Takie mecze nie zdarzają się bowiem co dzień i niecodziennie polski klub dochodzi do ćwierćfinału rozgrywek europejskich. Niezależnie od tego, kto i jak mocno będzie próbował deprecjonować to osiągnięcie Lecha Poznań, nazywając go Pucharem Biedronki czy innym bezkręgowcem, to jednak w polskiej piłce taki awans coś znaczy. Mamy połowę kwietnia i polski klub gra w pucharach. W świecie drobnych sukcesów, w którym cieszyć się polskim kibicom wypada z czegokolwiek, nawet z tego jak było blisko awansu, jak niewiele brakowało, jak stadion rywala przycichł z wrażenia i jak udało się nie skompromitować, przypadek Lecha Poznań i jego europejska przygoda jest niezwykle świeżym powiewem. Jasna sprawa, że Lech wykorzystał do maksimum szansę, jaką dała mu UEFA, tworząc rozgrywki Ligi Konferencji - pucharu niemal skrojonego dla Polaków i polskich klubów. To tu mogą błysnąć, wygrać, dać swoim kibicom wyczekiwaną radość i nabić sobie punkty do rankingu, aby w przyszłości życie w Europie stało się łatwiejsze. Wykorzystał i chwała mu za to, a przy okazji zafundował Polsce opowieść piłkarską, jakiej nikt się nie spodziewał. Tego już dawno nie przeżywaliśmy. To historia niczym z lat siedemdziesiątych albo osiemdziesiątych. Lech Poznań vs Fiorentina. W świecie marzeń i rozsądku Media zajmujące się Lechem Poznań i fatalnym stanem polskiego futbolu dość karnie trzymają się w ryzach rozsądku, przypominając sumiennie, że przecież Lech już tak wiele osiągnął, a Fiorentina to fantastyczny zespół, zatem w zasadzie jeśli poznaniacy odpadną, będzie to zrozumiałe i akceptowalne. Doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, kiedy na konferencji prasowej przed czwartkowym starciem Lecha z Fiorentiną to dziennikarze mówili trenerowi lechitów Johnowi van den Bromowi, żeby się nie przejmował jak odpadnie, bo nic się przecież takiego nie stanie i czy jest już zadowolony z tego, co osiągnął, a on odpowiadał: - No ludzie, jakże można być zadowolonym z tego co się osiągnęło, gdy za chwilę gra się o półfinał europejskiego pucharu? Słowem, prasa pozostaje rozsądna, ostrożna, wycofana i zachowawcza, posługując się potężnymi argumentami o tym, że Fiorentina gra super, że ma wielką moc i budżet i wystarczy obejrzeć jakiś jej mecz, by całkowicie pozbyć się mrzonek. Tym razem to Lech Poznań, jego trener i piłkarze kierują się w drugą stronę. W stronę nierozsądnych marzeń. Podobnie jak podczas całej tej europejskiej przygody, w trakcie której poza fazą kwalifikacji Lech był zawsze pretendentem, zawsze teoretycznie najsłabszy i bez szans, a jednak sobie poradził. Dlatego niespecjalnie się teraz obawia. Nika Kwekweskiri, gruziński piłkarz Lecha, mówi: - Za stary jestem na to, aby się stresować. To bowiem mecz tego rodzaju, że wymyka się racjonalnym ocenom i skłania do marzeń jak żaden inny. I chyba rzeczywiście ten moment, w którym tworząc rozsądne i racjonalne oceny wydarzenia i szans Kolejorza warto spytać: "po co to robię". Po co być rozsądnym wśród marzycieli w takim dniu? To jest sport. Jeżeli i tutaj trzeba być koniecznie do bólu rozsądnym, to gdzie, do diabła, nie trzeba? Wszak ludzie rozsądni dostosowują się do świata, a nierozsądni próbują dostosować świat do siebie. Dlatego wszelki postęp należy do nierozsądnych.