Lech Poznań miał w przeszłości ogromne problemy, gdy przegrywał pierwsze spotkanie na wyjeździe 0-1. W zdecydowanej większości przypadków nie potrafił odrobić strat, w kompromitujący sposób żegnał się z europejskimi marzeniami. Istniało duże prawdopodobieństwo, że podobnie może być i tym razem. Tydzień temu w Reykjaviku "Kolejorz" przegrał z Vikingurem 0-1, zagrał fatalnie. Dyspozycja poznaniaków nie dawała dużych nadziei, że dziś może być lepiej. Z drugiej jednak strony, to właśnie domowe mecze w pucharach były tymi, w których Lech nie zawodził. Wygrał 1-0 z Karabachem Agdam i 5-0 z Dinamem Batumi. Tę serię utrzymał w starciu z mistrzem Islandii, choć nie w taki sposób, w jaki mógł to zrobić. Lech - Vikingur. Kiepski początek "Kolejorza" Lech bardzo chciał szybko odrobić straty - to był widać. Wyszedł bojowo nastawiony, chciał grać wysokim pressingiem, już w okolicach pola karnego rywali. Vikingur świetnie sobie jednak z tym radził, na niewiele pozwalał. Gdyby zaś goście z Islandii zachowali lepszą skuteczność, ich zaliczka byłaby bardziej okazała. Już w 9. minucie Erlingur Agnarsson uciekł na prawym skrzydle Pedro Rebocho i dośrodkował w pole karne. Tam był już Helgi Gudjonsson, który z kolei cwanie uwolnił się spod opieki Antonio Milicia. Gdyby ofensywny pomocnik Vikingura trafił w bramkę, goście by pewnie prowadzili. Spudłował jednak i kibice odetchnęli. Jeszcze bliżej powodzenia goście byli w 13. minucie, gdy przebitkę na środku przegrał Radosław Murawski. Tym razem z kilkunastu metrów strzelał Agnarsson, ale prosto w Filipa Bednarka. To była doskonała okazja! Lech - Vikingur. Cierpliwość kibiców zaczęła się kończyć Kibice Lecha byli coraz bardziej zniecierpliwieni. Za każdą piłką biegał Michał Skóraś, inni też próbowali coś zrobić, ale ewidentnie Lechowi brakowało kreatywności. Vikingur bardzo wysoko ustawiał pięcioosobową linię obrony, a kolejna linia czterech pomocników była dosłownie kilka metrów przed nią. Lech próbował sforsować te zasieki długimi piłkami na wolne pole, ale efektem były jedynie kolejne spalone, głównie Mikaela Ishaka. W 12. minucie "Kolejorz" oddał trzy strzały w jednej akcji, ale ostatecznie sędzia-asystent i tak podniósł chorągiewkę. W 20. minucie skończyła się też cierpliwość kibiców - w mało parlamentarny sposób zaczęli domagać się lepszej gry. Lech - Vikingur. Lech trafił przed przerwą. Raz i drugi Świetnie ustawiony mistrz Islandii coraz bardziej irytował poznaniaków, którzy nie mieli pomysłu na sforsowanie jego obrony. Aż do 32. minuty, gdy Joel Pereira popisał się kapitalnym podaniem wzdłuż linii bocznej, a niezwykle chaotyczny do tej pory Kristoffer Velde w porę ruszył za obronę rywali. Miał dużo czasu, świetnie przyjął piłkę i idealnie dograł ją do Ishaka. A Szwed huknął z powietrza w dalszy róg bramki i Lech wreszcie się cieszył. Po raz pierwszy w konfrontacji z Lechem Ingvar Jónsson został pokonany - poznaniakom nie udało się to przez 180 minut w 2014 roku i 122 minuty teraz. Lech poszedł za ciosem, chciał dobić oszołomionego rywala. Najpierw pomylił się Rebocho, ale w 44. minucie ten sam gracz podał do Pereiry, ten dorzucił w pole karne, a Velde bez zastanowienia uderzył do siatki. Lech miał więc to, co chciał mieć! Lech - Vikingur. Kontrola po przerwie Druga połowa zaczęła się źle dla Lecha - kontuzja odnowiła się Miliciowi, Chorwat musiał zejść z boiska. Nie miało to jednak większego wpływu, Lech w końcu zdominował grę, starał się kontrolować wydarzenia. W 55. minucie Alan Czerwiński idealnie zagrał w pole karne, a wbiegający w szesnastkę Ishak przerzucił piłkę nad bramką. Lech powinien też dostać karnego, bo Ishak został celowo uderzony łokciem w twarz przez swojego rodaka Olivera Ekrotha. Gdy do końca meczu zostało 20 minut, Vikingur zaczął atakować coraz odważniej, mocno się przy tym odkrywał. Lech dostał dwa ostrzeżenia - w 69. minucie rezerwowy Danijel Djuric po rykoszecie minimalnie się pomylił, a w 81. minucie z rzutu wolnego kopnął prosto w Bednarka. A później nastąpiły minuty, w których Lech powinien być postawić kropkę przy swoim awansie. Ostatnie 10 minut oraz czas doliczony wyglądały tak: Ishak trafia piłką w słupekstrzał Amarala w sytuacji sam na sam broni JónssonAmaral w sytuacji sam na sam nie trafia w bramkęSkóraś z Marchwińskim mają przed sobą tylko bramkarza, a nie oddają nawet strzałuIshak przegrywa sam na sam z bramkarzem, a Afonso Sousa z 16 metrów, dobijając, nie trafia w bramkęSkóraś jest faulowany przez bramkarza rywali na linii pola karnego, sędzia tego nie widzi A to nie wszystkie okazje - było ich więcej! To przechodziło ludzkie pojęcie, co w ataku wyprawiał Lech Poznań! Sędzia Weinberger doliczył pięć minut i gdy kończyła się już ta ostatnia, Vikingur przeprowadził akcję prawym skrzydłem. Po dośrodkowaniu Agnarssona Djuric wbił piłkę z czterech metrów do bramki. To oznaczało dogrywkę. Lech - Vikingur. Wściekłość kibiców, stek wyzwisk Zanim dogrywka się zaczęła, piłkarze Lecha wciąż przeżywali to co się stało, a swój "koncert" zaczęli kibice. "Dość pośmiewiska, wyp.. z boiska" - skandowali, a później domagali się odejścia dyrektora sportowego Tomasza Rząsy. Nawet gdy w 96. minucie Filip Marchwiński uderzył zza pola karnego, a piłka przełamała ręce Jónssona, skandowali: "Dość amatorki, Rutkowski, dość amatorki". Od tej 96. minuty Lech znów więc był bliżej awansu, ale Islandczycy nie rezygnowali. Znów stawiali wszystko na atak, bardzo odważnie poczynał sobie 19-letni Djuric. To co się momentami działo na boisku, było jakby nierealne. W 104. minucie Filip Bednarek mógł zacząć kontrę Lecha dalekim wykopem, bo tylko jednego rywala obok siebie miał wybiegający z połowy boiska Sousa. Bramkarz Lecha wstrzymał akcję, ustawił kolegów, po czym... kopnął prosto w plecy Dagerståla. Znów więc krzyknęli kibice: "Biegać, walczyć i się starać, w Lechu trzeba zap...". Oni takiej "jakości" nie chcieli. Lech - Vikingur. Goście kończą w dziesiątkę. I atakują W drugiej połowie dogrywki dopingu już nie było, co najwyżej wybuchy śmiechu bądź szyderstwa, gdy poznaniakom nie wychodziły nawet proste podania. Było też głośne "Ooooooooo", gdy Bednarek szykował się do dalekiego wybicia piłki sprzed własnego pola karnego. Od 111. minuty lechici grali w przewadze, bo drugą żółtą kartkę za faul na Karlströmie zobaczył kapitan Vikingura Julius Magnusson. To była kolejna kuriozalna sytuacja, bo ten piłkarz miał właśnie zejść z boiska, przy linii czekał już Arnor Borg Gudjohnsen, a do tego to bardziej lechita sfaulował rywala niż sam został sfaulowany. Bynajmniej Lech nie chciał lub nie potrafił przejąć inicjatywy, czekał na rywali. A kibice każde podanie lechitów skandowali głośnym "ole!". A mimo to, po kontrze, Sousa miał sytuację sam na sam z Jónssonem w 115. minucie, którą przegrał. Dobitka Skórasia była z kolei niecelna. Mało? W 118. minucie Lech wywalczył rzut karny, który... w popisowy sposób zmarnował Sousa! W 119. minucie Portugalczyk jednak dał radę strzelić, po świetnym zagraniu Filipa Szymczaka. A po golu, zamiast owacji, doczekał się gwizdów i wyzwisk, których pewnie i tak nie rozumiał. I w takich kuriozalnych okolicznościach, wyzywani przez swoich kibiców, piłkarze Lecha wywalczyli awans. W starciu z zespołem, któremu poznańskie trybuny dziękowały brawami. Za tydzień w Poznaniu mistrz Polski zagra o fazę grupową z F91 Dudelange, w niedzielę czeka go jeszcze ligowy bój ze Śląskiem Wrocław. Lech Poznań - Vikingur Reykjavik 4-1 po dogrywce (2-1, 2-0) Bramki: 1-0 Mikael Ishak 32., 2-0 Kristoffer Velde 44., 2-1 Danijel Djuric 90. +5, 3-1 Filip Marchwiński 96., 4-1 Afonso Sousa 119. Lech: Bednarek - Pereira Ż, Czerwiński Ż, Milić (50. Dagerstål), Rebocho (101. Douglas) - Karlström, Murawski Ż (87. Marchwiński Ż) - Skóraś Ż, Amaral (87. Sousa), Velde (68. Kwekweskiri) - Ishak (101. Szymczak). Vikingur: Jónsson - Gunnarsson, Ekroth, McLagan, Tómasson (46. Atlason Ż) - Agnarsson, Magnusson Ż-Cz (111.), Punyed Ż, Gudjonsson (46. Djuric), Andrason (74. Ingason) - Sigurpalsson (115. Gudjohnsen). Sędzia: Julian Weinberger (Austria). Widzów 12555.