Właściciel Lecha Piotr Rutkowski oraz dyrektor sportowy Tomasz Rząsa od jakiegoś czasu sygnalizowali, że klub chciałby przedłużyć umowę z Mikaelem Ishakiem, która kończyła się po tym sezonie. Tyle że w stolicy Wielkopolski było to odbierane raczej jako coś nierealnego, a i nawet szefowie klubu sugerowali, że szanse nie są duże. Już latem po Szweda zgłaszali się chętni, Lech jednak ani myślał tak mocno osłabiać zespołu. Wystarczyło już, że odeszli Jakub Kamiński i Dawid Kownacki. Co więc sprawiło, że Ishak zdecydował się na przedłużenie umowy i pozostanie w Lechu? Lech wiedział, że tu o sukces może być bardzo ciężko - Informowaliśmy już wcześniej, słowami Piotra Rutkowskiego czy Tomasza Rząsy, że chcemy, aby Mikael został. To już było dużo, a druga strona też była otwarta. Walczyliśmy, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że o sukces będzie niezwykle trudno. Dogadaliśmy się, a złożyło się na to wiele spraw - mówił we wtorek prezes Lecha Karol Klimczak. I wymieniał: - Mikael jest tu liderem zespołu, jest lubiany i sam wie, że dużo od niego zależy. On się dobrze czuje z tą odpowiedzialnością, ma też świadomość, że jest niezwykle ważny dla całego klubu i społeczności kibicowskiej. A z drugiej strony: zauważył, że Poznań to dobre środowisko także dla jego rodziny: do życia i do nauki. To wszystko spowodowało, że przez kolejne dwa lata będziemy razem - stwierdził Klimczak. Gytkjaer i Ishak - różnica dopiero na końcu Lech ruszył do boju po Ishaka stosunkowo niedawno i dość nieśmiało. Jeszcze pod koniec sierpnia Piotr Rutkowski mówił, że zdaje sobie sprawę z tego, iż Ishak może powtórzyć casus Christiana Gytkjaera, czyli duńskiego snajpera, który był dziewiątką przed nim. On też trafił do Poznaniu z klubu 2. Bundesligi (zbankrutowane po spadku TSV 1860 Monachium), też spędził w Wielkopolsce trzy lata i wypromował się na tyle, że wrócił do reprezentacji Danii. A gdy skończyła mu się umowa w Lechu, szybko dostał angaż w Monzy Silvio Berlusconiego, którą wprowadził swoimi golami do Serie A. Przypadek Ishaka był dokładną kalką wcześniejszej przygody Gytkjaera - z jedną jedyną różnicą na końcu. Szwed trafił do Poznania z Norymbergi, gra właśnie trzeci sezon, wrócił po latach do reprezentacji Szwecji. - Niech nam da te 20 bramek i może odejść - mówił 2,5 miesiąca temu Piotr Rutkowski. - To były zaskakująco szybkie negocjacje. I wcale nie takie ciężkie. Zadecydowała wola i chęć Ishaka, a także jego rodziny, by zostać w Poznaniu. On ceni to, że jest kapitanem i uwielbiają go kibice. Dlatego poszło szybko, niespodziewanie i mam nadzieję, że niespodzianka się udała - stwierdził we wtorek Rutkowski. Szczelność w klubie - to się Lechowi udało "Niespodzianka" - to nie jest właściwe słowo. Lech zgotował prawdziwą sensację - i to w dniu oficjalnego otwarcia swojego nowoczesnego Centrum Badawczo-Rozwojowego. Od poniedziałku była to pilnie strzeżona wiadomość, wiedziało o niej zaledwie kilka osób w klubie i sam Ishak. Nie wiedzieli zaś jego koledzy z drużyny. Szefowie Lecha odrobili lekcję z czerwca, gdy informacja o rezygnacji z pracy Macieja Skorży pojawiła się w mediach społecznościowych przed oficjalnym komunikatem klubu, a nie wiedzieli o niej wtedy nawet członkowie drużyny. Tym razem nie zostali zawczasu poinformowani wszelcy doradcy i szczelność udało się zachować w stu procentach. Dla niemal wszystkich gości wtorkowej uroczystości było to olbrzymie zaskoczenie. Zbijanie pytań o wysokość pensji. Czy to rekord Ekstraklasy? Jedno nie ulega wątpliwości - aby zatrzymać Ishaka Lech musiał podpisać rekordowy kontrakt. Jakie kwoty wchodzą w grę, tego oficjalnie nie wiadomo. Zajmujący się finansami Karol Klimczak od razu ucinał dyskusję w tej kwestii. Rutkowski zresztą mówił podobne: - Czy to najwyższy kontrakt w Ekstraklasie? Nie znam wszystkich kontraktów w lidze. A w Poznaniu? - Też nie znam wszystkich - odpowiadał. I zapowiedział, że kolejną przedłużoną umową powinna być ta z dyrektorem sportowym Tomaszem Rząsą. Ishak mówił oczywiście po całym wydarzeniu, że bardzo się cieszy i jest dumny z gry w Lechu. Tyle że wcale to nie oznacza, iż pozostanie tu do 2025 roku. Nikt w klubie nie powie bowiem, czy w kontrakcie znalazły się specjalne klauzule bądź kwoty odstępnego, umożliwiające mu transfer. Albo że dostał dżentelmeńską umowę. I tak wypada jednak docenić ruch klubu oraz piłkarza, bo nawet jeśli Szwed w końcu zmieni ligę, to pozwoli tym samym klubowi na solidny zarobek. A jeśli nie, to i tak nie będzie żałował, bo w Polsce ów zarobek też na pewno będzie godny.