To jest sport... Porażki się zdarzają... Każdy popełnia błędy... Następny mecz jest po to, żeby się poprawić...? Jasne, to wszystko prawdziwe zdania w piłce nożnej, ale można odnieść wrażenie, że nie w wypadku poznańskiego Lecha. W jego wypadku tego typu prawidłowości przestały w ogóle działać. Lech nie tylko nie wyciąga wniosków, nie poprawia się, nie robi postępów - on bije kolejne rekordy wystawiania ludzkiej cierpliwości na próbę. Lech - Jagiellonia. Kto największym przegranym? Weźmy mecz z Jagiellonią Białystok, drużyna targaną także ogromnymi problemami, która też spadła aż w okolice bliższe strefy spadku i właśnie podziękowała trenerowi (obecny szkoleniowiec Rafał Grzyb mówi teraz o "kopie, który dostał jego zespół"). To był mecz o to, by nie być najbardziej rozczarowująca drużyną sezonu. Są bowiem ekipy znajdujące się w tabeli niżej niż Lech i Jagiellonia, ale w ich wypadku jest to zgodne z przewidywaniami, raczej każdy zakładał, że bliższy im będzie dół tabeli. Nie Lechowi i Jagiellonii jednak! Ich obecność tutaj, choćby tymczasowa, to ponure skrzywienie rzeczywistości. I w tym pojedynku o to, by nie być największym przegrywem Ekstraklasy poznaniacy prowadzą 2-1. Co więcej, prowadzą, odwracając losy meczu, co zdarza się im nader rzadko. Mają przewagę zawodnika po czerwonej kartce dla rywali, mają wszystko, co trzeba...To jest jednak Lech Poznań, tutaj sky is the limit. Nie ma takiego meczu i takich sprzyjających okoliczności, których nie można schrzanić. Kolejorz więc podwyższył poprzeczkę rozczarowań, wpadek i kompromitacji, która i tak wisiała całkiem wysoko. Przynajmniej jak na wytrzymałość kibiców. Mecz z Jagiellonią przegrał 2-3 i umocnił się na pozycji największego straceńca tej ligi.Reakcja kibiców jest tym gwałtowniejsza, że tym razem coraz powszechniejsza rezygnacja fanów wymieszała się jednak z nadzieją. Lech zrobił bowiem coś dla ludzi niemal narkotycznego - upozorował sytuację normalną, sfingował możliwość zachowania się w meczu tak, jak należy. I wiele osób uwierzyło, że tym razem będzie inaczej. Niektórzy ostrzegali: nie wierzcie pozorom, to przecież Lech, ale pojawiła się nadzieja, że mecz da się odwrócić, wygrać i nie zepsuć ludziom weekendu.Nic z tego. Na trybunach nie było kibiców, którzy mogliby dać wyraz swych emocji wobec tego, co się wydarzyło, ale nawet z trybuny prasowej dało się słyszeć zagniewane głosu w stylu "co za nieudacznicy". Lech Poznań stosuje kumulację Problem z Lechem nie sprowadza się do jakiegoś pojedynczego meczu, wpadki czy nawet kompromitacji. To całe zestawy podawane kibicom do przetrawienia. Mecz po meczu, sezon po sezonie, rok po roku z niczym, poza stratą czasu i nerwów. A wszystko podszyte pojawiającymi się co jakiś czas apelami, by być cierpliwym, bo przecież ludzie, którzy tu pracują wiedzą, co robią - czyż nie tym był występ Lecha w europejskich pucharach jesienią zeszłego roku? To dzięki niemu i trener, i dyrektor sportowy, i prezesi klubu mogą karmić wszystkich tezami, że jednak potrafią, że da się, że ich praca zmierza ku jakiejś jaśniejszej przyszłości.To iluzja. Absurdalne jest bowiem budowanie prawdy o klubie na wyjątkach, trzeba ja budować na regule. A ta regułą jest kumulacja klęsk, jakich dostarcza Lech Poznań. Potrafi połączyć tym wspólnym mianownikiem niemal wszystko, nie tylko porażkę pierwszego zespołu, ale i problemy rezerw w drugiej lidze, nawet zespołu juniorów w CLJ. Lech działa bowiem metodycznie i kompleksowo. Jak przegrywa, to już na całego, co sprawia, że kibice dostają kumulację. Pytanie brzmi, jak długo można tak żyć i po co? Po co kibice mają inwestować swój czas i emocje w projekt, który od lat ich rozczarowuje, z czego z każdym upływającym miesiącem coraz bardziej i w coraz bardziej skondensowany sposób? Życie kibica niemal każdego klubu, nawet tych najsilniejszych, składa się z dysproporcji między radością a rozgoryczeniem, jest jednak pewna granica, której nie sposób wytrzymać.