Starcie z Juventusem pokazało, jak dramatycznie wąska jest kadra "Kolejorza". Spośród ofensywnych piłkarzy na ławce siedział tylko Jacek Kiełb. W drugiej połowie w przodzie straszyć mieli defensywę "Żelaznej Damy" Marcin Kikut, Mateusz Możdżeń, a debiut w tak ważnym meczu 18-latka Marcina Kamińskiego był krokiem desperackim, wołaniem Jose Mari Bakero o broń. Takim samym, jak jeden z rajdów Sławomira Peszki z drugiej połowy, gdy lewą flanką pokonał kilkadziesiąt metrów, spojrzał w pole karne Juve, by posłać tam piłkę, ale zrezygnował z tego zamiaru. Nie, nie dlatego, że chciał zagrać na czas. W "szesnastce" Juventusu zalegał śnieg, ale nie było tam ani jednego piłkarza Lecha. Artjoms Rudnevs jest dzisiaj jedynym wartościowym atakującym Lecha i nie ma się co dziwić, że Bakero na niego chucha i dmucha. Artura Wichniarka przy Bułgarskiej już nie ma. Jest wprawdzie Joel Tshibamba, lecz niewiele z jego gry wynika. Poza tym po kontuzji wróci Krzysztof Chrapek, ale fakt, że strzelał gole w 1. lidze nie oznacza, że będzie je strzelał w Ekstraklasie, czy Lidze Europejskiej. Skoro "Kolejorz" zainkasował 4,5 mln euro za Roberta Lewandowskiego, to przynajmniej za połowę tej sumy powinien kupić jego następcę. Tymczasem na Rudnevsa wydano tylko 700 tys. euro. Dysponując ledwie pięcioma-sześcioma wartościowymi ofensywnymi zawodnikami (Stilić, Peszko, Rudnevs, Kriwiec, Wilk i być może Kiełb) ciągle będziemy się dziwić, że Lecha ma dwa różne oblicza - szare ligowe i kolorowe z Ligi Europejskiej. - Przypomnę, że graliśmy przeciwko Juventusowi. Z tak silnym i klasowym rywalem nie można sobie pozwolić na eksperymenty - powiedział baskijski trener dziennikarzowi, który dziwił się, że w kadrze na mecz z Juventusem zabrakło napastników z Młodej Ekstraklasy. Minus 13 stopni na termometrze, odczuwalna temperatura - z powodu silnego wiatru oscylowała około minus 20 stopni. W takich warunkach piłkarskiego meczu jeszcze nie oglądałem. Redaktor Stefan Szczepłek z "Rzeczpospolitej" szybko odszukał w pamięci spotkanie z fazy grupowej Ligi Mistrzów Legia - Spartak Moskwa, ale szybka konkluzja była taka: w grudniową noc 1996 r. nie było takiej śnieżycy. Komentatorzy Polsatu przenieśli stanowiska z odkrytej trybuny prasowej do ogrzewanej kabiny. Ich kolega włoski nie zorientował się, że istnieje taka możliwość. W spodniach narciarskich siedział koło mnie. Zlitowała się nad nim rzeczniczka Lecha Joanna Dzios i zaopatrzyła go w koc. Łatwiej mu było wykrzykiwać co chwilę: "Incredibile!". To słowo ("niewiarygodne") padało z jego ust najczęściej. Oczywiście jako komentarz do sytuacji podbramkowych, jakie marnowali podopieczni Luigiego Del Neriego. "Incredibile" i skrót meczu Lech - Juventus: Dyskutuj na blogu Michała Białońskiego