Radosław Nawrot, Interia: Wyjechałeś z Lecha Poznań jako młody chłopak w 2007 roku. Lech wyglądał chyba wtedy inaczej. Bartosz Salamon: Wyjeżdżałem jako junior, więc znałem ten klub od strony piłki młodzieżowej. Teraz przyszedłem innym wejściem i poznaję go od strony seniorskiej. I jestem pod wrażeniem, od razu widać, że to klub wielki i, w mojej opinii, dobrze zorganizowany. Już choćby z tego powodu zasługuje na to, by walczyć o najwyższe cele w Polsce. Gdy wyjeżdżałeś, Lech był klubem topowym w Polsce, a teraz ma wyraźny kłopot, by znowu znaleźć się na szczycie. Za chwilę minie sześć lat od ostatniego mistrzostwa. Zapewne już wiesz, że kibice są bardzo zniecierpliwieni. - W 2007 roku aż takim topem jeszcze nie był, te tytuły i gra w pucharach przyszły po moim wyjeździe. Wiem, jakie są teraz oczekiwania, ale Lech rok temu pokazał, że może być w krajowej czołówce i grać w Europie. Jego obecna pozycja w lidze jest niezadowalająca, więc frustrację rozumiem. Nie pozostaje nic innego, jak to zmienić, by wrócił na pozycję, na której powinien być. Patrząc na to, gdzie są twoi koledzy z rocznika, może nie byłbyś tu, gdzie jesteś, gdybyś w 2007 roku nie wyjechał. Dzisiaj młodzież Lecha łatwiej wkracza do pierwszego zespołu. - Wtedy nie było w Lechu jeszcze takiej polityki, jaką mamy obecnie. Junior o pierwszym zespole mógł jedynie pomarzyć. Pojawiły się inne możliwości, które postanowiłem wykorzystać. Jestem zadowolony z tego, jak wszystko się potoczyło, bo tak to zawirowało, że do Lecha wróciłem. A kolegów z mojego rocznika rzeczywiście w profesjonalnej piłce niemal nie ma. Cóż, nie znajdziemy złotego środka na karierę. Niektórzy wyjeżdżali i wracali. Mnie się powiodło, wyjeżdżałem na trzy lata, a wróciłem po trzynastu. Teraz Lech stawia na młodych, więc oni powinni to docenić. Zrozumieć, jaką dostają szansę. Grać w Lechu od razu, gdy wszyscy go obserwują, to wielka sprawa. To ogromna szansa dla nich. Czy Lech ma argumenty, by ściągać z powrotem swoich wychowanków z zagranicy? - Na pewno ma, bo jest mocną firmą w Polsce, a wychowanek może jest mu wdzięczny za karierę i łatwiej go wtedy przekonać do takiego doświadczenia. Pamiętajmy, że ja jestem w szczególnej sytuacji. Nie wyjechałem stąd jako gracz zasłużony, który rozegrał tu 150 meczów i podbił serca kibiców w Poznaniu. Nie podbiłem i nie zagrałem. Teraz dopiero spełniam swoje marzenia i teraz chcę z Lechem zdobyć trofea. Ktoś, kto tu zdobywał mistrzostwo i był gwiazdą ligi, może się inaczej zapatrywać na powrót do Lecha jeszcze w wieku przedemerytalnym. Byłeś łączony z Lechem od kilku okienek transferowych, aż w końcu się stało. Co zadecydowało, co cię przekonało? - Nie wiedziałem, że łączono mnie od kilku okienek. Wiedziałem, że temat był realny od lata. W mojej karierze miałem 2-3 cięższe momenty we Włoszech i wtedy w mojej głowie rodziła się nadzieja, że może bym do Poznania wrócił. W głębi duszy bowiem czułem, że chciałbym wrócić i spróbować tutaj. Chciałem przeżyć to doświadczenie. Teraz przyszedł moment, gdy wszystko się zgrało. Moja pozycja we Włoszech pozwoliła na to, bym mógł odejść za darmo i Lech potrzebował zawodnika o mojej charakterystyce. Moment był dobry, gdyż jestem jeszcze zawodnikiem w pełni wieku jak na obrońcę, mam 29 lat. Nie przyjeżdżam na emeryturę, najlepsze przede mną. To znaczy walka o mistrzostwo, Puchar Polski i gra z Lechem w europejskich pucharach, kto wie, może powrót do reprezentacji. Nie myślę już o wyjeździe zagranicznym, nie po to przyszedłem do Lecha. Od twojego ostatniego występu w reprezentacji minęły cztery lata. Teraz i ty, i reprezentacja na nowo rozdają karty. To będzie twoje drugie otwarcie kariery reprezentacyjnej? - To nie jest tak, że przyjechałem do Lecha i z punktu będę grał w kadrze. Moją reprezentacją jest teraz Lech Poznań i jeżeli tu wejdę na odpowiedni poziom, będę go udowadniał co tydzień, wówczas mogę liczyć na to, że będę brany pod uwagę. Paulo Sousa zna rynek włoski. Będzie ci przez to łatwiej? - Przeciwko trenerowi Sousie grałem w Serie A, gdy prowadził Fiorentinę, a ja występowałem w Cagliari. Skoro analizował wtedy rywala, to pewnie moje nazwisko słyszał. Wątpię jednak, by to teraz miało znaczenie. Nowy selekcjoner powiedział, że kilku zawodników z polskiej ligi ma już na oku. Pomyślałeś wtedy, że to ty? - Nie. Myśl o powrocie z Włoch powstała na skutek tego, że tam już więcej nie osiągniesz? - Przeanalizowałem swoją sytuację we Włoszech. Doświadczyłem tam chyba wszystkiego, co mogłem, teraz pozostało mi powtarzać. Grałem w Serie A, wygrałem Serie B, a w Polsce mogę zrobić coś nowego. Walka o mistrzostwo Polski w moim mieście i gra w pucharach to nowe doświadczenia, które mnie mobilizują. Miałeś inne oferty z Polski i zagranicy? Legia mogła się po ciebie zgłosić. - Miałem te oferty, a nie chcę o nich mówić z szacunku dla zawodników, którzy miejsce w tych klubach zajęli. Inne opcje były, ale Lecha uznałem za najlepszą. Jak na to zareagowała rodzina? - Jako dorosły człowiek żyłem tylko we Włoszech, wyjechałem z Polski jako chłopak 16-letni. Żona jest Włoszką, synek urodził się tam, więc dla nich to spora zmiana, ale przyjadą tu do mnie. Rodzina z Polski się ucieszyła, będą mnie widzieli częściej. A po zakończeniu kariery będziesz chciał żyć w Polsce czy we Włoszech? - Tego nie potrafię powiedzieć, bo jestem skupiony na tym, by robić karierę w Lechu. Co będzie dalej, nie wiem. Mam żonę Włoszkę, więc może wrócimy tak, ale zdaję sobie sprawę z tego, że perspektywy się często zmieniają. Nie wiem, gdzie będzie mój ośrodek życia po piłce. Decyzję o powrocie do Polski podjąłem z powodów sportowych. Lech swoich kibiców nie rozpieszcza. Walka o mistrzostwo Polski od lat nie skończyła się sukcesem. - Ja wiem o tym, ale łatwo byłoby przyjść do klubu, który jest mistrzem z urzędu i z urzędu gra w pucharach. Myślę, że satysfakcja z sukcesów w takim klubie byłaby mniejsza. Natomiast jeśli uda się to w Lechu, satysfakcja będzie ogromna i to mnie napędza. Skupiam się na tym, że można coś zmienić. Chcę tego spróbować i gdyby po moim przyjściu otworzył się okres z sukcesami, moja satysfakcja byłaby ogromna. Pierwszy mecz z Górnikiem Zabrze jednak wam nie wyszedł. - Nie wyszedł, nie jestem zadowolony, ale my nie możemy na to reagować tak jak kibice czy dziennikarze. Jesteśmy profesjonalnymi piłkarzami, nie możemy sobie pozwolić na załamywanie się po słabszym meczu czy serii. My musimy skupić się jedynie na tym, co dalej możemy zrobić, a nie płakać nad tym. Przespaliśmy się z tym i pracujemy dalej, to jedyna sensowna reakcja. Musimy się odciąć od frustracji, nie zatruwać pesymizmem głowy, bo wtedy będzie ciężko coś osiągnąć. Jako zawodowiec muszę być optymistą, to jedyne racjonalne podejście. Byliśmy przekonani, że skoro Lech sprowadza obrońców, którzy mają powyżej 190 cm wzrostu, będą oni strzelali gole głową. W Turcji strzeliłeś jednak nogą. - Mam dobry strzał na bramkę, lubię to, ale jestem obrońcą, a boisko ma ponad 100 metrów i nie jest mi łatwo znaleźć się do 25 metrów od bramki, by uderzyć. Bardzo to lubię i potrafię, ale rzadko mam okazję korzystać. Lech będzie grał wysoko, więc może okazje będą, ale okazji szukał będę raczej po stałych fragmentach gry. We Włoszech grałeś z wieloma wyśmienitymi trenerami. Który zrobił największe wrażenie? - Massimiliano Allegri miał najbogatszy życiorys, więc to nazwisko największe. On potrafił zarządzać wielkimi piłkarzami. Pracowałem też z trenerami o wielkich osobowościach np. Zdenkiem Zemanem czy Sinisą Mihajloviciem. Jako obrońcę ukształtował mnie najbardziej Alessandro Calori, może mniej znany. Kiedyś sam był obrońcą i jako trener przesunął mnie na pozycję środkowego obrońcy. W pół roku rozwinął mnie niesamowicie. A piłkarze? - Gra w Serie A pozwala się zmierzyć z wielkimi piłkarzami, to coś wspaniałego. Miałem okazję powstrzymywać Higuaina, Ronaldo, Ibrahimovicia czy innych. Zdajesz sobie sprawę z tego, że też są ludźmi i każdego da się zatrzymać. To świetne doświadczenia. Może to zabrzmi nieskromnie, ale akurat przeciwko Ronaldo udało mi się zagrać nieźle, a najbardziej za skórę zalazł mi Ciro Immobile w Lazio. Ciężko było go hamować. Grałeś w wielu klubach włoskich, ale nie udało się w AC Milan. Dlaczego? - Nie chcę zwalać na kontuzje, ale gdy w 2013 roku przychodziłem do AC Milan, to miał on problem w obronie i miałeś dostać tam szansę. Jednakże w ostatnim meczu w Brescii doznałem kontuzji, o której sam nie wiedziałem. Gdyby nie ona, pewnie bym tę szansę dostał, a tak musiałem kurować się przez miesiąc. A potem AC Milan w obronie grał już dobrze, więc sam bym się nie wystawił. FC Barcelona trenera Guardioli rzeczywiście chciała cię sprowadzić? - Tego nie wiem, ona po prostu obserwowała mecz Brescii, w tym i mnie. Pep Guardiola był na meczu, to na pewno, ale poza mną obserwował też 22 innych piłkarzy. I tylko tyle o tamtych plotkach o przejściu do FC Barcelony mogę powiedzieć.