Interia: Po wygranej w Sarajewie z FK 2-0 Lech jest jedną nogą w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Dopełni formalności? Jacek Dembiński: - Będę zaskoczony, jeśli nie wygra 3-0 lub 4-0. Nie wolno lekceważyć żadnego rywala, ale w pierwszym meczu wyraźnie było widać różnicę. Jeszcze gdy z tego bośniackiego stadionu sprzed dwudziestu lat Lech przeniesie się na Bułgarską, to ta różnica powinna być jeszcze większa. Nie wyobrażam sobie, by podopieczni Skorży nie awansowali. Zresztą widać, że bośniacka piłka przypomina tę, jaka była w Polsce 20 lat temu. U nas wszystko trochę poszło do przodu, bo mamy piękne stadiony i poprawiła się cała infrastruktura. Jedno pozostaje niezmienne - wciąż nie gramy w Lidze Mistrzów. - Nie ma nas w Lidze Mistrzów, bo sytuacja jest jasna - nie stać nas na piłkarzy, którzy podniosą poziom. Trudno mówić o pechu w losowaniu, jeśli polskie drużyny są słabe. Czyli jeśli Lech awansuje do fazy grupowej Ligi Mistrzów będziemy mówić, że miał szczęście, a nie umiejętności? - Jeśli Lech zagra dobrze, to awansuje. Poza FK musi przejść jeszcze dwie rundy. Nie można będzie powiedzieć, że im się udało albo mieli szczęście. Po prostu wszystko wyjaśnia się na boisku. W ogóle to wyrzuciłbym pojęcie szczęścia i pecha. Ale w kategoriach pecha określa się losowanie Lecha w III rundzie. - Basel to nie jest wcale drużyna z najwyższej półki. Z jakiegoś powodu też są losowani w tej samej rundzie. Historia pokazuje, że Lech też umie grać w pucharach, bo jeszcze nie tak dawno toczył wyrównane boje z Manchesterem City czy Juventusem Turyn. Jeżeli coś w polskiej piłce ma ruszyć, a także w samym Lechu, to dwumecz z Basel trzeba wygrać. Jednorazowe wejście do Ligi Mistrzów może podreperować budżet, a wtedy pozwoli na sprowadzenie odpowiednich piłkarzy. Wówczas wszystko zacznie się rozwijać. Jeden awans do Ligi Mistrzów pozwoliłby zdystansować konkurencję w Polsce? - Na tę chwilę trudno uciec Legii, bo nie dość, że ma największy budżet, to jeszcze jest to zespół ze stolicy. Lech przez kilka lat musi grać w Lidze Mistrzów, by sprowadzać lepszych piłkarzy. A będzie to możliwe jedynie wtedy, gdy poprawią się budżety za pieniądze z Ligi Mistrzów. Niby to proste, a niesłychanie trudne do zrealizowania. Inna sprawa, że Lech i tak wyróżnia się na rynku transferowym i jego nabytki są najczęściej efektem dokładnych analiz. Trochę to smutne. Sprowadza pan występy w Lidze Mistrzów do pieniędzy, a przecież UEFA wprowadziła reformę, która miała pomóc klubom ze słabszych piłkarsko państw. - A kto gra w Lidze Mistrzów? Tylko najbogatsi. Zarabiają na tych rozgrywkach i później znów w nich występują. To jedno z najważniejszych źródeł budżetu w dużych europejskich klubach. Niesłychanie ważne są umiejętności piłkarskie, ale na jakiejś bazie muszą one powstać. Na odpowiednim budżecie. Latem Lech sprowadził czterech piłkarzy. Można ich już oceniać? - Nie do końca, bo ci zawodnicy mieli dopiero trzy mecze na zaprezentowanie możliwości. Jeszcze pokażą na co ich naprawdę stać. Ważne jest też w kontekście Lecha, że żaden z podstawowych graczy nie odszedł z tej drużyny. Poza Zaurem Sadajewem to jest ten sam zespół, który zdobył mistrzostwo Polski. Powinni jednak przychodzić jeszcze lepsi. W waszym Widzewie Łódź sprzed 19 lat, występowali głównie Polacy. W najlepszym okresie Wisła Kraków także bazowała na rodzimych zawodnikach. Może to jest najodpowiedniejsza droga? - To inne czasy. Wtedy bazowało się na najlepszych w Polsce, a tacy grali tylko w Widzewie i Legii. Można było ich kupić z pozostałych klubów, a nie były to tak duże pieniądze jak teraz. Teraz wyciąga się najlepszych polskich piłkarzy, ale bez kontraktu. Trudno za nich płacić, bo budżety są ograniczone. Taka jest najczęściej polityka transferowa polskich klubów. Trudno zapłacić przyzwoite pieniądze za piłkarza, który jest zbyt wysoko wyceniany. W Lidze Mistrzów grał pan pod wodzą Franciszka Smudy, który był wówczas w podobnym wieku do Macieja Skorży. Można porównywać tych szkoleniowców? - To dwie zupełnie inne mentalności trenerskie. Skorża od początku starał się urozmaicać piłkę, unowocześniał ją, uczył się, wprowadzał nowinki technologiczne. U Smudy było inaczej, szedł raczej na żywioł. Mówił, że mamy wyjść na boisko i wygrać, a my to najczęściej robiliśmy. Fajnie by było, gdyby Skorża po Janasie i Smudzie dołączył do polskich trenerów w Lidze Mistrzów. Grał pan w Szwajcarii. Co podpowiedziałby pan piłkarzom Lecha, gdyby wyeliminowali FK Sarajewo i mieli zagrać z Basel?- Nie sądzę, by piłka w tym kraju zmieniła się do tego stopnia, że teraz nie mielibyśmy czego szukać w starciu ze Szwajcarami. Wtedy grali na poziomie naszej ligi. W tej chwili mają trochę wyższe budżety, ale w składach wirtuozów wciąż nie mają. Może Basel trochę odskoczyło reszcie stawki, ale na co dzień rywalizują właśnie z tymi słabymi drużynami, a tak też ciężko przygotować się do Ligi Mistrzów.Rozmawiał Łukasz Szpyrka