Piękna porażka z Benficą Lizbona 2-4 tylko rozzuchwaliła kibiców w myśleniu, że na naszym siermiężnym podwórku piłkarskim wreszcie narodził się zespół, który wpisuje się w europejski kanon gry w piłkę nożną. Poznaniacy, zwłaszcza ich najmłodsi piłkarze, udowodnili, że nawet przy wyższej skali wyzwań futbolem wciąż można się cieszyć. Przede wszystkim wicemistrzowie Polski rozprawili się z mitem, że jedynie gra z kontry z akcentem na obronę za wszelką cenę jest immanentną cechą dla polskich drużyn, które tyle wspólnego mają z nowoczesnym trendami w futbolu, co Pep Guardiola z polską myślą szkoleniową. Oczywiście, jedna jaskółka wiosny nie czyni, nie oznacza to wcale, że polska piłka zacznie odradzać się na naszych oczach, wprowadzając drużynę do pucharów w każdym kolejnym sezonie. Przeciwnie, należy przywyknąć do myśli, że o ile przez cztery lata posuchy wejść do fazy grupowej było niezwykle trudno, tak teraz stanie się to niemal niemożliwe. To oczywiście konsekwencja reformy pucharów, powołania trzeciego z nich, jeszcze niższej kategorii niż Liga Europy, w którym mogą odnaleźć się kluby z peryferii Starego Kontynentu. Co za tym idzie, obecne miejsce batalii Lecha oraz oczywiście Liga Mistrzów stanie się rozrywką dla wybranych, tzn. bogatych i naprawdę dobrych. Jest jeszcze jeden powód, dla którego sześć meczów poznaniaków w Lidze Europy może być jedynie historycznym wyskokiem. Otóż polskim drużynom bardzo trudno jest godzić dwa fronty, najczęściej puchary odbywają się kosztem rodzimej ligi. I tego właśnie doświadcza Lech, który w Ekstraklasie z bilansem 2-3-2 zajmuje dopiero 10. miejsce. Fakt, że te europejskie występy polskich drużyn mają charakter incydentalny, ale tendencja jest dość wyraźna, jeśli prześledzimy historię. Np. Legia przystępowała do fazy grupowej Ligi Mistrzów przed czterema laty, mając w kraju 12-punktową stratę do lidera. Jeśli jedno odbywa się kosztem drugiego, w interesie całego polskiego futbolu en bloc jest to, by "Kolejorz" nie tylko pozytywnie zaskakiwał, ale również zbierał punkty. Po pierwsze, poprawi to nasz ranking klubowy w Europie, po drugie, pozwoli zebrać dodatkowe pieniądze za punkty, a te w naszej skali są niebagatelne - 570 tys. euro za wygraną i 190 tys. euro za remis. Już teraz Lech za sam awans, a także za trzy transfery w ostatnim czasie Roberta Gumnego, Kamila Jóźwiaka i Jakuba Modera zarobił w sumie około 100 mln zł. Daje to niebywały zastrzyk, właściwie roczny budżet z jasnym celem walki o mistrzostwo Polski. Piękne porażki już były. Lechu, czas na punkty! - chciałoby się zakrzyknąć w przededniu trzeciego meczu w Lidze Europy. Teoretycznie z najłatwiejszym przeciwnikiem, belgijskim Standardem Liege, mimo że ten losowany był z drugiego koszyka. Okoliczności, choć podyktowane nieszczęściem rywala, są mocno sprzyjające drużynie trenera Dariusza Żurawia. W ostatnim ligowym spotkaniu z Oostende (1-0) kapitan Standardu, 21-letni obrońca Zinho Vanheusden, zerwał więzadła krzyżowe. Mimo młodego wieku to kluczowy piłkarz od kilku sezonów, który całkiem niedawno miał dość podobną kontuzję. Na przełomie 2017 i 2018 roku stracił przez to wiele miesięcy. Ale to nie koniec problemów Standardu, bowiem okazało się, że koronawirus wykluczył sześciu innych piłkarzy, w tym kluczowych obrońców - Kameruńczyka Collinsa Faia i Cypryjczyka Konstantinosa Laifisa. Ich strata może okazać się nie do powetowania, defensywa Belgów praktycznie przestała istnieć. Belgowie w pierwszej kolejce przegrali z Rangersami 0-2, przed tygodniem ulegli Benfice 0-3. W lidze mają na koncie dwie porażki i zajmują trzecie miejsce. Prawdopodobnie poznaniacy nie będą mieli tej jesieni w pucharach łatwiejszego zadania niż to czwartkowe. Poznaniacy wygrali w poniedziałek mecz 1/16 finału Fortuna Pucharu Polski z drugoligowym Zniczem Pruszków 3-2. Grali jednak w dość eksperymentalnym zestawieniu. Zapowiada się, że na Standard wyjdą w najsilniejszym składzie. Nie gotowy do gry jest jedynie Bohdan Butko, który i tak nie miałby miejsca w jedenastce. Wszystko to oznacza, że poznaniacy mają najlepszą sytuację kadrową, odkąd rozpoczęli pucharową kampanię w grupie. Przypomnijmy, że na inaugurację przeciwko Benfice nie mógł zagrać pauzujący za kartki Lubomir Satka. Z kolei w Glasgow zabrakło aż trzech piłkarzy z podstawowego składu - innego obrońcy Djordje Crnomarkovicia, Jakuba Kamińskiego i Pedro Tiby. Nieobecność tego ostatniego było szczególną wyrwą w środku pola, bo choć najbardziej komplementowani w Lechu są młodzi absolwenci akademii, to jednak Portugalczyk spina ich potencjał swoim doświadczeniem wraz z Hiszpanem Danim Ramirezem. Nie stoi zatem nic na przeszkodzie, by widowiskową grę, a Ramirez, Kamiński, Moder, Michał Skóraś czy Tymoteusz Puchacz są tego gwarancją, potwierdzić zdobyczą punktową. W sytuacji, z jaką mamy do czynienia, Lech staje się murowanym faworytem. Po raz pierwszy też zostanie poddany ocenie wynikającej z oczekiwanego wyniku, a nie tylko z jakości gry. Wszystkie atuty są w rękach piłkarzy i trenera Żurawia. Lecha stać na to, by grać pięknie dla oka, dogodnie dla budżetu i satysfakcjonująco dla sytuacji w tabeli. Lech wiosną w pucharach po wyjściu z grupy? To naprawdę jest możliwe. Przemysław Iwańczyk, Polsat Sport Liga Europy: wyniki, tabele, strzelcy, terminarz