Rok temu Lech wiele zrobił, by w wyjątkowym dla siebie momencie zdobyć mistrzostwo Polski - akurat na stulecie klubu. To było marzenie, po fatalnym, najsłabszym od ćwierćwiecza sezonie. Wiele w tym kierunku zrobiono, zainwestowano w kadrę, rozszerzono ją do największych w Ekstraklasie rozmiarów. I to przyniosło efekt, bo już w grudniu "Kolejorz" miał cztery punkty przewagi nad rywalami. Zimą jeszcze wzmocniono zespół - warunkiem sprzedaży Jakuba Kamińskiego do Wolfsburga była jego gra wiosną w Poznaniu, długo walczono o Dawida Kownackiego. Milion euro zainwestowano w Kristoffera Velde, choć akurat te środki można było spożytkować znacznie lepiej. Zapomniano tylko, o czym długo przypominał trener Maciej Skorża, że po odejściu Thomasa Rogne brakuje jednego środkowego obrońcy. No i że skoro pożegnano się z jednym z dwóch przeciętnych bramkarzy, to przydałby się nowy, za to "kozak". Lech Poznań swój cel na rok 2022 osiągnął Lech, choć w bólach, swój cel na 2022 rok osiągnął - zdobył mistrzostwo Polski. Czy myślał o fazie grupowej Ligi Mistrzów? Nie sądzę. Wskazuje na to minimalizm szefów klubu i dyrektora sportowego Tomasza Rząsy w ostatnich miesiącach. Niby wiedziano, że potrzebny jest klasowy bramkarz, bo szykowany docelowo na jedynkę Krzysztof Bąkowski wiosną leczył kontuzję. Cały "komitet transferowy" Lecha poszedł na łatwiznę - wybrał 30-latka z przeciętnego cypryjskiego zespołu. Ten zawalił gola już w pierwszym sparingu z Widzewem, nic więc dziwnego, że nie najlepiej poszło mu w meczu o stawkę. Na już potrzebny był środkowy obrońca, zwłaszcza w obliczu przedłużającego się leczenia Bartosza Salamona? Brak go do dziś, o Superpuchar walczył na tej pozycji środkowy pomocnik. Potrzebny skrzydłowy, bo odszedł najlepszy, a reszta odstawała poziomem? Doszedł w końcu być może wartościowy zastępca, ale za późno. Wcześniej tak długo targowano się z Piastem o Damiana Kądziora, że nic z tego nie wyszło. Następca Kownackiego, który mógłby być zmiennikiem Mikaela Ishaka bądź grać tuż za nim? Oczywiście brak - pozostają mrzonki, ze może tego Kownackiego przed końcem lata znów uda się wypożyczyć. Znaleziono jedynie wartościowego następcę Pedro Tiby, ale też za późno, bo na kilka dni przed meczami o Ligę Mistrzów. Niech mistrzem Polski w 2023 roku zostanie klub, który ma marzenia Taki minimalizm szefów Lecha Poznań prowadzi do prostego wniosku - na Ligę Mistrzów oni po prostu nie liczyli. Nie marzyli o tym, o czym marzą kibice. Może racjonalnie analizowali, że marny współczynnik punktowy, nie dający żadnego rozstawienia w kolejnych losowaniach i tak sprawi, że w końcu rywal okaże się poza zasięgiem? A może po prostu spodziewali się bardziej fartownego losowania niż było? Gdyby udało się przejść choć pierwszego rywala, to już by dało trzy kolejne potyczki i prawdopodobną grupę Ligi Konferencji. Jedno jest pewne - Piotr Rutkowski i jego najbliżsi współpracownicy nie okazali się marzycielami, nie byli konsekwentni w budowie drużyny, którą zapoczątkowali rok temu. Może gdyby w Baku Lech przegrał 1-3, wszystko rozeszłoby się po kościach. Bo porażka honorowa, rywal silny, wyżej notowany, generalnie - faworyt. Pech mistrza Polski polegał na tym, że został zdemolowany, przegrał 1-5, a mógł polec 1-7, albo i wyżej. I wróciły debaty o słabości naszej piłki, przepłaconych i kiepskich piłkarzach, zaścianku Europy. Życzę więc klubowi, który zostanie mistrzem Polski w 2023 roku, by do tematu podszedł inaczej, że Liga Mistrzów to marzenie. I konsekwentnie do niej dążył. By był marzycielem, bo marzyciele to zazwyczaj ludzie szczęśliwi. Andrzej Grupa, Interia Radosław Nawrot po meczu w Baku: Miejsce dla polskich klubów jest w Lidze Konferencji Paweł Czado po klęsce Lecha: Czy to jest brakujące ogniwo? Dariusz Wołowski: Polska liga wstydu i niemocy