Z Rafałem Ulatowskim rozmawialiśmy we wtorek rano, gdy na lotnisku Ławica w Poznaniu przygotowywał się do wylotu na Islandię z Lechem Poznań. Dziś jest jednym z szefów Akademii Lecha. - mówił były asystent Leo Beenhakkera w reprezentacji Polski. Akurat Uklatowski Islandię zna świetnie - pracował tam przez kilka lat zanim w 2004 roku do Lecha Poznań ściągnął go na swojego współpracownika Czesław Michniewicz. Każdego roku na wyspie spędza sporo czasu, bo tam obecnie mieszka trójka jego dzieci. Andrzej Grupa, Interia: Wiele jest podobieństw między Stjarnanen, który wyeliminował Lecha w 2014 roku, a dzisiejszym Vikingurem? Rafał Ulatowski: - Nie, nie ma żadnych. To inna epoka w piłce islandzkiej. Stjarnan był efemerydą, o której obecności boleśnie się przekonaliśmy. W tej edycji pucharów islandzkie kluby zdobyły więcej punktów do rankingu UEFA niż polskie. Stjarnan był więc wstępem, a Vikingur kontynuuje wzrost islandzkiej piłki. Mówiłeś osiem lat temu, że nie da się żyć z piłki, gdy sezon trwa cztery miesiące, a tyle czasu rokrocznie piłkarze grali w islandzkiej lidze. I dlatego większość zawodników to amatorzy, którzy trenują po pracy. - I to się już zmieniło. Sezon jest dłuższy, do ligi doszły dwa kolejne zespoły, teraz jest ich 12. To daje 22 mecze w fazie zasadniczej, a jeszcze zrobili play-off i pięć kolejnych. Sezon trwa więc od kwietnia do października. Niektóre zespoły, jak Valur, Vikingur czy Breiðablik są już złożone niemal wyłącznie z profesjonalnych piłkarzy. Przed wyeliminowaniem Lecha Stjarnan pokonał wcześniej szkocki Motherwell, a decydującego gola w dogrywce strzelił Atli Jóhannsson. Później mówił, że w trakcie meczu z Lechem ma być w pracy, ale postara się wziąć urlop. Takie sytuacje jeszcze się zdarzają u islandzkich pucharowiczów? - Nie, w ogóle. To znak czasu. Jak podleją sztuczną trawę, to mamy inną dyscyplinę Skoro futbol islandzki się profesjonalizuje, to dlaczego kluby, choćby Vikingur, nie chcą grać meczów pucharowych na stadionie narodowym Laugardalsvöllur? To więcej sprzedanych biletów, większy zarobek, inna otoczka... - Oni wiedzą, że sztuczne bosko to ich olbrzymi atut. Trenują na takim, grają w lidze i nie interesuje ich to, by sprzedać może 200 albo 300 biletów więcej i zagrać tam, na narodowym. Nie pytałem ich, to moja opinie. Wiedzą, że na trawie siły by się równoważyły. A sztuczna nawierzchnia jest jeszcze podlewana przed meczem, podkreślę to, bo w Polsce się tak nie robi. W efekcie przez pierwsze 10-15 minut mamy zupełnie inną dyscyplinę sportu. My nie trenujemy w ogóle na sztucznej trawie, a jak oni ją podleją, to pierwsze minuty będziemy musieli poświęcić na zapoznanie się z tą nawierzchnią. Mocny wiatr dalej przeszkadza piłkarzom? - Tak, to się nie zmieniło przez te lata. Na Vikingurze jest jedna trybuna, ale to tez domena klubów islandzkich. Jest inaczej niż w Polsce, stadiony inaczej wyglądają. Kibice zwykle siedzą tylko na jednej prostej, a dookoła pusto. Jak wiatr zawieje, to kibicom zimno, a i przeszkoda dla piłkarzy. Patrząc na frekwencje, to wygląda ona podobnie jak dekadę temu. Zainteresowanie ludzi piłka nożną nie jest dużo większe. - I tak, i nie. Bo wciąż nam się wydaje, że dla klubu lepiej by było grać na wielkim stadionie w Reykjaviku. Oni z kolei wiedzą, że przewagę w meczu domowym da im specyficzna nawierzchnia. Tu mogą nas zaskoczyć. Z Malmö zremisowali na swoim obiekcie 2-2, TNS ograli 2-0, w turnieju prekwalifikacyjnym pewnie oklepali wszystkich. To ich atut. Nie wiem, ile z tych dwunastu zespołów w lidze gra na naturalnej trawie, ale jeśli się nie mylę, to może być 8-4 na korzyść sztucznej. Breiðablik inwestuje w hybrydę, taka jest na Islandii tendencja. Trawę trudno utrzymać ze względów pogodowych, w październiku może być już śnieg. Media na wyspie komentują już to, że po świetnych występach w tym sezonie Islandia zapewniła sobie już udział czterech drużyn w pucharach od 2024 roku? - Powiem inaczej. Marzeniem Vikingura i innych jest to, by być tym pierwszy, który dostanie się do fazy grupowej. Dużo robią w tym kierunku, zwiększając liczbę meczów, profesjonalizując futbol, ściągając coraz lepszych zawodników. Wyjdzie do dwumeczu z nami by awansować. Islandczycy widzą większe szanse przed Vikingurem czy Breiðablikiem, który gra z tureckim İstanbul Başakşehir? - Nas szanują. Z jednej stron znajdą siłę Lecha i wiedzą, co to za klub. Ale pamiętają też Stjarnan i żyją tamtym przykładem. Ówczesny awans musiał się odbić dużym echem... Ulatowski: Islandczycy mówią zawsze po imieniu Co decyduje dzisiaj o sile Vikingura? - Mentalność trenera Arnara Gunnlaugssona. To był pierwszy islandzki trener, który wcześniej grał w Anglii, Szkocji, Francji, Niemczech czy Holandii. Miał dużo styczności z innymi ligami i jako pierwszy na Islandii zerwał z niskim bronieniem, czyli że wszyscy muszą być za linią piłki i czekać na kontry. Grając z Malmö, blokowali rywali na początku ich akcji, grali wysoko, starali się prowadzić grę. Musimy pożegnać się z wyobrażeniem, że stawiają autobus i biegają do kontr po dalekim wybiciu. Absolutnie nie, oni będą chcieli grać z nami na swoich warunkach, co też oznacza, że sporo będzie miejsca za ich linią obrony. Malmö to wykorzystało i zdobyło tak trzy bramki. My tak graliśmy w końcówce poprzedniego sezonu, za dobrych czasów trenera Skorży. Wydaje się, ze nie mają teraz jednego strzelca, jest chyba kilku piłkarzy zdobywających podobną liczbę bramek. - Odejście Kristalla sprawiło, ze teraz wszystko będzie pewnie skupiało się wokół Nikolaja Hansena, a to rosły napastnik, inny typ niż był Kristall. Obok niego gra wtedy Helgi Gudjónsson. Są jeszcze Agnarsson, Birnir Ingason... - No widzisz, mówisz nazwiska, a Islandczycy zawsze wymieniają imiona. - Mnie się podoba Karl Gunnarsson, który gra na prawej obronie i środkowego w trójce, jest bardzo ofensywnie nastawiony. No i Szwed Oliver Ekroth, którego piłka szuka w polu karnym, jakby miał jakiś magnes. Co stały fragment, to oddaje strzał. Na pewno stratą jest odejście Kristalla Ingasona, a swoimi kanałami dowiedziałem się, że łączna suma transferu i bonusów do Rosenborga wynosi około miliona euro. Dla nich to bardzo, bardzo dużo. W Vikingurze nie będzie podejścia fifty-fifty, będą szli na całego Remis w czwartek będzie dla Lecha dobrym wynikiem? - Dyplomatycznie powiem, że przestrzegałbym przed lekceważeniem tego zespołu na ich boisku. U siebie będziemy murowanym faworytem. Tyle że na tej sztucznej trawie... Nie wiem, nie chcę brzmieć pesymistycznie. Wszystko zależy od naszego podejścia mentalnego. Jak bojowo podejdziemy do spotkania, czy będziemy potrafili się postawić tej ich fair agresywności. W Vikingurze nie będzie podejścia fifty-fifty, będą szli na całego, wślizgi na sztucznej trawie to dla nich podstawa. Są zapatrzeni w angielską Championship i League One. Pytanie, jak my zareagujemy, czy będziemy odsuwać nogi, podskakiwać, przegrywać te pojedynki. Jeśli będziemy potrafili przeciwstawić się tym samym, to umiejętnościami górujemy. A jeśli nie, to Vikingur uzyska przewagę. Gdy byłeś na meczu Vikingura z TNS w poprzedniej rundzie, to ktoś Cię jeszcze pamiętał? - Mieszkałem 200 m od tego stadionu, ale nigdy tam nie pracowałem. W tamtych czasach nikt nie myślał, że Vikingur będzie grał przeciwko Lechowi, a ja nie myślałem, że będę pracował w Lechu. Mój przyjaciel był trenerem Framu Reykjavik, mówił mi, że grali przeciwko Barcelonie w pucharach. Mocno oberwali na wyjeździe. W tamtych czasach było nie do pomyślenia, że futbol islandzki znajdzie się w takim miejscu jak dzisiaj, a bramkarz Islandii obroni na mundialu rzut karny Leo Messiego i Islandia nie przegra. Po tym wszystkim widać, jak to się zmieniło. Rozmawiał Andrzej Grupa