Sytuacji, w jakiej znalazł się Lech, trudno mu zazdrościć. To klub z wielkim, jak na polskie warunki, budżetem, który - dzięki transferom - świetnie sobie radzi finansowo w pandemii. Mający bogatą kadrę i ogromne aspiracje, na dodatek po całkiem udanej pierwszej części sezonu, zakończonej awansem do fazy grupowej Ligi Europy. Wszystko zepsuło się nagle w listopadzie, gdy "Kolejorz" w dwóch meczach ligowych z Legią i Rakowem tracił punkty w ostatnich akcjach tych spotkań, a podobnej sztuki dokonał w rewanżowym spotkaniu ze Standardem Liege. Incydent z Lizbony Z ostatnich 13 meczów Lech wygrał zaledwie dwa! - Patrzę na to z boku, jako kibic i pewne przemyślenia już mi się nasuwają. Byłem i jestem za tym, by Lech szedł w kierunku, który zespół pokazywał kilka miesięcy temu, latem. Podobał mi się pomysł na tę drużynę, ale w pewnej chwili nastąpiło jakieś zawahanie. To się stało w ostatnich meczach Ligi Europy, gdy była jeszcze szansa awansu z grupy, a trener Żuraw wystawił taki skład, jaki widzieliśmy - mówi Bartosz Bosacki, nawiązując przede wszystkim do meczu w Lizbonie z Benfiką. Przeciwko czołowemu klubowi w Europie zagrali głównie rezerwowi "Kolejorza". - Dla wielu było to zaskoczeniem, dla mnie także. A miałem wrażenie, że zostało ono odpuszczone, bo trzy dni później był mecz z Podbeskidziem w lidze. Sytuacja była taka, że Lech musiał go wygrać, ale mimo wszystko, dla mnie decyzje z Lizbony były niezrozumiałe. To są takie elementy, które wpływają na całość, że zespół nie funkcjonuje tak jak powinien - mówi Bartosz Bosacki. Co z tą ambicją? Były kapitan Lecha i obrońca reprezentacji Polski zauważa, że doświadczeni gracze, których obecnie w kadrze Lecha nie ma zbyt wielu, nie biorą odpowiedzialności na siebie. Podaje tu przykład Pedro Tiby, głównego reżysera gry Lecha. Można wręcz powiedzieć, że gdy Tiba gra dobrze, cały Lech jest pozytywnie odbierany. I odwrotnie. - Niektórzy zawodnicy, których bardzo cenię i uważam za bardzo dobrych piłkarzy, w niektórych sytuacjach zachowali się tak, jak się zachowali. Nie mówię tu o umiejętnościach, ale o ambicji. Nie czarujmy się, w ważnym momencie Pedro Tiba stracił piłkę na środku boiska, poszła akcja i bramka dla rywala - przypomina Bosacki, nawiązując do sytuacji z Liege, gdy Lech, grając w przewadze, stracił bramkę na 1-1. - Nie wyobrażam sobie, że zawodnik z drużyny, w której ja grałem, albo z trenerami, którzy nas prowadzili, po stracie wracał truchtem i patrzył, co się wydarzy. Nawet gdyby ktoś z nas nie miał szans wrócić, to boiskowa ambicja moja, kolegów i tych, co zarządzali Lechem, by na to nie pozwoliła. Wiemy, że Tiba to piłkarz, który ma duży wpływ na zespół. Nie chodzi tylko o grę, ale też mentalnie może podnieść drużynę. Tu mi tego zabrakło, choć przecież w wielu sytuacjach on pomaga drużynie - analizuje Bosacki. Jego zdaniem, są to sytuacje drobne, ale nakładając się na siebie, dają całość obrazu. - Zaczyna się coś dziać z atmosferą, dochodzi słowo "musimy", bo teraz musimy wygrać, jest już taka sytuacja, a nie inna. A wiemy, co to słowo powoduje u młodych piłkarzy, którzy potrzebują spokoju. I komfortu, że jak wychodzą na boisko i coś się zawali, to nie będzie katastrofy. Patrzyłem na te mecze Ligi Europy, na te ligowe i widziałem, że starsi zawodnicy unikali wywiadów, wypychani byli młodzi. To nie oni powinni się tłumaczyć! To powinien być kapitan, jeden czy drugi, a nie zauważyłem, by stawali przed kamerą - mówi "Bosy". Kapitan musi się utożsamiać z Lechem Właśnie kwestia kapitana jest tym, co boli Bosackiego - jakby nie patrzeć, byłego kapitana Lecha w mistrzowskim sezonie 2010 czy kultowych już meczach z Juventusem lub Manchesterem City w Lidze Europy. - Zawsze mówiłem, że kapitanem takiej drużyny jak Lech powinien być ktoś, kto utożsamia się z tym klubem i Poznaniem, nieważne, czy młody, czy stary. Dla mnie niespotykane są sytuacje, że ktoś zgłasza uraz, schodzi z boiska, a za tydzień znów gra. Pamiętam postawę Ivana Djurdjevicia, czy choćby Zbyszka Zakrzewskiego, który kapitanem nie był. Było wtedy powiedzenie, że "jak się nie niesie nogi na plecach, to się gra". A tu mamy drobne urazy i przy niekorzystnym wyniku zgłasza się zmianę. To ma wpływ na zespół - mówi Bosacki. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź</a> Sezon w roli kapitana zaczynał Kamil Jóźwiak, ale został szybko sprzedany. Obecnie opaskę nosi Norweg Thomas Rogne, który w przerwie spotkania z Zagłębiem Lubin został zmieniony z powodu urazu. Podobnie było w tym sezonie w pierwszej połowie meczu z Pogonią Szczecin (0-4), drugiej połowie z Wisłą Płock (2-2) i... na rozgrzewce przed starciem z Jagiellonią Białystok (1-2). - Są momenty, że chłopaki próbują fajnie grać i w niektórych sytuacjach to im wychodzi, ale przeszkadzają im głowy. Zaczyna się kalkulacja: czy zdążę? A jak nie zdążę, to co się stanie? Czy jeśli nie wygramy, a zremisujemy, to będzie źle? Nie ma przekonania u wszystkich zawodników, a sytuacja wokół też nie pomaga. Pojawiają się pytania, czy zwolnić trenera Żurawia? Nie tędy droga! Mam nadzieję, że zarząd wytrzyma to ciśnienie na tyle, by nakreślony plan był dalej wdrażany. Zdaję sobie jednak sprawę, że czasu nie ma już dużo. Z drugiej strony: takich zmian nie da się dokonać w pół roku - kończy Bosacki. Andrzej Grupa <a href="https://wyniki.interia.pl/rozgrywki-L-polska-ekstraklasa,cid,3,sort,I" target="_blank">Ekstraklasa - wyniki, terminarz i tabela</a>