Klasyki Lecha z Legią mają to do siebie, że niemal zawsze budzą wyjątkowe zainteresowanie, niemal zawsze mają duże podteksty, a rzadko kiedy poziom tych spotkań oddaje pozycje tych drużyn czy ich aspiracje. Nie inaczej było i tym razem w Poznaniu, choć na trybunach zasiadło ponad 35 tys. widzów. Legia nie znalazła zastępcy Josue, Lech miał świetną szansę Legia była liderem przed tą kolejką, trudno ją było jednak postrzegać jako faworyta. Lech miał za sobą świetny wrzesień, odbił się od dna, a w przypadku wygranej, miałby do drużyny z Warszawy już tylko trzy punkty straty. No i mecz zaległy z Miedzią, który odbędzie się w przyszłym roku. Poznaniacy rzeczywiście sprawiali wrażenie zespołu, który ma więcej atutów. W Legii widoczny był brak pauzującego za kartki Josue, który zwykle reguluje tempo akcji ofensywnych drużyny, a i potrafi dograć "na nos" kolegom z zespołu. Ernest Muçi, mimo wielkich chęci, naśladować go nie potrafi. Lech już w 7. minucie mógł sobie idealnie ustawić to spotkanie - po błędzie Maika Nawrockiego w sytuacji sam na sam z Kacprem Tobiaszem znalazł się João Amaral. Portugalski pomocnik Lecha kopnął piłkę w kierunku dalszego słupka, ale bramkarz Legii świetnie zareagował. Zrobił niemal szpagat, stopą podbił futbolówkę. Amaral zresztą nie miał dobrego dnia - kwadrans później piłka spadła pod jego nogi, a stał sam 13 metrów przed bramką. I w tę piłkę... nie trafił. Legia początkowo była bardzo cofnięta, po 20 minutach zaczęła grać nieco odważniej. W 26. minucie z dystansu uderzył Muçi, z a rykoszetem od nogi Filipa Dagerståla ten strzał mógł być groźny. Nie był jednak, odbicie było za mocne. Trzy minuty później najbardziej aktywny w Legii Paweł Wszołek przechytrzył na prawym skrzydle Barry'ego Douglasa, ale później źle dograł w kierunku Muçiego i Makany Baku. Z ofensywnych zapędów gości w pierwszej połowie to by było właściwie wszystko. Lech przycisnął, efektów z tego nie było Lech po 30. minucie znów mocniej przycisnął. Przy pierwszej próbie rozegrania piłki przez gości - od Tobiasza przez stoperów, jego pressing okazał się skuteczny. To działo się w 33. minucie - strzał oddał Mikael Ishak, zresztą celny. Tobiasz nie dał się jednak zaskoczyć. Bezradny mógł być pięć minut później, gdy po dośrodkowaniu Joela Pereiry z bliska główkował Michał Skóraś. Skrzydłowy Lech nie trafił jednak w bramkę. Jeszcze w doliczonym czasie zza pola karnego huknął Jesper Karlström - bramkarz Legii przerzucił piłkę nad bramką. Poza tym było sporo fauli i żółtych kartek, niewiele zaś akcji na jakie na pewno stać oba zespoły. Wrzało jeszcze podczas zejścia do szatni, bo Ishak z rezerwowym Legii Blažem Kramerem obejrzeli po żółtej kartce. Legia dobrze się broni, Ishak atakuje ją w... opasce na głowie Druga połowa zaczęła się tak jak pierwsza skończyła - od zamieszania między piłkarzami. Nie minęło 30 sekund, a Nawrocki trafił łokciem Ishaka, za co zresztą zobaczył żółtą kartkę. Kapitan Lecha zdołał wrócić do gry, ale już w specjalnej opasce. Z rzutu wolnego uderzył Nika Kwekweskiri, a choć do bramki było bardzo daleko, to Tobiasz z niemałym trudem wybił piłkę poza boisko. Lech znów zepchnął Legię do obrony, przeważał, ale nie stwarzał sytuacji. Mecz był bardzo rwany, brakowało w nim płynności. Legia też miała problemy w ofensywie, brak Josue był aż nadto widoczny. Jeśli coś stworzyła, to zwykle po stałych fragmentach. W 66. minucie z blisko 30 m uderzył grający bardzo słaby mecz Baku, piłka odkręcała się od środka bramki w kierunku słupka, ale minęła go o dobry metr. To mogło zaskoczyć Filipa Bednarka, choć bramkarz Lecha rzucił się w, wydawało się, odpowiednim momencie. Czerwona kartka Jędrzejczyka - to mógł być punkt zwrotny Po tym uderzeniu spotkanie trochę się ożywiło, obie drużyny nie były już w stanie na grząskiej murawie aż tak dobrze się przesuwać jak w pierwszej połowie. Więcej szans do kontr mieli gospodarze, ale rozgrywali je źle - zwykle za mocne podania Skórasia lub innego piłkarza zwalniały tempo akcji i legioniści wracali do obrony. Sytuacja zmieniła się nieco w 80. minucie, gdy Artur Jędrzejczyk przy linii bocznej staranował Ishaka i zobaczył drugą żółtą kartkę. Lech rzucił wszystko do ataku, trener John van den Brom już chwilę wcześniej wpuścił na boisko drugiego napastnika Filipa Szymczaka. Legii zależało wyłącznie na remisie, o czym świadczy zresztą zmiana mało widocznego dzisiaj napastnika Carlitosa na obrońcę Lindsaya Rose'a. On miał załatać dziurę po zejściu Jędrzejczyka. Lech zamykał Legię w jej polu karnym, ale stworzył tylko jedną okazję - w 89. minucie miał ją Skóraś, nie trafił w bramkę. Później gra była co chwilę przerywana, bo kibice z Poznania rzucali na murawę różne przedmioty w kierunku Tobiasza, m.in. szklane butelki. Co chwilę też któryś z graczy leżał i czekał na pomoc medyczną. Klasyk zakończył się więc remisem 0-0. Lech Poznań - Legia Warszawa 0-0 Lech: Bednarek - Pereira, Dagerstål, Milić, Douglas - Kwekweskiri (79. Szymczak), Karlström (79. Szymczak) - Velde (65. Citaiszwili), Amaral (53. Sousa), Skóraś - Ishak Ż. Legia: Tobiasz - Johansson, Jędrzejczyk Ż-Cz (80.), Nawrocki Ż, Mladenović Ż - Augustyniak Ż, Slisz - Wszołek Ż (86. Kramer Ż), Muci (68. Kapustka), Baku (68. Rosołek) - Carlitos (82. Rose) Sędzia: Piotr Lasyk (Bytom). Widzów 35410.