Po golu Miroslava Radovicia Legia ma już 10 pkt przewagi nad Lechem. Poznaniacy w Warszawie nie zagrali źle, oddali cztery razy więcej strzałów od rywali, ale sami bramki nie zdobyli. - Co z tego, że zagraliśmy dobre spotkanie i wydaje się, że byliśmy lepsi, skoro nie mamy nawet jednego punktu. Takie mecze nic nie dają, do zwycięstwa potrzebne są bramki, a my ich nie zdobyliśmy - narzekał po spotkaniu najlepszy w "Kolejorzu" Szymon Pawłowski. - Zabrakło nam skuteczności, ale też spokoju w niektórych sytuacjach. Wolałbym zagrać najbrzydsze spotkanie w sezonie i wygrać 1-0. Zostało dziewięć spotkań, jeśli wszystkie je wygramy, to możemy myśleć o mistrzostwie - dodał. - Swoją postawą, szczególnie w drugiej połowie, chyba udowodniliśmy, że zależało nam na trzech punktach. Brakowało tylko tego ostatniego podania czy bardziej precyzyjnego strzału. Nie wiem, czy w drugiej połowie Legia miała choć jedną groźną sytuację. Cieszy więc gra, a smuci wynik - mówił z kolei Marcin Kamiński, który przyznał, że początek spotkania w wykonaniu jego drużyny miał wyglądać inaczej. - Legia dość szybko miał dwie okazje strzeleckie, bo nam zabrakło pewności siebie. Chcieliśmy atakować, ale to rywale atakowali. Później z każdą minutą było już lepiej - stwierdził Kamiński. - Punkt nam się należał, ale go nie zdobyliśmy - dodał Mateusz Możdżeń. Kto wie, czy oprócz straty punktów Lech nie stracił jeszcze na jakiś czas bramkarza Macieja Gostomskiego. W 87. minucie golkiper gości wygrał pojedynek z Henrikiem Ojamą, ale po chwili został sfaulowany przez Radovicia. Po meczu Gostomski utykał, a gdy udzielał wywiadu, opierał się na dziennikarzu klubowej telewizji. Wydawało się, że jeszcze w trakcie gry będzie musiał zastąpić go Krzysztof Kotorowski. - Spuchła mi noga i wciąż boli. Oby tylko kolano było całe, bo jeśli ono jest uszkodzone, to rundę mogę mieć już z głowy. Teraz wygląda jak bania. Wierzę, że to tylko zbicie uda - powiedział. Autor: Andrzej Grupa