Lech Poznań po występie w Walencji i porażce 3-4 w pierwszym meczu fazy grupowej Ligi Konferencji mierzy się teraz z uwagami pochodzącymi z reguły od kibiców klubów, którzy za nim nie przepadają, że przegrał z rezerwowym składem Villarreal CF. Ten rezerwowy skład nadal jednak jest wart kilkadziesiąt milionów euro, więcej niż jakikolwiek polski zespół i nad każdym z nim góruje. Pierwszy skład Villarreal dochodzi do półfinału Ligi Mistrzów, drugi gra w Lidze Konferencji. To jednak nadal starcie z dużą europejską marką, o meczach z którą wiele innych ekip polskiej Ekstraklasy może jedynie pomarzyć. Nie miały bowiem albo prawa startu w pucharach w ogóle, albo dostatecznie okazałego dorobku w Europie, aby pretendować do podobnego meczu. Lech Poznań miał. Sporo w ostatnich lat zmarnował, sporo zepsuł i w wielu kwestiach wykazał się całkowita nieudolnością. Niemniej to on został mistrzem Polski, to on uciułał odpowiedni ranking punktowy i przeczołgał się przez eliminacje, by teraz w fazie grupowej grać z ekipami typu Villarreal CF. Lech Poznań przegrał. Jest się z czego cieszyć? Drugi zarzut wobec Lecha po tym meczu jest taki, że ostatecznie jednak przegrał z Hiszpanami, zatem z czego się tu cieszyć i co celebrować? Na to odpowiedzieć można podobnie: żeby przegrać z Villarreal najpierw trzeba móc z nim w ogóle zagrać. Odbębnić miesiące ligowej rąbanki od Szczecina po Mielec i od Białegostoku po Lubin, aby w końcu zebrać frukty. A porażka z utytułowanym klubem hiszpańskim jest o kilka klas lepszym poligonem do zebrania doświadczenia niż stosy polskich meczów ligowych. To właśnie rywalizacja w Europie pozwala się piłkarsko dokształcić, o czym zresztą mówił Interii dość ciekawie w rozmowie bramkarz Lecha Filip Bednarek. Słowem: jeśli grasz w Europie z takimi ekipami, to nie tylko pokazujesz się światu, ale i rozwijasz, pod warunkiem że są to rywale rzeczywiście z wysokiej półki. Lech Poznań sam jest przykładem na to, jak źle mogą wyglądać występy polskiej ekipy w pucharach latem. W lipcu i sierpniu jest do odbębnienia szereg meczów z rywalami, z którymi można się jedynie skompromitować, co zresztą polskie kluby często robią. Jeżeli jednak przejdzie się to pole minowe, sytuacja się zmienia. CZYTAJ TAKŻE: Słynny trener Unai Emery chwali Lecha Poznań Występy polskich ekip w pucharach latem, a ich występy jesienią to są dwie zupełnie inne historie. Ten sam Lech, który latem przegrywał w Reykjaviku i męczył się w Luksemburgu, teraz walczy jak równy z równym z Villarreal CF w Hiszpanii. Zupełnie jakby z nastaniem września, czyli fazy grupowej wszystko, co złe mijało. To rzecz jasna efekt tego, że czas działa na niekorzyść polskich klubów w lipcu i na korzyść we wrześniu, a rosnąca ranga przeciwników pozwala wyzwolić z siebie więcej jakości wraz z postępującą z nią równolegle rosnącą formą. Inaczej mówiąc, kto przetrwa do września, zbiera owoce jak Lech. Raków Częstochowa, Pogoń Szczecin i Lechia Gdańsk nie przetrwały, także dlatego że miały trudniejszą drogę. Ta trudniejsza droga jednak nie wzięła się znikąd, nie była im nadana ani losowana. Na ułatwienie drogi trzeba mozolnie zapracować, zwłaszcza regularnością występów i punktowaniem w europejskich rozgrywkach. Bez tej pracy nie sposób dotrwać do upragnionego września. Lech Poznań już oberwał. Teraz zbiera pochwały Lech Poznań zdążył być już skrytykowany i zmiażdżony za letnie występy, a teraz rozpoczął zapracowywanie na pochwały, jakie zebrał Raków Częstochowa, nie przetrwał letniej katorgii i nie wszedł do grupy, ale jest tego coraz bliżej. Przykład Lecha pokazuje, że z całym szacunkiem dla Ekstraklasy, lokalnej rywalizacji między klubami i fet mistrzowskich, to jednak europejskie puchary są kwintesencją, one budują rozpoznawalność, markę i dzieje klubu. To mecze w pucharach, nawet przegrane, są kamieniami milowymi w historii każdego klubu. Nie zmienią nawet letnie katusze, gdy zrozumiałe są tezy, że mniejsza z tymi pucharami, skupmy się na lidze. Przychodzą jednak takie mecze jak Lecha z Villarreal CF i okazuje się, że ligowa szarzyzna nigdy im nie dorówna. Puchary to jednak puchary. To wyjście ze strefy komfortu i krajowego grajdołka. To po prostu dorosłość. W jakim języku nie śpiewa się hymnu Ligi Mistrzów? [GRA NAWROTA o finałach Ligi Mistrzów]