W 2010 roku "Kolejorz" trafił do grupy z Manchesterem City, Juventusem Turyn i FC Salzburg. Była ona ekstremalnie trudna, ale Lech wykorzystał największy w tym wieku kryzys "Starej Damy", dwukrotnie ograł też Salzburg i nieoczekiwanie awansował do 1/16 finału. Pięć lat później losowanie było mniej atrakcyjne, bo choć trafiła się Fiorentina, to stawkę uzupełniały zespoły FC Basel i Belenenses Lizbona. Był więc choć jeden przedstawiciel pięciu najsilniejszych ligi w Europie. Teraz nie ma zaś żadnego. Nie znaczy to jednak, że rywale nie są atrakcyjni. Benfica, Standard i Rangers to czołówka w swoich krajach choćby pod względem kibicowskim. Najmocniejszym rywalem w tej stawce wydaje się być oczywiście Benfica. "Orły" po europejskie trofea sięgały wiele lat temu, ale faza grupowa Ligi Mistrzów była dla nich zwykle regułą. W niej Benfica potrafiła postawić się najmocniejszym drużynom Europy i wyeksponować swoje największe skarby - młodych piłkarzy sprzedawanych później za dziesiątki milionów euro. Pytanie, jak Benfica podejdzie do zmagań w fazie grupowej tego mniej ważnego z pucharów? W poprzednich 10 sezonach zawsze grała w Lidze Mistrzów, tylko dwukrotnie zajęła w grupie czwarte miejsce. Liga Europy była zaledwie "wiosennym dodatkiem". Teraz stało się inaczej, bo piłkarze z Lizbony przegrali walkę o Champions League z PAOK Saloniki. Sytuacji nie zdołał na czas opanować trener Jorge Jesus, wracający do "Orłów" po pięciu latach. Drużynę przejął w lipcu, po tym jak do dymisji podał się Bruno Lage. Były szkoleniowiec nie zdołał przygotować drużyny do gry po wznowieniu rozgrywek - choć Benfica początkowo miała tyle samo punktów co FC Porto, to później odwieczny rywal jej wyraźnie uciekł. Doszło do tego, że po kolejnej stracie punktów z zespołem z dołu tabeli fani Benfiki obrzucili autokar z piłkarzami kostką brukową. Tytuł ostatecznie pewnie wywalczyły "Smoki", a Jorge Jesus próbuje przywrócić w Benfice normalność. Na transfery wydał prawie 100 milionów euro, czyli tyle ile mniej więcej wynosi ośmioletni budżet Lecha, gdy ten nie gra w pucharach. Z drugiej strony - w tym tygodniu obrońca Ruben Dias został sprzedany do Manchesteru City za 68 milionów euro, a w ramach rozliczenia w drugą stronę powędrował Nicolas Otamendi. Co ciekawe, gdy Lech dwukrotnie awansował do fazy grupowej Ligi Europy, zawsze w tej edycji mierzył się z klubami portugalskimi. Najpierw z Bragą, którą w 1/16 finału pokonał w meczu na śniegu przy Bułgarskiej 1-0, by w rewanżu ulec tej drużynie 0-2 na pięknym stadionie zaprojektowanym przez genialnego Eduardo Souto de Mourę. W 2015 roku "Kolejorz" dwukrotnie zremisował 0-0 z Belenenses Lizbona po meczach, o których wszyscy szybko zapomnieli. Trudno powiedzieć, która z drużyn - Glasgow Rangers czy Standard Liege - będzie dla Lecha trudniejszym rywalem. Belgowie byli w drugim koszyku, a to zasługa regularnej gry w fazie grupowej Ligi Europy - czterokrotnie w ostatnich pięciu edycjach. Tyle że Standard ani razu nie zdołał w tym czasie awansować do wiosennych zmagań. Po raz ostatni dokonał tego w sezonie 2011/12, gdy zresztą z trudem, dzięki bramce na wyjeździe, wyeliminował w 1/16 finału krakowską Wisłę. O sile klubu z Walonii kibice Lecha będą mogli przekonać się już w weekend, gdy Standard zagra z Charleroi. To mecz derbowy, jeden z najważniejszych w Belgii, a fanów z Charleroi boli zapewne to, że rywal zarobi kilka milionów euro po awansie.