Lech Poznań poleciał na Islandię znacznie wcześniej niż na inne mecze pucharowe - już we wtorek. Miał dzień zapasu, który spożytkował na zwiedzanie wulkanicznych okolic, m.in. Błękitnej Laguny. Podczas czwartkowego meczu wyglądał tak, jakby zwiedzał ją nadal. Tu nie tylko zapachniało powtórką z koszmaru ze Stjarnan w 2014 roku niczym siarką z wulkanu. Tutaj mieliśmy do czynienia z gorsza grą Lecha niż wtedy, przed ośmiu laty. Przypomnijmy, że wówczas poznański Lech przegrał na Islandii z zespołem Stjarnan 0-1, a Islandczycy gola wbili w 48. minucie. Vikingur Reykjavik czekał krócej. Dominując nad mistrzami Polski przez cały czas, strzelił gola do szatni. Islandczycy wyszli wtedy z kontrą, która - jak się zdawało - była już zatrzymana przez Kolejorza. Pięciu graczy Lecha znalazło się obok Ari Sigurpalssona, a ten jednak znalazł czas i miejsce, by zrobić kilka kroków i uderzyć z podbicia tak, że Filip Bednarek tego nie obronił. Ładny gol ukoronował wyraźną dominacją islandzkiego mistrza i fatalną grę Lecha, który przeprowadził trzy nędzne akcje. W większości polegały one na prostej piłce do skrzydła i dośrodkowaniu. Michał Skóraś próbował sięgnąć taką piłkę od Joela Pereiry głową, ale był bardzo daleko od sukcesu. I to tyle. Lech bez taktyki, bez pomysłu, bez gry bez piłki, pozorujący zaangażowanie przegrywał zasłużenie. CZYTAJ TAKŻE: Polskie kluby w tym stanie powinny sobie odpuścić puchary Lech ruszył po przerwie i nieaktywny w pierwszej połowie Joao Amaral stanął przed szansą na gola po świetnej, składnej akcji poznaniaków. Za chwilę równie słaby wcześniej Kristoffer Velde strzelił bardzo groźnie. Było to pokłosie zmiany, jakiej trener John van den Brom dokonał w przerwie - zmienił ustawienie i uwolnić Norwega. Okres lepszej gry poznaniaków trwał może 10 minut. Islandczycy ruszyli z akcjami i omal nie wjechali do poznańskiej bramki, a próbowali na nią strzelać nawet angielką! Mistrzowie Islandii umiejętnie blokowali Lecha, wychodzili wysoko o utrudniali mu życie. Poznaniacy próbowali prostopadłych podań otwierających drogę do bramki bardzo rzadko. 68 kibiców Lecha przybyłych do Reykjaviku zaczęło skandować bezpardonowo, by ich ulubieńcy wzięli się do roboty. Vikingur grał konsekwentnie i mądrze, nie pozwalał Kolejorzowi na nic. Na sztucznej murawie stadionu Víkingsvöllur piłka odskakiwała, nie pozwalała na grę kombinacyjną - to jedno. Lech jednak nie miał żadnej sensownej taktyki - to drugie. Salwadorczyk Pablo Punyed, który znakomicie łączył obecne czasy z tymi z 2014 roku, gdy jako gracz Stjarnan ogrywał Kolejorza, uderzył na bramkę tak, że mógł spuentować występ mistrzów Polski wynikiem 2-0. Vikingur Reykjavik - Lech Poznań 1-0 (1-0) Bramki: 1-0 Sigurpalsson (45.) VIKINGUR: Jonsson - Gunnarsson, Ekroth, McLagan, Tomasson Ż - Magnusson, Ingason (46. Djuric) - Gudjonsson (86. Atlason), Punyed, Sigurpalsson (53. Andrasson) - Agnarsson LECH: Bednarek - Pereira Ż, Douglas, Dagerstål, Rebocho Ż - Skóraś, Murawski Ż, Amaral (74. Szymczak), Karlström (61. Kwekweskiri), Velde (61. Citaiszwili) - Ishak Niezwykły quiz o sportowych zwierzętach. Aż się zdziwisz