Kristoffer Velde: - Mogę o coś zapytać? Sebastian Staszewski, Interia: - Jasne. - Co oznacza słowo "wypier..."? Delikatnie mówiąc, żebyś się spakował i wyjechał. Dlaczego o to pytasz? - Bo w prywatnych wiadomościach na Instagramie właśnie to słowo najczęściej wysyłają mi kibice. Wasza relacja nie jest łatwa. - W Poznaniu często spotykam ludzi, którzy mówią: "Kris, nie martw się, rób swoje". Fani Lecha są fantastyczni, w życiu nie spotkałem lepszych. Są żywiołowi, zakochani w swoim klubie, Kolejorz to dla nich wszystko. A później wracam do domu, zaglądam na Instagram i widzę, że internetowe trolle życzą mi najgorszego i cały czas mnie obrażają... To dla nich były zatkane uszy, którymi celebrowałeś bramkę strzeloną Vikingurowi Reykjavik? - Tak. Nie planowałem tego, zadziałał impuls i postanowiłem pokazać, że wiem o krytyce, ale umiem sobie z nią radzić. "Nie słucham hejtu" - tak brzmiała moja wiadomość. Nie wszystkim się spodobała. - Trudno, to nie mój problem. Co prawda nie czytam wszystkich komentarzy, ale dociera do mnie wiele rzeczy. Chciałem pokazać, że one mnie nie ruszają. Na szczęście kilka dni po transferze do Lecha skasowałem konto na Twitterze - który jest gorszy niż Instagram - bo nie chcę myśleć o tym, co tam by się działo. Skąd bierze się ta ostra krytyka? Dlatego, że irytujesz kibiców niepotrzebnymi stratami, nieudanymi dryblingami? A może ciąży milion euro, który Lech za ciebie zapłacił? - Wielu kibiców nie zna się na piłce. Oglądają mecze, wspierają swoje zespoły, ale nie rozumieją, co dzieje się na boisku. Nie mają też pojęcia, że futbol ma wiele odcieni. Więc jeśli pytasz mnie czy w ostatnich miesiącach grałem dobrze, to nie. Nie pokazałem swoich umiejętności. A jeśli pytasz czy jestem dobrym piłkarzem, to tak, jestem. I udowodnię to. Wspomniany milion euro to w Polsce kwota magiczna, która od razu staje się ciężkim plecakiem. Kibice oczekują, że "gość za miliona" będzie grał na wysokim poziomie. A tobie długo się to nie udawało. - Jestem jeszcze młodym piłkarzem, nie dziwię się, że ktoś za mnie tyle zapłacił. Pół roku wcześniej miałem świetną ofertę z Chimki Moskwa, ale nie chciałem wyjeżdżać do Rosji. Później odezwał się Lech i przekonał mnie, że to odpowiednie miejsce na kontynuowanie kariery. Przyjąłem propozycję, ale przecież nie ja zapłaciłem za siebie kwotę odstępnego... Dodatkowo zostałeś sprowadzony jako następca Jakuba Kamińskiego, a zastąpienie Kuby to misja niemal niewykonalna. - "Kamyk" to "Kamyk", a ja to ja. Jesteśmy innymi zawodnikami. Kuba to wielki talent, wyjechał do Bundesligi i życzę mu powodzenia. Teraz w Lechu nadchodzi mój czas. W tym sezonie zacząłeś to udowadniać. Szczególnie w europejskich pucharach, w których zdobyłeś już pięć bramek, w tym dwie w ostatnim meczu z Austrią Wiedeń. - Nie ukrywam, że przeprowadzka do Polski była dla mnie bardzo trudna. Na początku zagrałem kilka meczów, w których nie pokazałem się z najlepszej strony. Byłem zmęczony, bo chwilę wcześniej skończyłem grę w lidze norweskiej. Tak jednak zdecydował trener i musiałem się z tym zmierzyć. Ale słabo sobie z tym poradziłem... Były dni, gdy czułem się świetnie, ale później zaliczałem zjazd. Zachowywałem jednak spokój, bo mieliśmy plan. Jaki? - Taki, że pierwsze sześć miesięcy to okres przejściowy. Swoje umiejętności miałem pokazać dopiero w tym sezonie. Od dnia, gdy podpisałem umowę, wiedziałem - i klub też wiedział - że potrzebuję czasu. Właściwie to się potwierdziło, bo pierwsze pół roku było naprawdę trudne. Chodziło o kraj, poziom ligi? - Ekstraklasa jest bardziej fizyczna niż liga norweska. Nie brakuje kontaktu fizycznego, piłkarze nie mają czasu na przyjęcie piłki. Musiałem grać szybciej. Uwielbiam dryblować i wchodzić w pojedynki jeden na jednego, ale musiałem zmienić sposób, w jaki to robię, bo w Ekstraklasie było trudniej. Dodatkowo mój poprzedni zespół, FK Haugesund, różnił się od Lecha. Kolejorz ma dominować, walczyć o mistrzostwo. Haugesund raczej bronił się przed spadkiem. Przestawienie się na taką mentalność też trochę trwa. We wspomnianych pucharach idzie ci świetnie. Gorzej jest w lidze. - Mam wrażenie, że w Lidze Konferencji drużyny grają odważniej, chcą atakować i dzięki temu powstaje przestrzeń z której korzystam. Szczególnie w drugich połowach. W Ekstraklasie gra jest bardziej kompaktowa, jest dużo fauli, fizyczności. I to wciąż sprawia mi pewne problemy. Niektórzy kibice zastanawiają się czy w ogóle potrafisz strzelać brzydki bramki... - Kiedy patrzę na swoje gole z przeszłości, połowa z nich to piękne trafienia. Głównie dlatego, że nie boję się uderzać z dystansu. Ale zdarzyło mi się strzelać zwykłe gole. Z brzydkich pamiętam tylko jednego, z meczu przeciwko Rosenborgowi, który przegraliśmy 1-2. Czy latem myślałeś o wypożyczeniu? Pojawiały się pytania czy nie potrzebujesz kilku miesięcy w bardziej przyjaznej lidze, aby zbudować swoją pewność siebie. - Nie, w ogóle tego nie rozważałem. Dlatego, że mieliśmy plan, o którym już wspomniałem. Mam pewność siebie, nie potrzebuję jej więcej. Jeden czy drugi nieudany mecz nie sprawią, że przestanę w siebie wierzyć. Wierzyłem też w to, że poradzę sobie w Lechu. Dlatego podpisałem umowę na cztery lata. Poza tym ludzie w Polsce mnie nie znają i nie wiedzą, że jestem wojownikiem. A jesteś? - Oczywiście. Przeszedłem w życiu różne rzeczy, dlatego jeśli ktoś anonimowy nazywa mnie kur..., to nie zwracam na to uwagi. Przejmuję się tylko opiniami rodziny i ludzi, którzy znają się na futbolu. Czasami tracę nad sobą kontrolę, jak każdy człowiek, ale generalnie uważam, że psychicznie jest bardzo silny. To mój atut. Słyszałem jednak opinię, że jesteś nie tylko swoim największym przyjacielem, ale także wrogiem. Zgodzisz się z nią? - Tak... Kiedyś było gorzej, udzieliłem kilku głupich wywiadów, powiedziałem w nich trochę za dużo. Teraz jestem dojrzalszy, spokojniejszy. Ale jednocześnie gdyby nie mój charakter, nie byłbym dziś w tym miejscu, w którym jestem. Jakie znaczenie miała dla ciebie zmiana trenera? W Poznaniu można usłyszeć żarty, że John van den Brom cię usynowił. - Nie słyszałem tego, ale nie ukrywam, że mam z nim dobre relacje. Lepsze niż z Maciejem Skorżą? - Ze Skorżą nie byliśmy zbyt blisko, nie rozmawiał ze mną za często. John dał mi natomiast zaufanie. Ma też osobowość, która pasuje mi znacznie bardziej. Trudno powiedzieć, że dzięki temu zacząłem grać lepiej, ale na pewno sprawiło to, że czuję się tu dobrze. To droga do powołania do reprezentacji Norwegii? Twoi szwedzcy koledzy - Mikael Ishak, Jesper Karlström i Filip Dagerstål - zostali zaproszeni na zgrupowanie swojej kadry, podobnie Gruzini: Nika Kvekveskiri i Giorgi Citaiszwili. A ty zostaniesz w Poznaniu. - Czekam na powołanie, ale jestem cierpliwy. Na razie grałem tylko w młodzieżówce, ale wiem, że stać mnie na coś więcej. I jeśli będę grał dobrze w Poznaniu, w końcu się doczekam. Rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia