Kiedy piłkarze obu ekip ustawili się do minuty ciszy związanej z ofiarami straszliwego trzęsienia ziemi w Turcji i Syrii, widać było jak powiewają ich koszulki i spodenki. W Norwegii wiało potężnie, za to Lech żadnego wiatru na boisku nie robił. Jeżeli ktoś pamiętał Kolejorza z zeszłorocznych starć w Lidze Konferencji, to ten mecz bardziej pasował do letnich potyczek z Islandczykami z Vikingur Reykjavik niż pamiętnych meczów z Villarreal. Już w tegorocznych meczach ligowych widać było, że Lech wielkiej formy nie zbudował i że mecz z FK Bodø/Glimt nie przypominał pojedynku kogoś, kto z piłkę gra od niemal miesiąca z kimś, kto na wznowienie rozgrywek poczeka jeszcze dwa. Słowem, Norwegowie mieli wręcz przytłaczającą przewagę. Gola jednak nie strzelili, choć kilkukrotnie byli tego bliscy. Filip Bednarek - jeden z najpewniejszych punktów Lecha także w tym roku - uratował go dwukrotnie, ale przy zupełnej mizerii ofensywnej Lecha także norweskie poczynania z przodu były raczej rodzajem wiatru hulającym po pustym pomieszczeniu. Zgodnie z przewidywaniami, FK Bodø/Glimt ustawiło się szalenie ofensywnie, zostawiając sporo przestrzeni na swoje połowie, chociażby poprzez przesunięcie bocznych obrońców do przodu. A jednak Lech tego nie wykorzystywał. Ustawienie środka pola z Niką Kwekweskirim cofniętym oraz Radosławem Murawskim (wykartkował się na rewanż) i Jesperem Karlströmem przed nim nie przynosiło dobrych rezultatów. Zagęściło środek, ale Lech nie kreował w zasadzie niczego. Miał jeden rajd Michała Skórasia i jedną okazję Antonio Milicia. FK Bodø/Glimt miało okazje lepsze, chociaż jego poczynania w ataku złożone z grą Lecha dały nam mecz beznadziejnie słaby, na przetrwanie aż minie on i lejący deszcz. Nic dziwnego, że Nika Kwekweskiri na drugą połowę nie wyszedł. Lech Poznań atakuje młodymi Ciekawe było to, że trener John van den Brom zaatakował Norwegów młodzieżą. Na skrzydłach nie wystawił drogich, wyszukiwanych w świecie graczy, ale Filipa Szymczaka i Michała Skórasia. Po przerwie wszedł Filip Marchwiński i to on stworzył z Szymczakiem najlepszą okazję bramkową - po rajdzie skrzydłowego Marchwiński spudłował z dwóch metrów, bez rywala na karku. Właśnie rajdy Filipa Szymczaka sprawiły, że załamała się taktyka Norwegów na skrzydle. Co chwilę brakowało przy nim bowiem Adama Sörensena, ofensywnie usposobionego obrońcy FK Bodø/Glimt. Norwegowie grali już słabiej niż w pierwszej połowie i byli nieskuteczni. To m. in. zasługa tych młodych graczy Kolejorza, którzy więcej pracy wykonali w defensywie niż chwilami w ofensywie. To pozwoliło poznaniakom dowieźć do końca ten remis 0-0, który przy tym jak mecz wyglądał, jest oddechem ulgi.