- Przegraliśmy na własne życzenie, bo mogliśmy chociaż zremisować. Zamiast po przerwie strzelić zwycięskiego gola, to traciliśmy frajerskie bramki - denerwował się szkoleniowiec gości Franciszek Smuda. Nic dziwnego, bo ciąży na nim coraz większa presja. "Chcemy trenera Kolejorz, chcemy trenera!" - nawoływało w Białymstoku około tysiąca kibiców Lecha. Mecz był wyrównany, ale w pierwszej pół godzinie tylko Lech stwarzał sytuacje. Tymczasem padł gol dla "Jagi"! Wrzutka w pole karne Jacka Markiewicza zaskoczyła wszystkich - najbardziej Krzysztofa Kotorowskiego, który spodziewał się, że ktoś po drodze strąci piłkę. Później w jeszcze mniej oczekiwanym momencie, po kontrataku i wrzutce Wahana Geworgjana gola zdobył Aleksander Kwiek. 2:0 po 25 minutach, Lech na kolanach? Nic z tych rzeczy. Podopieczni Smudy ruszyli do odrabiania strat i jeszcze przed przerwą mogli zrobić to z nawiązką. Najpierw sposób na Jacka Banaszyńskiego uderzeniem głową po wrzutce na pierwszy słupek Djurdjevicia znalazł Marcin Kikut. Cztery minuty przed końcem wyrównał Hernan Rengifo, ale zanim sędzia pokazał drużynom drogę do szatni, jeszcze trzykrotnie zakotłowało się w polu karnym "Jagi". "Jaga" stanęła i pospuszczała głowy. Lech mógł prowadzić nawet 4:2, ale zmierzającą do pustej bramki piłkę wybił Rodnei, a później groźny strzał któregoś z poznaniaków zablokował Markiewicz. - W szatni było bardzo nerwowo, bo odpuściliśmy w pewnym momencie. Musiałem wstrząsnąć zespołem - tłumaczył później trener Jagielloni Artur Płatek. Po przerwie mecz był wyrównany, ale strzeleckiego farta mieli tylko gospodarze. Najpierw po dośrodkowaniu Mariusza Dzienisa "swojaka" strzelił Kikut. Lech się zerwał, ale znowu stracił kuriozalną bramkę: Dzienis nie zważał, że znajduje się przy linii bocznej, 40 m od bramki, tylko wypalił ile sił w nogach i wpakował piłkę "za kołnierz" Kotorowskiemu. - O wszystkim zadecydowała feralna minuta, w której zachowałem się feralnie, bo powinienem wybić piłkę nogą. Zaatakowałem ją jednak głową, strzeliłem bramkę samobójczą i to podcięło nam skrzydła - bił się w piersi Marcin Kikut. - W pierwszym momencie wydawało mi się, że to partner z przodu wybije piłkę, ale nie zrobił tego. Nie oszukujmy się: co wyjeżdżamy gdzieś w Polskę, to nie potrafimy wygrać. Zatem nie możemy myśleć o żadnej czołówce. W lidze nie gra się tylko u siebie, ale także na wyjazdach. - Moje minimum na tą rundę jest wyższe, niż 18 pkt, które mamy obecnie - nie chce osiąść na laurach trener Artur Płatek. Po tej porażce Lech, którego celem jest mistrzostwo Polski traci już 12 pkt. do liderującej Wisły. Czy to oznacza, że zwolnienie Smudy jest przesądzone? Z naszych informacji wynika, że przed końcem tegorocznych rozgrywek "Franzowi" nic nie grozi. Jagiellonia Białystok - Lech Poznań 4:2 (2:2) Bramki: 1:0 Markiewicz (21.), 2:0 Kwiek (25.), 2:1 Kikut (37. z podania Djurdjevicia), 2:2 Rengifo (41.), 3:2 Kikut (74. samob.), 4:2 Dzienis (88.).