Wczoraj Rapid nie miał zbyt wiele do powiedzenie w starciu z warszawską Legią, przegrał z nią 0-2. Dziś, szczególnie w drugiej połowie, był o wiele lepszy od Lecha. Mecze w turnieju Marbella Cup są dla trenera Mariusza Rumaka kolejnym etapem poszukiwania właściwego ustawienia defensywy. Pod nieobecność Panamczyka Luisa Henriqueza (pojechał na mecz reprezentacji w eliminacjach mistrzostw świata z Kostaryką (2-2) i strzelił nawet bramkę) oraz kontuzjowanego Manuela Arboledy ta prezentuje się bowiem koszmarnie. Tym razem Rumak przesunął z prawej strony do środka Kebbę Ceesaya, na lewą flankę powędrował Hubert Wołąkiewicz, zaś po drugiej stronie biegał młody Tomasz Kędziora. Znów jednak poznaniakom przytrafiały się proste błędy, choć nie było może ich tyle, co w poprzednim meczu z Dinamem Bukareszt. Pierwszy z takich błędów popełnił Kędziora - reprezentant Polski juniorów brzuchem zgrał piłkę prosto do Madalina Martina, a ten prawie zdobył gola. Prawie, bo choć zaskoczył Krzysztofa Kotorowskiego, to piłka o centymetry minęła słupek. Kędziora zrehabilitował się już trzy minuty, gdy po świetnej wrzutce z rzutu rożnego Szymona Drewniaka strzałem głową pokonał Brazylijczyka Pecanhę. Lech, tak jak w poniedziałek, znów miał sporo okazji bramkowych. Po znakomitym dośrodkowaniu Kędziory najlepszej nie wykorzystał Vojo Ubiparip - z pięciu metrów trafił prosto w bramkarza. Mało tego, Serb okazał się zagrożeniem dla swojego zespołu, bo to on spowodował rzut karny, z którego wyrównał Daniel Pancu. W dwóch sytuacjach bramkowych udział miał też debiutujący w zespole Fin Kasper Hämäläinen. Najpierw wyprowadził kontratak, po którym strzał Aleksandara Tonewa z trudem obronił Pecanha, a później sam świetnie przyjął piłkę i znalazł się sam na sam z Brazylijczykiem. W ostatniej chwili futbolówkę trącił jednak Nicolae Vasile i poleciała ona ponad poprzeczką. Jeśli w pierwszej połowie Lech grał w miarę poprawnie, to w drugiej pozytywów nie było już w ogóle. Rumuni dorzucili dwa gole po stałych fragmentach. W 51. minucie Karol Linetty nie ruszył się za Nicolae Grigore, a ten z bliska nie dał szans Kotorowskiemu. Z kolei w 69. minucie po dośrodkowaniu z narożnika boiska piłka przeleciała obok Bartosza Ślusarskiego, zaś Mateusz Możdżeń nie ruszył się za Grigore. Nic dziwnego, że ten podwyższył na 3-1. Już nawet nie same stracone bramki wpływają na niską ocenę postawy lechitów, ale sposób konstruowania akcji. Piłka zwykle trafiała do stoperów - Kamińskiego lub Cessaya, ci nie mieli komu podać, bo pomocnicy byli schowani za rywalami. Zagrywali więc daleko w okolice pola karnego Rapidu - tam przejmowali ją rywale. Na dziś sytuacja wygląda więc podobnie do tej z jesieni - Lech potrafi sobie radzić w grze z kontrataku, ale gdy sami poznaniacy mają konstruować atak pozycyjny, wygląda to nieciekawie. Dopiero w ostatnich kilku minutach Lechowi udało się stworzyć dwie ciekawe akcje, ale wynik już się nie zmienił. W niedzielę Lech zagra o siódme miejsce w turnieju Marbella Cup. Autor: Andrzej Grupa Lech Poznań - Rapid Bukareszt 1-3 (1-1) Bramki: 1-0 Kędziora (8. minuta), 1-1 Pancu (13., z rzutu karnego), 1-2 Grigore (51.), 1-3 Grigore (69.) Lech: Kotorowski - Kędziora, Ceesay, Kamiński, Wołąkiewicz (90. Djurdjević) - Linetty ŻK (80. Reiss), Drewniak ŻK, Murawski (75. Trałka), Hämäläinen (52. Możdżeń), Tonew (62. Lovrencics) - Ubiparip (62. Ślusarski).