Roli Mikaela Ishaka w Lechu Poznań nie da się przecenić. Gdy na początku listopada zeszłego roku Szwed podpisał nową umowę z "Kolejorzem", obowiązującą do czerwca 2025 roku, potraktowano to jako największy sukces klubu na rynku transferowym. Ishak miał bowiem lukratywne propozycje z krajów Bliskiego Wschodu, mógł tam zarobić znacznie więcej niż w Polsce. Wybrał jednak nową ofertę z Lecha, bo - jak podkreślał - w Poznaniu czuje się dobrze, podobnie jak i jego rodzina. Zaskakujące absencja kapitana "Kolejorza". W końcu sam powiedział, co się stało W kwietniu tego roku z Ishakiem zaczęło się dziać coś złego. I nie chodzi o kłopoty sportowe, choć zaczął rzadziej trafiać do bramki rywali i spudłował dwa rzuty karne. Miał problemy ze zdrowiem. Po raz ostatni na boisku pojawił się we Florencji, gdy Lech sensacyjnie pokonał Fiorentinę 3:2 w ćwierćfinale Ligi Konferencji. Szwed wszedł w 79. minucie, zaraz po tym, jak Włosi zdobyli gola na 1:3, który w tym momencie dawał im awans. A później na długie tygodnie wypadł nawet z treningów. Lech nie zdradzał powodów absencji piłkarza, choć zaczęły pojawiać się pogłoski dotyczące boreliozy. W końcu sam Ishak w szwedzkich mediach potwierdził, że to zakażony kleszcz zmienił mu życie. - Ona może nawet zaatakować twój układ nerwowy i doprowadzić w skrajnej formie do paraliżu - mówił dziennikarzowi "Lanstidningen Sodertalje". Ishak wrócił do treningów, van den Brom na niego stawiał. Aż do derbów Bez Ishaka Lech radził sobie zaskakująco dobrze, miał świetną końcówkę sezonu, na "dziewiątce" odnalazł się Filip Marchwiński. Szwed wrócił w końcu do treningów przed nowym sezonem, choć przygotowania i tak zaczął później niż reszta drużyny. Trener John van den Brom ufał mu od pierwszej kolejki, mimo, że Ishak w ośmiu spotkaniach ligowych i pucharowych zdobył zaledwie jedną bramkę. Trzy tygodnie w meczu z Górnikiem Zabrze doznał kontuzji, ale ta nie okazała się poważna. Miał więc zagrać po przerwie reprezentacyjnej zagrać w derbach z Wartą. Tymczasem w dniu spotkania został odesłany do domu i do dziś nie wrócił do zajęć. Kibice w mediach społecznościowych zaczęli się obawiać, czy nie jest to czasem kolejny atak borezliozy - choroby bardzo podstępnej i groźnej. Lech uspokajał, że to jednak przeziębienie. Młodzieżowiec zastąpi gwiazdę Lecha? Wszystko na to wskazuje Podczas piątkowej konferencji prasowej przed meczem ze Stalą Mielec trener John van den Brom przyznał, że Szweda nie będzie w kadrze na to spotkanie, podobnie jak i Niki Kwekweskiriego oraz Barry'ego Douglasa. Wracają za to Miha Blažič i Elias Andersson. Kwestia zastąpienia Szweda jest kluczowa - Lech nie imponuje w tym sezonie w ofensywie. Przed tygodniem miejsca Ishaka zajął pomocnik Filip Marchwiński, a nie Artur Sobiech - zespół wyglądał dobrze. Jest bardzo prawdopodobne, że w sobotni wieczór (mecz o godz. 20) będzie podobnie. Lech zaś potrzebuje skuteczności swojej dziewiątki w tłoku, bo Stal zagra raczej też bardzo cofnięta. - Nie patrzę na "Marchewę" jako opcję numer jeden na pozycji napastnika. Jest jednym z wariantów, gra inaczej niż Szymczak czy Sobiech. I inaczej niż Mikael. To dobre dla zespołu, że mamy tyle różnych profili piłkarzy na tej pozycji - mówił John van den Brom. Holender zdaje sobie sprawę, że jego drużyna znów będzie skazana na budowanie ataków przy głęboko grającej obronie rywali, jak to miało miejsce przed tygodniem w meczu z Wartą. A przecież w starciach ze Stalą Lech radził sobie kiepsko, wygrał tylko jeden z sześciu ostatnich pojedynków. - To bardzo prawdopodobne, że się cofną, ale Stal jest lepsza w kontrach od Warty, przynajmniej moim zdaniem - powiedział van den Brom.