Lech po raz trzeci z rzędu, licząc także mecze ligowe, nie zdobył gola. Trudno w takiej sytuacji liczyć na sukces, chyba że po remisie 0-0 i zwycięstwie w rzutach karnych. Tak się jednak nie stało, bo Aleksander Prijović w 69. minucie z bliska pokonał Jasmina Buricia. - Można powiedzieć, że Legia z niczego strzeliła nam bramkę, przegrywamy tak mecz i Puchar Polski. Nie straciliśmy gola w 90. minucie, ale w połowie drugiej połowy. Było jeszcze mnóstwo czasu by odrobić straty, ale nie udało się. Mieliśmy sytuacje, choć bardziej przy tym golem. W drugiej połowie miał ją Gergo Lovrencsics, w pierwszej mieli Szymon Pawłowski i Marcin Kamiński. Jeśli chcemy wygrywać trofea, to musimy strzelać bramki, a nie że znów na zero z przodu zagraliśmy - mówił poirytowany obrońca "Kolejorza" Tomasz Kędziora. Piłkarz Lecha uważa, że przerywanie spotkania z uwagi na rzucane przez kibiców Lecha race nie miało wpływu na końcowy wynik. - Gra była rwana tak dla nas, jak i dla Legii. Nie chciałbym zrzucać naszej porażki na to, że kibice rzucali race. Tak samo wpływało to na grę Legii - twierdził Kędziora. Podczas pierwszej, aż ośmiominutowej przerwy, którą zarządził sędzia Szymon Marciniak, trener Jan Urban zgromadził piłkarzy koło ławki rezerwowych i coś im tłumaczył. - Trener mówił, że jeszcze jest dużo czasu i musimy za wszelką cenę wyrównać. Zmieniliśmy wtedy system na trzech obrońców, ja grałem wahadłowego na jednej stronie,a Gergo na drugiej - tłumaczył Kędziora, który uważa, że Lech musi wygrać trzy ostatnie spotkania w lidze: z Cracovią, Zagłębiem Lubin i Ruchem Chorzów. - Mamy jeszcze matematyczne szanse na puchary i trzeba zdobyć dziewięć punktów, by później sobie w brodę nie pluć. Mimo, że zepsuliśmy ten sezon, to na koniec możemy z tego jeszcze jakoś wyjść - przyznał Kędziora. O przyszłości nie chciał za wiele mówić. - Nie wiem co się stanie pod koniec maja czy w połowie maja, jak to się wszystko skończy. Sam jestem ciekaw tego - zakończył. Andrzej Grupa, Warszawa