Lech Poznań doszedł już daleko w Lidze Konferencji, aczkolwiek na dzień dobry nie wykonał swego kluczowego zadania, jakim był awans w walce o Ligę Mistrzów. Trener poznaniaków John van den Brom miał mówić, że zespół nie był jeszcze gotowy na takiej rangi starcie jak z Karabachem Agdam, w którym Kolejorz przegrał na wyjeździe aż 1-5. Mistrz Polski znalazł się zatem w Lidze Konferencjki, gdzie najpierw wyeliminował gruziński zespół Dinamo Batumi, a następnie pokonał - nie bez trudu - islandzki Vikingur Reykjavik. To wtedy doszło do dużego pęknięcia między Lechem, jego władzami, piłkarzami a kibicam. Do teraz relacje są bardzo napięte, zwłaszcza że Lech dolewa oliwy do ognia - w weekend przegrał ze Śląskiem Wrocław 0-1. Zobacz też: Na Lecha Poznań i Raków Częstochowa czekają duże marki europejskiej piłki Piłkarze i władze klubu już sporo się nasłuchali na swój temat podczas ostatnich meczów, a wielu kibiców uważa, że poziom zaufania do kierujących Kolejorzem spadł do poziomu z czasów "wielkiej czystki" z 2019 roku. Teraz na mecz z F91 Dudelange, w rywalizacji decydującej o awansie do fazy grupowej bilety kupiło tylko nieco ponad 9 tys. widzów. Jak na możliwości Poznania, pojemność stadionu przy Bułgarskiej i rangę meczu to naprawdę niewiele. Można taką frekwencję uznać za rodzaj wotum nieufności wobec klubu. Lech zagra z F91 Dudelange w czwartek o godz. 20.30. Transmisja w TVP Sport. Rewanż za tydzień w Luksemburgu. Czym w pysk dostawali kibice Lecha Poznań przez ostatnie siedem lat [GRA NAWROTA o mistrzostwie dla Lecha Poznań]