Lech Poznań w latach 80. pozwalał swoim zasłużonym piłkarzom, po przekroczeniu przez nich wymaganej przez władze PRL granicy wiekowej, odchodzić na Zachód, przede wszystkim do Szwecji. Przy okazji nawiązywał ciekawe kontakty, które m.in. pozwalały klubowi sprowadzać często niedostępny w Polsce sprzęt. Lechowi było jednak mało: władzom klubu zamarzyło się też sprowadzić ze Szwecji bramkostrzelnego piłkarza. A w tamtej rzeczywistości byłaby to rzecz naprawdę niesłychana. CZYTAJ TEŻ: LECH POZNAŃ W ĆWIERĆFINALE LIGI KONFERENCJI Zagraniczni piłkarze w polskiej ekstraklasie - przed 1989 r. pojedyncze przypadki Przed upadkiem Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej i nastaniem III RP w 1989 r., piłkarze-obcokrajowcy byli w ekstraklasie wielką rzadkością. Przed drugą wojną światową po naszych boiskach biegali pojedynczy zawodnicy zagraniczni, którzy z czasem byli traktowani jak Polacy: Rosjanie Paweł Akimow, Jerzy Bułanow, Roman Bułanow i Andrzej Nowikow,Węgier László Marek (w części źródeł występujący błędnie jako Laszlo Marcai i Władysław Marek),jugosłowiański bramkarz Legii Warszawa Grga Zlatoper (potem został dziennikarzem),Rezso Patkolo vel Rudolf Patkolo (w 1944 roku został wywieziony z Węgier na roboty przymusowe do Niemiec, gdzie poznał Polkę, którą poślubił; jeszcze w 1947 r. zagrał dwa razy w reprezentacji Węgier jako gracz Ujpestu, by w latach 1949-1952 trzy razy wystąpić w reprezentacji Polski; grał w ŁKS, Wiśle Kraków, Polonii Bydgoszcz, Stali Stalowa Wola i Kujawiaku Włocławek). Poza tym, w PRL, w zespołach spoza czołówki, grywali też: Włoch Costante Bonazza (wg części źródeł błędnie jako Clemente Bonazza) - na początku lat 50. zagrał kilka meczów w ekstraklasie dla Arkonii Szczecin; Niemiec Lothar de Martin - sprowadzony z Polonii Piekary Śląskie do Stilonu Gorzów (wtedy Unii) na przełomie lat 50. i 60.. To tyle co nic, patrząc na dzisiejszą skalę obecności obcokrajowców w Ekstraklasie. Kent Washington - koszykarz Startu Lublin w "Misiu" Polska Rzeczpospolita Ludowa robiła bowiem problemy zarówno z wyjazdami polskich sportowców poza ojczyznę, jak i ze sprowadzaniem tutaj obcokrajowców. Załatwianie pozwolenia w Głównym Komitecie Kultury Fizycznej i Sportu - gdy już jakiś zagraniczny sportowiec cudem wyraził chęć przyjazdu - to było "mission impossible". Udawało się nielicznym. Start Lublin w 1978 roku jako pierwszy polski klub sprowadził czarnoskórego koszykarza. Kent Washington wystąpił w Polsce nie tylko na koszykarskich parkietach. To koszykarz Startu zagrał w filmie "Miś" Stanisława Barei. Konkretnie w scenie tuż po słowach Ryszarda Ochódzkiego granego Stanisława Tyma: "Czy ty wiesz, jak ja byłem młody, to też byłem Murzynem i grałem w kosza?". Benny Martensson kuszony przez Lecha Poznań. Kontaktem Marek Skurczyński Benny Mårtensson jest uznawany za najlepszego piłkarza w historii szwedzkiego klubu Trelleborgs FF. Nie chodzi tylko o jego niesamowite statystyki - 497 meczów (!) i 297 goli (!!!) dla klubu z Trelleborga. W nich zawierają się bowiem przełomowe momenty dla miasteczka w Skanii. W 1984 roku Trelleborg pierwszy raz w swej historii awansował do Allsvenskan - najwyższej ligi w Szwecji. Stało się to po dramatycznym barażowym dwumeczu. Po pierwszym, przegranym 0-1 spotkaniu z Åtvidaberg, w rewanżu TFF wygrał 3-1. - Benny strzelił dwa gole, a ja jednego. 25-tysięczne miasteczko oszalało z radości, na stadionie było aż 10 tys. osób - wspominał w rozmowie ze mną Marek Skurczyński, który w Lechu Poznań spędził pięć sezonów (1978-1982) i po podniesieniu dla Kolejorza Pucharu Polski w roli kapitana, odszedł z niego właśnie do Trelleborga. - Benny Martensson dla Trelleborga był najważniejszym piłkarzem i idolem kibiców, kimś jak Mirosław Okoński dla Lecha. Szybki lewoskrzydłowy ze świetnym strzałem, przydałby się w Kolejorzu. Tylko do obrony się nie przykładał - dodawał Marek Skurczyński (wypowiedź dla Wyborczej Poznań). Napastnik wpadł w oko szefom Lecha przy okazji letniego zgrupowania w Szwecji. Poznaniacy wykorzystali swoje kontakty i (choć PRL trwał w najlepsze) spróbowali ściągnąć króla strzelców szwedzkiej drugiej ligi. - To był 1984 albo 1985 rok - wspomina Mirosław Jankowski, wieloletni kierownik drużyny Lecha Poznań. - Spotkaliśmy się z piłkarzem w Szwecji, roztaczaliśmy przed nim wizję gry w europejskich pucharach, mówimy bowiem o okresie, gdy Lech mierzył się z Athletikiem Bilbao, Liverpoolem i Borussią Moenchengladbach. Dla niego jednak to nie było najważniejsze. Nie chodziło też o status, jaki miał w klubie z Trelleborga. Ani o jego pensję w klubie. Wytłumaczył nam krótko: "Mam tu bardzo dobrą pracę na kolei, o którą jestem spokojny do końca życia. Po mnie tę posadę będzie mógł przejąć mój syn. Musielibyście zapłacić mi tyle, by mi to zrekompensować". Przy tak postawionej sprawie, nie mieliśmy szans - opowiada Mirosław Jankowski. - Benny zarządzał transportem towarowym z Niemiec. To była dobra praca, dlatego nie chciał jej rzucić. W sumie zarabiał 4-5 razy więcej, niż mógłby dostać w Poznaniu. Raz tylko wziął półroczny urlop, by zagrać przez rundę w portugalskim Farense. W piłce nie zarabiało się wtedy tyle co teraz. Szwedzi cenią stabilizację, spokój, ważna dla nich jest rodzina. Dziś Lecha już pewnie byłoby na niego stać - podsumował Marek Skurczyński. - Kiedyś futbol był inny niż po wprowadzeniu tzw. prawa Bosmana. Dziś piłkarze nie przywiązują się tak do klubów. Gdy byłem młody, dołączało się do klubu, wychowywało się w nim, traktowało się jako swój klub. I tego klubu się człowiek długo trzymał - opowiadał Benny Mårtensson w z oficjalną stroną internetową TFF przy okazji jubileuszu klubu. Pierwszym szwedzkim piłkarzem w polskiej lidze został więc - dopiero w 1992 roku - Stefan Jansson, który przez pół roku grał dla Pogoni Szczecin. Lechowi Poznań w walce o awans w Lidze Konferencji przeciw Djurgården pomagają trzej Szwedzi: Mikael Ishak, Jesper Karlström i Filip Dagerstål.