Ogłoszone w poniedziałek przez Lech Poznań pozyskanie Adriela D'Avili Ba Louy z Viktorii Pilzno to jeden z najgłośniejszych ruchów transferowych w Ekstraklasie podczas letniego okienka. Dlaczego jednak sympatycy "Kolejorza" tak długo musieli czekać na nowego skrzydłowego? Czemu kilka dni temu transakcja zawisła na włosku? Jacy inni piłkarze znaleźli się na liście klubu z Bułgarskiej? Odsłaniamy kulisy rekordowej transakcji "Kolejorza". Milion euro na stulecie Według naszych ustaleń, na Bułgarskiej już wiosną brano pod uwagę, że na stulecie klubu może zostać przeprowadzony drogi, jakościowy transfer. Co prawda na letnie zakupy chciano przeznaczyć rekordową kwotę, ale do pewnego momentu trudno było przewidzieć, w którym kierunku prezesi Karol Klimczak i Piotr Rutkowski, a także dyrektor sportowy Tomasz Rząsa, skierują strumień pieniędzy. Piłkarzem, na którego planowano wydać milion euro, był uczestnik tegorocznych mistrzostw Europy Jere Uronen, którego z KRC Genk ostatecznie wykupił jednak Stade Brest. W międzyczasie zakontraktowano natomiast Barry’ego Douglasa i priorytet się zmienił. Od kilku tygodni numerem jeden na liście Lecha był więc skrzydłowy. O piłkarza na tę pozycję intensywnie zabiegał Maciej Skorża. Jak słyszymy od osób związanych z trenerem, ten zaangażował się w obserwacje, podróżując między ligowymi meczami do Portugalii czy Czech. Mając świadomość, że "Kolejorz" może pozwolić sobie na rzadko spotykany w Ekstraklasie wydatek, Skorża podjął ryzyko, czekając do sierpnia i licząc na okazję (dlatego zrezygnował z Damiana Kądziora). 49-latek chciał skrzydłowego z dużą szybkością, dynamiką, umiejętnościami gry jeden na jeden. A te wymagania spełnił Ba Loua. Negocjacje pełne zwrotów akcji Rozmowy w sprawie Iworyjczyka trwały od ostatnich dni maja. I były bardzo wymagające. Po pierwsze: Viktoria nie była zdeterminowana, aby sprzedać zawodnika, którego pozyskała rok wcześniej. Po drugie: z agentami piłkarza rozmawiali także przedstawiciele Konyasporu, Sivassporu, Paços de Ferreira i FC Zürich. Obserwował go również AZ Alkmaar. Wszystkie te kluby chciały jednak Ba Louę wypożyczyć, natomiast "Kolejorz" od samego początku zdecydowany był na transfer definitywny. Dodatkowo zgodził się zapłacić 1,2 mln euro, które dla potrzebujących pieniędzy działaczy z Pilzna okazały się decydujące. Na transferze do Polski zależało także skrzydłowemu, który od kilku miesięcy nie otrzymywał w terminie pensji czy premii meczowych, bo czeski klub znajduje się obecnie w finansowych tarapatach. Na finiszu transakcja uzależniona była od tego, czy Viktoria awansuje do 4. rundy eliminacji Ligi Konferencji. Co ciekawe, impulsem do tego, aby Ba Louę sprzedać, była porażka 2-4 w pierwszym meczu z The New Saints. W rewanżu Czesi stracili gola już w 4. minucie i wydawało się, że zwycięstwo Walijczyków jest pewne. Jednak w końcówce, dzięki golom Tomáša Chorego i Jeana-Davida Beauguela, Viktoria doprowadziła do dogrywki, a później serii rzutów karnych, w których okazała się lepsza. I to sprawiło, że transfer zawisł na włosku. W Poznaniu obawiano się, że Czesi wykręcą się z dogadanego deal’u i będą chcieli poczekać na wynik dwumeczu z CSKA Sofia. Tak się jednak nie stało i po weekendowych negocjacjach ustalono, że skrzydłowy kontrakt z "Kolejorzem" parafuje w poniedziałek. Następnie miał wrócić do Pilzna i wystąpić w spotkaniach z Bułgarami. Lech zgodził się na to, bo takie rozwiązanie to dla niego żadna nowość. Identycznie uczyniono w 2019 roku, gdy z DAC Dunajská Streda pozyskano Słowaka Ľubomíra Šatkę. Po zaplanowanych badaniach medycznych sprawa Ba Louy się nieco przeciągnęła, bo agent piłkarza negocjował jeszcze z Viktorią wypłatę zaległości, ale ostatecznie w poniedziałek wieczorem podpisano dokumenty. Lista Lecha. Kto na niej był? Ba Loua był tylko jednym z kilku skrzydłowych, z którymi Lech równolegle prowadził negocjacje. Od początku znajdował się jednak - podobnie jak Luther Singh - na szczycie transferowej listy Lecha, którą poznaniacy skrzętnie ukrywają. W przypadku Singha do porozumienia dość szybko udało się dojść ze Sportingiem Braga ("Kolejorz" miał zapłacić Portugalczykom 250 tys. euro za wypożyczenie, a niedługo później milion euro za transfer definitywny), ale w Polsce nie chciał grać 24-latek. Finalnie Singh zdecydował się więc na FC København, które za uczestnika Igrzysk Olimpijskich w Tokio ma zapłacić 1,5 mln euro. W pewnym momencie blisko Bułgarskiej był za to Carlos Mané. W jego przypadku przeszkodą okazały się kwestie formalne - karta gracza należała co prawda do Rio Ave, ale połowa kwoty transferowej miała trafić do Sportingu Lizbona. To sprawiło, że drugoligowiec ostro negocjował. Lech ostatecznie zrezygnował z Mané, który w piątek podpisał trzyletni kontrakt z Kayserisporem, z którym od kilku tygodni był po słowie. Kosztował milion euro. Według naszych źródeł do ostatniej chwili kontrkandydatem Ba Louy także Jhon Murillo, o którym jako pierwszy napisał Tomasz Włodarczyk z portalu Meczyki.pl. Wenezuelczyk, którego przez kilka tygodni obserwował w Portugalii między innymi Andrzej Juskowiak (a także Skorża), jest skrzydłowym CD Tondela. Tak jak w przypadku Mané, w grę wchodziłoby jednak skomplikowane rozliczenie transferu między Tondelą a Benfiką Lizbona. Dlaczego Skorża nie chciał Kądziora Historia transferu Ba Louy jest wyjaśnieniem tego, dlaczego do Poznania nie trafił w lipcu wspomniany Kądzior. Piłkarz był zdeterminowany, aby znów zagrać w Ekstraklasie, a jego klub - Eibar - oczekiwał oferty na poziomie 300 tys. euro. Tę Lech byłby w stanie zapłacić od ręki (co udowodnił, kupując Ba Louę), gdyby tylko chciał tego Skorża. Ale szkoleniowiec, który rozmawiał już nawet z Kądziorem, podjął inną decyzję - skrzydłowy nie pasował mu do koncepcji. Miesiąc wcześniej identyczna sytuacja miała miejsce z zawodnikiem Gil Vicente, Brazylijczykiem Lourency’m. Kądzior podpisał więc kontrakt z Piastem Gliwice, Lourency trafił do Göztepe. A szkoleniowiec dalej szukał wymarzonego skrzydłowego. Aż go znalazł. Sebastian Staszewski, Interia