Lech zremisował z Wisłą 1-1, ratując punkt w ostatniej akcji meczu. Wcześniej przez godzinę "Kolejorz" miał olbrzymią przewagę, oddał w tym meczu aż 26 strzałów, podczas gdy rywale zaledwie trzy. Były też sytuacje kontrowersyjne, a o jedną z nich olbrzymie pretensje do sędziego VAR miał trener Lecha Nenad Bjelica. Rozczarowany takim obrotem sprawy raczej nie był szkoleniowiec Wisły Kiko Ramirez, choć to jego zespół stracił gola tuż przed końcem. - To był trudny mecz dla nas. Wcześnie strzeliliśmy gola, a później się broniliśmy. Zaczęliśmy bardzo dobrze, ale gdy przy piłce był Lech, to stwarzał groźne sytuacje. W takich momentach cierpieliśmy, bo faktycznie było niebezpiecznie. Szkoda, że straciliśmy bramkę przed końcowym gwizdkiem, ale tak to czasem bywa - mówił Hiszpan. Nenad Bjelica też po meczu był zadowolony - nie tyle z wyniku, co z postawy zespołu. - Jak strzelasz w ostatniej minucie, to musisz się cieszyć. Nie z rezultatu, ale z tego, co drużyna dała z siebie przez 95 minut. Zaczęliśmy słabo, bo choć przez 20-25 minut mieliśmy kontrolę, to nie przewidywaliśmy wydarzeń na boisku, brakowało przejęcia drugiej piłki i dobrych akcji. Później było już bardzo dobrze, zespół chciał wygrać, ale się nie udało - komentował trener Lecha. - Oni mieli dobrego bramkarza, który dzisiaj był w formie. Chcieliśmy mieć więcej punktów, w ostatnich czterech spotkaniach zdobyliśmy ich sześć, ale nie mam pretensji do drużyny za grę i walkę. Taka już jest ta liga, że każdy może wygrać z każdym. Musimy dalej pracować i koncentrować się od pierwszej minuty, a nie od 25 - dodawał Bjelica. Później Chorwat skupił się już tylko na krytyce systemu VAR, do czego w ostatnich tygodniach zdążył przyzwyczaić. Pretensje miał również w Gdańsku, gdy przy stanie 3-3 w końcówce meczu faulowany przez Błażeja Augustyna w szesnastce był Christian Gytkjaer. Tak też jest po meczu z Wisłą, bo wydaje się, że w drugiej połowie Rafał Boguski zahaczył w polu karnym Macieja Makuszewskiego, który po prostu wyprzedził wiślaka. - Były dwie, trzy sytuacje w tym meczu, o których możemy dyskutować, ale decyzje na końcu zawsze są przeciw Lechowi. Dlatego nie mogę być zadowolony i dlatego nie chcę systemu VAR. Nie podoba mi się, że gdy strzelamy bramkę w 94. minucie, to nie wiem, czy już mogę być szczęśliwy czy nie. Muszę czekać. I to jest cyrk, jak powiedziałem po ostatnim meczu. Mamy coraz więcej dyskusji, bo jest sędzia VAR, a on nie widzi wszystkiego. Albo widzi, ale jego decyzji nie akceptuje sędzia główny. Dyskusje w piłce nożnej będą zawsze, a ten system nie jest dobry. I nie cieszę się z tego, że on jest w Polsce - mówił Bjelica, który nie miał pretensji do arbitra Daniela Stefańskiego. - Jak graliśmy z Koroną, to sędzia Stefański nie widział ręki Żubrowskiego, po której powinniśmy mieć rzut karny, ale nie było wtedy systemu VAR. To ludzki błąd, nie krytykowałem go. Teraz jest VAR, który widzi wszystko albo... nie wszystko. I to jest problem, bo błąd człowieka zaakceptuję, on jest częścią gry - twierdzi Bjelica. Jego zdaniem zahaczenie przez Boguskiego Makuszewskiego to ewidentny rzut karny dla Lecha, a walka Makuszewskiego z Bashą o pozycje z ostatnich minut oraz nieuznany gol Raduta z 87. minuty to sytuacje "pół na pół". - Mogły być widziane inaczej, nie musiały. Nie widziałem żadnej intencji Dilavera, by chciał kopnąć piłkę, ale OK, akceptuję tę decyzję. Faul na Makuszewskim z 57. minuty sędzia VAR musiał jednak widzieć, bo Stefańskiemu mogło być o to ciężko. Gdyby wtedy zrobiło się 1-1, to może byśmy skończyli z 3-1 albo 4-1. Dlatego nie akceptuję VAR-u, bo wtedy jeden sędzia może powiedzieć, że faul jest, a inny - że nie ma. Decyduje jakieś kryterium, a ja odnoszę to do sytuacji z naszego meczu ze Śląskiem i sytuacji Szituma z Koseckim. I porównuję do sytuacji z Makuszewskim. Jeśli tam był faul, to tu był tak wielki jak ten stadion - ocenia Bjelica i dodaje, że nie krytykuje konkretnych ludzi, a cały system. - Podobnie krytykuję to, co jest we Włoszech i w Niemczech. W Lidze Mistrzów, w Anglii, Hiszpanii, Austrii czy Chorwacji tego nie ma. Błąd to część gry i trzeba go akceptować - kończy trener Lecha. Andrzej Grupa