Ligi i Serie A? - Panie redaktorze, jakich kompleksów? To działacze Fiorentiny z pewną zazdrością patrzyli na nasz stadion i klubową infrastrukturę. Oni takiej nie mają, chociaż zbudowali świetną drużynę, która doszła do finału Ligi Konferencji Europy. Lech wydał na transfery ponad 4 mln euro! Jaki budżet zaplanowaliście na sezon 2023/2024? - Ponad 120 milionów złotych, w tym 58 milionów przeznaczonych na pierwszą drużynę. To dużo, mało? - W polskich warunkach to dużo. Tylko Legia Warszawa ma nieco więcej. 120 milionów złotych to około 27 milionów euro. Europejskie kluby płacą tyle za jeden transfer... - A nawet więcej, 50 czy 100 milionów. Wiemy jaka jest rzeczywistość i nie mamy zamiaru się na nią obrażać. Finansowo to inny poziom. Spójrzmy jednak na ranking UEFA, wartość naszych praw telewizyjnych, rynek marketingowy i sponsoringowy. Jako polska piłka jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Dlatego uważam, że nie ma co skupiać się na konkretnych kwotach, tylko na dystansie. Chcemy gonić zachodnią Europę i robimy to. Ponad dekadę temu, kiedy zaczynałem pracę w Lechu, nasz budżet był kilkukrotnie niższy niż dzisiaj, nie mieliśmy tak nowoczesnej akademii, a kwoty, za które sprzedawaliśmy, ale i kupowaliśmy piłkarzy, były mniejsze. Ciągle się rozwijamy, robimy to krok po kroku. Bo to jest proces. Pamiętajmy, że Lech nie ma za sobą funduszu inwestycyjnego, ogromnego wsparcia państwa czy szejka, który przyjechał z petrodolarami. Ile latem przeznaczyliście na transfery? 3 miliony euro? - Więcej. 3,5 miliona? - Więcej. 4 miliony!? - Trochę więcej. W historii naszego klubu to rekordowe pieniądze. Lech Poznań blisko kolejnego transferu! To piłkarz z mocnej ligiWrażenie robi kwota, którą podobno zapłaciliście za Aliego Gholizadeha. Może pan potwierdzić, że to 1,8 miliona euro?- Nie mogę, bo nigdy nie potwierdzamy dokładnych kwot. Ani tych dotyczących transferów przychodzących, ani wychodzących. To inaczej. Zakup Gholizadeha jest rekordem Ekstraklasy? - Na znam danych z innych klubów, ale to na pewno rekord Lecha. A zakładając, że do tej pory rekordowy był transfer Bartosza Slisza do Legii Warszawa za 1,5 miliona euro, to pozyskanie Gholizadeha jest rekordem ligi? - Przy takim założeniu: tak, to rekord. Według moich informacji około 400 tysięcy euro zapłaciliście za Eliasa Anderssona. Gdzie są więc pozostałe pieniądze? - Zjadły je na przykład tak zwane "darmowe transfery". A świetnie pan wie, że coś takiego nie istnieje. Bywa tak, że te "darmowe" są często kosztowniejsze niż gotówkowe. Wasze były? Tak pozyskaliście Mihę Blazica i Dino Hoticia. - Niewiele klubów Ekstraklasy wydało latem tyle, ile my na "darmowych" Blazica i Hoticia. W rzeczywistości są to transfery gotówkowe, tylko inaczej nazwane. Proszę pamiętać, że piłkarze i ich agenci potrafią liczyć pieniądze. Często tak prowadzą swoje kariery, aby doprowadzić do momentu, gdy są wolnymi zawodnikami. I wtedy mówią: "Nie musicie płacić klubowi, ale zapłaćcie nam". I płacimy, bo to rozsądne podejście. Dzięki temu często możemy pozyskać lepszego, bardziej ogranego w Europie zawodnika. Poza tym premia za podpis nie dotyczy tylko nowych graczy, ale również tych, z którymi przedłużamy kontrakty. Wie pan, ile od 1 stycznia wydaliśmy pieniędzy na transfery i przedłużanie umów? Pewnie kilkanaście milionów złotych. - Ponad 30 milionów złotych! To 7 milionów euro, czyli mniej więcej tyle, ile zarobiliśmy w Lidze Konferencji Europy. Właśnie tyle przeznaczyliśmy na letnie transfery, ale też przedłużenie umów Jespera Karlströma, Antonio Milicia, Radka Murawskiego, Filipa Dagerståla, Niki Kwekweskiriego, Artura Sobiecha czy Alana Czerwińskiego. I dla jasności: nie uwzględniam w tym zestawieniu pensji, które również są na rekordowym poziomie. Kibice wciąż apelują jednak: "Wydajcie pieniądze, które zarobiliście na sprzedaży Michała Skórasia". Te środki też zainwestujecie w transfery? - Każda złotówka zarobiona przez Lecha zostaje w Lechu i jest przeznaczana na transfery, pensje, utrzymanie klubu czy inwestycje w infrastrukturę. Mówiliśmy o tym wielokrotnie, ale warto to kolejny raz powtórzyć: bez sprzedaży wychowanków w ostatnich latach - Roberta Gumnego, Kamila Jóźwiaka, Kuby Modera czy Tymka Puchacza, nie byłoby nas stać na zbudowanie mistrzowskiej drużyny, tej która doszła do historycznego ćwierćfinału Ligi Konferencji Europy. To dzięki temu na Bułgarską trafili tacy piłkarze jak Mikael Ishak, Bartek Salamon, Karlström czy Milić. Podobnie teraz, dzięki naszej grze w pucharach i sprzedaży Skórasia czy Kuby Kamińskiego, stać nas na kolejne wzmocnienia. Tak to działa. Ale musimy też pamiętać, że kwota transferu, jaka trafia ostatecznie do nas, jest zawsze trochę niższa - sporo pochłaniają rozmaite prowizje. Pieniądze przychodzą też do klubu w ratach. Na przykład za Skórasia. - Tak. Belgowie będą nam płacić przez kilka lat. Musicie czekać? Nie da się inaczej? - Tak działa rynek transferowy. Każdy chce jak najpóźniej wysłać przelew za kupionego zawodnika i jak najszybciej otrzymać za sprzedanego. Czekaliśmy więc na kasę za Karola Linettego i Jana Bednarka, a później za Modera i Kamińskiego. Za tego ostatniego Wolfsburgowi została do zapłacenia jeszcze jedna rata. Ale my również płacimy w ten sposób. Na przykład za wspomnianego Gholizadeha. Trzeba potrafić tym zarządzać. Kluczowa jest płynność, cash flow. Najważniejsze, że płacimy na czas dzięki czemu jesteśmy wiarygodnym partnerem na rynku transferowym. A jak wiemy, nie wszędzie jest to standardem. Gwiazdor Lecha zostaje na Bułgarskiej Przebijecie wkrótce psychologiczną barierę transferu za 2 miliony euro? Takie pieniądze na pojedyncze transfery wydają kluby naszego regionu: Sparta Praga, Ferencváros Budapeszt, Partizan Belgrad czy Steaua Bukareszt. To, że u nas nie wydajemy takich kwot, to kwestia finansów czy... braku odwagi? - Możemy to zrobić w każdej chwili. Powiem więcej: w tym okienku mogliśmy wydać nawet 3 miliony euro na jednego zawodnika. To dlaczego tego nie zrobiliście? - Ponieważ woleliśmy ściągnąć kilku jakościowych piłkarzy. Liczy się to, aby realnie wzmocnić zespół, a nie brać udział w jakimś wyścigu. Wysoka kwota transferu niczego nie gwarantuje. Ferencváros wydał w tym oknie 6 milionów euro i właśnie odpadł w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów z zespołem z Wysp Owczych. Wszystko trzeba robić z głową. Pamiętam, jak kilka lat temu dziennikarze pytali: "Czy wyobraża pan sobie, że Lech zapłaci kiedyś milion euro za piłkarza". Mówiłem, że tak, ale klub musi dojść do tego momentu dzięki rozwojowi, konsekwencji w działaniu. I dzisiaj robimy takie transfery regularnie. W przyszłości będziemy wydawać jeszcze więcej. Najpierw jednak musimy na to zapracować. Powiedział pan wcześniej, że na transfery i przedłużenia umów przeznaczyliście 30 milionów złotych. Wydajecie też więcej na pensje. A nie boi się pan, że przeszarżujecie? I w przypadku braku sukcesu sportowego zostaniecie - posłużę się analogią z przeszłości - z Manuelami Arboledami i ich kosztowanymi kontraktami? - Nie da się prowadzić biznesu piłkarskiego bez ryzyka. Ono jest wpisane w jego naturę. Przecież możesz sprowadzić drogiego zawodnika, a on dozna kontuzji i wciąż trzeba będzie płacić mu pensję. Możesz też przegrać kluczowy mecz, jak Ferencváros. W Lechu staramy się jednak nad tym ryzykiem panować. Mamy podstawową zasadę: wydajemy to, co mamy albo realnie możemy mieć. W budżecie nie zakładamy na przykład niedokonanych jeszcze transferów czy awansów, które się nie wydarzyły. Natomiast sytuacja jest taka i mówiliśmy o tym wielokrotnie, że aby budżet klubu był zbilansowany, musimy albo zagrać w fazie grupowej europejskiego pucharu, albo sprzedać zawodnika za dobre pieniądze. A gdyby nie udało się wam ani jedno, ani drugie? - To będziemy 16 milionów złotych na minusie. Tak zresztą mamy to zapisane w budżecie na ten sezon. Ale tak jak podkreślamy to zawsze przy okazji prezentacji audytu, te kwestie należy postrzegać w dłuższej perspektywie, na przykład pięcioletniej. Ponieważ raz skończymy sezon ze stratą 16 milionów, a innym razem - z zyskiem na poziomie 20 milionów. Tak jak to było w poprzednim. I wtedy sumarycznie jesteśmy na niewielkim plusie. Tak działa piłkarski biznes. Lech i tak jest jednym z wyjątków, ponieważ większość klubów funkcjonuje na permanentnej stracie. Natomiast nie jesteśmy wciąż na poziomie, gdy do zbilansowania nie potrzebujemy ani transferu, ani gry w fazie grupowej pucharów. Jeśli transfer, to Kristoffer Velde? - W przyszłości tak. Ale teraz - nie. Nie sprzedacie Norwega latem? - Nie. Chociaż nigdy nie można wykluczyć, że ktoś zaproponuje za piłkarza rekordowe pieniądze. Ale jeśli taka sytuacja się nie wydarzy, to Velde z nami zostanie. A propos sprzedawania zawodników, kibice często zarzucają wam, że zamiast na sukces, patrzycie tylko na pieniądze. I kolory w Excelu. Zgodzi się pan z takim zarzutem? - To kompletna bzdura i jeden z największych mitów jakie narosły wokół Lecha, a jak wiadomo z mitami najtrudniej się walczy. Jest zupełnie odwrotnie. Przede wszystkim interesują nas trofea, sukcesy w Polsce i Europie. To one nakręcają koniunkturę wokół klubu - widzimy to doskonale w ostatnich dwóch latach. Przecież dzięki nim możemy sprzedawać więcej biletów, karnetów, koszulek, lóż biznesowych. Te pieniądze natomiast możemy inwestować w pierwszą drużyną, co pozwala podnieść jej poziom. Jedno jest nierozerwalnie związane z drugim. To jest sprzężenie zwrotne. Wie pan, ile osób pracuje w Lechu? Nie wiem, pewnie ponad 100. - Ponad 200! Jesteśmy naprawdę dużym klubem. I ci wszyscy ludzie - z różnych działów: finansów, marketingu, komunikacji, bezpieczeństwa, handlu, ticketingu, sprzedaży czy inwestycji - robią wszystko co mogą, żeby szanse na ten sukces zwiększyć. Podam panu prosty przykład: ze względu na konstrukcję naszego stadionu mieliśmy od dawna problemy z murawą. No tak, słynna trawa, która nie rosła... - Zgadza się. I dzięki olbrzymiej pracy naszych greenkeperów, ale też kosztom ponoszonym chociażby na naświetlenie, udało się doprowadzić do sytuacji, że w ocenie PZPN nasza murawa jest w trójce najlepszych w kraju! Jeszcze kilka lat temu byłoby to nie do pomyślenia. To wszystko robiliśmy po to, by zwiększyć nasze szanse na sukces. Kolejorz z nowymi sponsorami Dostrzegł pan coś takiego, jak "efekt pucharów"? - Oczywiście. Występy w Europie ułatwiły nam wiele procesów. Na przykład negocjacje rekordowej umowy z nowym sponsorem, firmą Superbet? - Nie mam wątpliwości, że puchary pomogły, tak samo jak mistrzostwo. Jednak równie ważne jest to, że Lech w ostatnim okresie zbudował sobie silną markę, markę wiarygodnego, atrakcyjnego i przewidywalnego partnera, który potrafi zadbać o firmy z nim współpracujące. Biznes ocenia nas jako świetną platformę do promocji swoich produktów.Boniek wskazał trzech faworytów do mistrzostwa Polski. Mocno zaskoczył Słyszałem, że dzięki tej umowie Lech zarobi milion euro rocznie. To prawda? - Nawet trochę więcej. Kiedy więc wasza piramida sponsorska będzie wypełniona? - Przed nami jeszcze sporo pracy. Chociaż gdybyśmy chcieli, to pewnie moglibyśmy ją wypełnić w ciągu kilku miesięcy. Natomiast nie zamierzamy robić tego na siłę. Szukamy partnerów, którzy pasują do naszego klubu, naszych wartości. Pracujemy też nad zwiększeniem wartości naszego portfela. Dobrym przykładem jest właśnie Superbet. W poniedziałek zaprezentujecie nowego sponsora tytularnego stadionu, firmę Enea. Odbiera pan to jako osobisty sukces, bo była to kwestia paląca od lat. - Mówiąc precyzyjniej, zrobi to spółka Stadion Poznań bo to ona jest odpowiedzialna za zarządzanie stadionem i umowę w tym zakresie. I to ona przedstawi szczegóły współpracy. Natomiast nas, jako klub, niezwykle cieszy że stadion będzie miał poważnego partnera. Mamy nadziej na długoletnią współpracę w tym zakresie. Proszę zwrócić uwagę na to, że większość klubów w Polsce ma problem by znaleźć sponsora tytularnego dla stadionu. Nawet Legia. A co z pozostałymi obszarami? Na przykład sprzedażą koszulek? Niedawno byłem w Barcelonie i widziałem, jak potężna może to być gałąź klubowego marketingu. - My też mocno na to stawiamy, zwróciliśmy dużo uwagi na to, aby nasze trykoty były atrakcyjne. Tutaj doskonale nam się współpracuje z naszym partnerem technicznym, firmą Macron. W poprzednim sezonie sprzedaliśmy prawie 12 tysięcy koszulek, a rok wcześniej ponad 13 tysięcy! Nie 2 tysiące czy 5 tysięcy, ale po kilkanaście tysięcy, rok w rok! W Ekstraklasie to bardzo dobry wynik, w tej klasyfikacji jesteśmy chyba liderem. W dużej mierze na ten rekord, podobnie jak na rozmowy ze sponsorami, wpłynęły mistrzostwo i gra w pucharach. Teraz również liczymy na pięciocyfrowy wynik. Świetnie idzie też sprzedaż karnetów. Mamy już sprzedanych prawie 9 tysięcy. To najlepszy wynik od dekady lat. Te liczby to dowód na to, jak dobrze pracują wszystkie działy Lecha. Zarabiamy pieniądze, którą później może wydawać dział sportu. Ale żeby ją zarabiać, potrzebny jest nam sukces. Klimczak: Planujemy rozbudowę akademii Powiedział pan o wydatkach na pierwszą drużynę, a co z akademią? Rok temu otworzyliście Centrum Badawczo-Rozwojowe. Ile teraz chcecie wydać na szkolenie młodzieży? - Akademia to niezmiennie jeden z naszych filarów. Najpierw stać nas było na wydawanie na nią 2 milionów złotych, później 5 milionów, a następnie 10. W tym roku wydamy na akademię 17 milionów, czyli tyle, ile wynosi budżet niejednego klubu Ekstraklasy! Robimy to z pełną świadomością i czekamy na kolejnych Kamińskich i Skórasiów. Dodatkowo w perspektywie kilku lat rozpoczniemy kolejną ważną inwestycję. Rozbudujecie akademię? - Tak, jej poznańską część. Planujemy rozwój nowej infrastruktury przy Bułgarskiej. W planach są cztery pełnowymiarowe boiska, naturalne i sztuczne, do tego hala pneumatyczna. Wszystko będzie kosztowało nas kilkadziesiąt milionów. Będzie to służyć poznańskiej części naszej akademii: najmłodszym zawodnikom i tym, na progu profesjonalnej kariery. A proszę pamiętać, że do tej pory na inwestycje infrastrukturalne w ostatnich latach przeznaczyliśmy już ponad 80 mln zł. I te inwestycje sprawiają, że mamy w Lechu fundamenty, które są bardzo trwałe i na których można dalej budować. Między innymi dzięki temu Lech był, jest i będzie czołowym klubem w Polsce. Na koniec wróćmy do sportu i rozpoczynającego się właśnie sezonu. Kibice Lecha w Internecie promują go hasłem "Mistrz i grupa". Wierzy pan, że uda się taki cel osiągnąć? - Tak. Chcemy wygrywać trofea i chcemy grać w Europie. Po to zbudowaliśmy silną i jakościową kadrę, po to dokonujemy transferów o których rozmawialiśmy, wydajemy rekordowe pieniądze. Jednak nasi rywale - Legia, Raków Częstochowa czy Pogoń Szczecin mają podobne ambicje, więc nie będzie łatwo. Ale dzięki temu ten sezon zapowiada się fantastycznie. Widzimy to po tym jak sprzedają się karnety, bilety. Trwa rywalizacja na każdym polu. Nakręca się koniunktura na Ekstraklasę. I bardzo dobrze. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia Sport