Sebastian Staszewski, Interia Sport: Czujesz się legendą Lecha Poznań? Mikael Ishak: - Na pewno czuję się ważnym zawodnikiem klubu. Nie każdy piłkarz Kolejorza zasłużył jednak na film dokumentalny. A taki przygotowała o tobie telewizja Viaplay. Nazywa się "Człowiek z wiary". - Byłem tym zaskoczony, bo nie miałem pojęcia o tej produkcji. Nikt się ze mną nie kontaktował, nie pytał mnie o zdanie. Dopiero mój brat powiedział mi, że coś takiego powstaje, ale nie wiedziałem czy nie robi mnie w balona. Z faktu powstania filmu jestem jednak zadowolony, bo to oznacza, że moje życie idzie w dobrym kierunku. Obejrzałeś już film? Podobał ci się? - Nie, widziałem tylko fragmenty. Ale obejrzę. Jestem ciekaw, co powiedzieli o mnie ludzie. Nie ingerowałem w materiał, nie mówiłem znajomym, co mają mówić, a czego nie... Nie boisz się efektu końcowego? - Wręcz przeciwnie. Kiedy gram w piłkę, nie zwracam uwagi na detale, rekordy, anegdoty. Patrzę tylko przed siebie. A przecież co jakiś czas pojawiają się piękne chwile, które warto zachować. I ten film pozwoli mi to zrobić. Poza tym uwielbiam dokumenty, oglądam je regularnie, na przykład ostatnio widziałem "Wszystko albo nic: Manchester City". Tuż po podpisaniu nowej umowy z Lechem powiedziałeś, że trwa najlepszy czas w twojej karierze. Faktycznie masz się czym pochwalić: mistrzostwo Polski, awans do pucharów i wyjście z grupy Ligi Konferencji, powołanie do reprezentacji Szwecji, a teraz film. - Nie mam żadnych wątpliwości, że rok 2022 był najlepszym w moim życiu. Czułem się szczęśliwy, spełniony. Razem z klubem osiągnęliśmy duże sukcesy, rozwinąłem się także jako piłkarz. Najważniejszym momentem było zdobycie mistrzostwa. Przez cały rok walczyliśmy o tytuł czując olbrzymią presję. Tego, jak ogromne było ciśnienie, nie da się opisać. Stulecie Lecha, goniący nas Raków Częstochowa... Byłem wtedy tak zestresowany, że po derbach Poznania nie mogłem oglądać ostatnich piętnastu-dwudziestu minut meczu Rakowa z Zagłębiem Lubin. Koledzy siedzieli w szatni i oglądali to spotkanie, a ja poszedłem na spacer i samotnie szwendałem się dookoła stadionu. Ulga po zdobyciu mistrzostwa była więc olbrzymia. Maciej Skorża, który pracował w największych polskich klubach, mówił mi niedawno, że nie pamięta tak wielkiej presji towarzyszącej walce o mistrzostwo. - Wpływ na to miała setna rocznica założenia klubu i rywalizacja z bardzo mocnym Rakowem. Przegraliśmy z nimi w finale Pucharu Polski, w pewnym momencie przeskoczyli nas w lidze. Jeden mały błąd mógł zniweczyć cały rok pracy. Pierwszego dnia sezonu prezes Piotr Rutkowski powiedział nam jakie są nasze cele. I od tego momentu czuliśmy wagę naszych poczynań. A kibice przypominali nam o tym codziennie. Gamechangerem był twój gol w meczu z Piastem Gliwice. Zdobyty przy wyniku 1:1, w 87. minucie. - Wtedy już wiedziałem, że zdobędziemy mistrzostwo. Pomyślałem, że skoro wszystko mamy w swoich nogach, to damy radę. Jesteś doświadczonym zawodnikiem, który występował w Niemczech, ale także w Danii, Włoszech, Szwajcarii. Sporo przeżyłeś, sporo widziałeś. A jednak kiedy wspominasz tamten sezon, twoje oczy niemal płoną. - Bo to dla mnie coś wyjątkowego. Moment, kiedy poczułem radość. W Niemczech bywało z tym różnie... Sam nie ukrywasz, że Lech podał ci wtedy pomocą dłoń. - Gdy awansowaliśmy z FC Nürnberg do Bundesligi, występowałem w niemal każdym spotkaniu. Później też było całkiem nieźle, ale wróciliśmy do drugiej ligi. W klubie zmienił się dyrektor sportowy i trener, co sprawiło, że moje szanse na grę nagle spadły. Siedziałem na ławce przez kilka miesięcy, gdy po raz pierwszy odezwał się Lech. Rozważałem już odejście, ale w międzyczasie zadzwonili z grającego w Bundeslidze Paderbornu. I zacząłem się wahać. W końcu stwierdziłem, że nie chcę walczyć o utrzymanie i wolę spróbować sił w Norymbergii. Dlatego podziękowałem Lechowi. Pół roku później sytuacja się powtórzyła: ja wciąż nie grałem, a Lech znów mnie chciał... Miałeś być następcą Christiana Gytkjaera, który po trzech latach w Poznaniu odszedł do Monzy. - Tak przedstawił mi to dyrektor Tomasz Rząsa. Mieliśmy bardzo dobrą rozmowę. Lech zaimponował mi także tym, że chciał mnie, gdy byłem na dnie. Nie wtedy, gdy zacząłem grać, ale także wcześniej. Odezwali się w odpowiednim momencie i doszliśmy do porozumienia. Dzięki tamtej decyzji mogłem przeżyć wspaniałe chwile. Zamiast siedzieć na ławce, zacząłem grać, zamiast walczyć o utrzymanie, zdobyłem mistrzostwo kraju. Lech to miała być trampolina? Jak dla Gytkjaera, Roberta Lewandowskiego, Artjomsa Rudnevsa? - Nigdy nie rozpatruję moich życiowych decyzji w kontekście tego, co będzie za rok czy dwa lata. Skupiam się tylko na tym, co jest tu i teraz. Trafiłem do klubu, który grał ofensywny futbol, który miał ambicję. Może nie było tu tak rozwiniętej infrastruktury jak w Niemczech - tam ośrodki treningowe przypominają SPA - więc potrzebowałem chwili na adaptację do nowych warunków. Ale reszta była na wysokim poziomie. Nie ma jednak co kryć, że miałeś okazję na zrobienie wielkiego skoku. W ostatnich miesiącach interesowały się tobą różne kluby - w tym bardzo bogate. Pojawiały się też doniesienia o ofertach z państw arabskich. - Miałem naprawdę dużo propozycji. Na przykład z czołowej drużyny z Grecji. Z czołowej drużyny z Ukrainy. Była ciekawa oferta z Belgii. A także z jednej z najlepszych drużyn ze Szwecji. Chodzi o Malmö FF? - Nie chcę potwierdzać konkretnych nazw klubów, to nie ma już znaczenia. Były też propozycje z topowych lig, chociaż z klubów walczących o utrzymanie. A ja nie chcę walczyć o utrzymanie. Jeśli chodzi o wielkie pieniądze, to dostałem oferty ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich i Arabii Saudyjskiej. To były olbrzymie kontrakty... Na zgrupowaniu w Dubaju do naszego hotelu przyjeżdżali ludzie, którzy chcieli mnie namówić na grę w tamtejszych klubach... Tomasz Rząsa zdradził niedawno, że oferta Lecha była trzykrotnie niższa niż twoja najlepsza propozycja. - To prawda. To były szalone pieniądze, inny świat. Jedną z takich propozycji zostawiłem na mailu jako pamiątkę. Pamiętam rozmowę z moją żoną na temat przyszłości. Bardzo się jej w Poznaniu podoba, chciała tu zostać. Ale jak zobaczyła ofertę z Dubaju, to w jej oczach zauważyłem poruszenie (śmiech). Mamy jednak umowę, że w trakcie trwania mojej kariery to ja mam decydujące słowo, ona będzie szefem, gdy przestanę grać. I szybko powiedziałem, że Dubaj to zły pomysł. Życie tam byłoby fantastyczne, ale tutaj też na nic nie mogę narzekać. Zacytuję ci prezesa Rutkowskiego, który w Norwegii powiedział mi tak: "Szczerze mówiąc to dalej nie wiem jakim cudem Mika z nami został". - No cóż, futbol lubi zaskakiwać. To może pomożemy znaleźć odpowiedź na to pytanie? - Lubię być kochany. Lubię być doceniany. Lubię być liderem. A to wszystko dostałem w Poznaniu. Kasa? Jasne, jest ważna, ale w Bundeslidze zarabiałem dwukrotnie więcej niż w Lechu i byłem nieszczęśliwy. Po co mi więc pieniądze, które nie dają radości? Zamiast nich wolę jechać do klubu z uśmiechem na twarzy. Wolę przeżywać piękne chwile, jak mistrzostwo czy wygrana z Villarreal. Poza tym nie uważam, że trawa u sąsiada zawsze jest zieleńsza... Jak istotna w kontekście decyzji o pozostaniu na Bułgarskiej była kapitańska opaska? - Bardzo. Nigdy nie byłem kapitanem. W Niemczech byłem w radzie drużyny, ale kapitanem - nigdy. A jednak Skorża coś w tobie dostrzegł. - Pamiętam moment, gdy poinformował mnie o tej decyzji. Nie wiedziałem co powiedzieć. Ja kapitanem? Dlaczego? Przecież jestem obcokrajowcem. A mimo wszystko uznał, że dam radę. To właśnie różni go od większości trenerów. Widzi więcej niż ty czy ja. Gdybyś mnie zapytał czy to dobry pomysł, byłbym zmieszany. A on po prostu podjął decyzję. Nasza relacja była zresztą wyjątkowa. To ktoś więcej niż trener? - Traktuję go jak przyjaciela. I wiem, że on również tak o mnie myśli. Niewiele brakowało jednak, abyś przez jego decyzję... odszedł z klubu. - Byłem chyba pierwszym piłkarzem, który dowiedział się o jego planach. Podszedł do mnie w trakcie Gali Ekstraklasy, wziął na stronę i powiedział szeptem, że zamierza odejść. Byłem wstrząśnięty. Przygotowywałem sobie w głowie przemowę mającą go powstrzymać, byłem w stanie nawet się z nim pokłócić, ale później powiedział mi powody swojej decyzji. I zamilkłem. Nie mogłem wykrztusić z siebie jednego słowa. Rodzina jest najważniejsza i trener podjął słuszną decyzję - wybrał najbliższych. Poczułeś wtedy rezygnację? - Tak. Gdybyś w tamtym momencie zapytał mnie czy zostanę w Poznaniu, to pewnie odpowiedziałby, że nie. Ale zostałeś. - Tak. I bardzo się z tego cieszę. Później przyszedł John van den Brom. Złapaliście wspólne fale? - Mam z nim inną relację niż ze Skorżą. To świetny facet, otwarty, pozytywny. Od razu można go polubić. Daje piłkarzom dużo wolności, do tego ma doświadczenie, a to budzi szacunek. Dzięki temu łatwiej było mi podjąć decyzję o pozostaniu. Teraz przed tobą szansa na wielki sukces: awans z Lechem do kolejnej rundy Ligi Konferencji. A polski klub nie przebrnął wiosennej rundy pucharowej od... 1991 roku. Na waszej drodze stoi FK Bodø/Glimt. - Nasza postawa w pucharach to zasługa Skorży i van den Broma. Pierwszy zbudował zespół kadrowo, ale drugi wykorzystał swoje doświadczenie w pucharach i przygotował nas do rywalizacji. Do tego doszła olbrzymia motywacja. Wszystko złożyło się idealnie. Ale w czwartek będzie liczyło się tylko jedno: awans. Chciałbym więc zaapelować do wszystkich kibiców Lecha, aby w czwartek pojawili się na Bułgarskiej. Potrzebujemy ich wsparcia, muszą być naszym dwunastym zawodnikiem. Cudownie byłoby zagrać przy pełnym stadionie, a to wciąż możliwe, i awansować do kolejnej rundy. Razem jesteśmy w stanie to zrobić. Który mecz powinien być dla was drogowskazem przed spotkaniem z Norwegami? - Zdecydowanie ten z Villarreal w Poznaniu. Mogliśmy wtedy liczyć na korzystny wynik drugiego spotkania, a mimo to wzięliśmy sprawy w swoje ręce i sami zapewniliśmy Lechowi awans. Zagraliśmy bardzo mądrze. Zagraliśmy bardzo skutecznie. I pokonaliśmy czołowy klub ligi hiszpańskiej, nawet jeśli nie grał w najsilniejszym składzie. Moim zdaniem w tamtym momencie prezentowaliśmy wyższy poziom niż kluby w których grałem: FC Köln czy FC Nürnberg. Zresztą kilka dni temu zadzwonił do mnie jeden z niemieckich zawodników, bardzo dobry, i pytał czy w Lechu nie znalazłoby się dla niego miejsce. Rok temu nawet by o tym nie pomyślał. To pokazuje, jak się rozwinęliśmy. W Bodø rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia Sport