Sebastian Staszewski, Interia Sport: Gratuluję pokonania FK Bodø/Glimt i awansu do kolejnej rundy Ligi Konferencji. Długo na to czekaliście... Karol Klimczak: - To wielka sprawa. Duży sukces. I to nie tylko Lecha, a całej polskiej piłki. Ponad 30 lat czekaliśmy na to, żeby wiosną nasze kluby pograły w pucharach dłużej niż tylko przez jedną rundę. Nikomu się to nie udawało, także nam, bo odpadaliśmy przecież w dwumeczach z Udinese czy Sportingiem Braga. No i proszę, w końcu mamy to. Jest się z czego cieszyć. Rywal z Norwegii był jednak bardzo wymagający. I kilkukrotnie musieliście drżeć o wynik. - Ale to nie była żadna niespodzianka. Wiedzieliśmy jakim klubem jest FK Bodø/Glimt i kogo ma na rozkładzie. Dlatego w czwartek widzieliśmy niesamowitą walkę. W Norwegii też jej nie brakowało, ale tym razem rywale musieli zmierzyć się nie tylko z naszymi zawodnikami, ale i kibicami, których na stadion przy Bułgarskiej przyszło aż 35 tysięcy. To też wpłynęło na postawę zespołu, który był niezwykle zdeterminowany. Jak oglądało się ten mecz z wysokości loży? Cierpiał pan przez 90 minut? - Mniej niż w Bodø, bo tu przynajmniej odgryzaliśmy się. Mecz miał różne fazy. Na pewno weszliśmy w niego lepiej niż w Norwegii. Być może momentami można było odnieść wrażenie, że mamy zaciągnięty hamulec, ale to był pomysł trenera Johna van den Broma. Mieliśmy grać ofensywnie, ale ostrożnie. Gra "na wariata" nie przyniosłaby nam niczego dobrego, bo widzieliśmy, jak Norwegowie grali intensywnie. Awans to także sukces wspomnianego van den Broma, który trafił do Poznania między innymi dzięki dużemu doświadczeniu w europejskich pucharach. To dodatkowa satysfakcja? - Trener zdał egzamin. Ostatnio w mediach pojawiło się kilka groteskowych wręcz głosów, że nie daje rady, że powinniśmy go zwolnić. Nie rozumiem tego, bo John realizuje kolejne założenia, nie tylko w Lidze Konferencji, ale i w Ekstraklasie. Jasne, że trzecie miejsce w tabeli to nie jest nasze maksimum, ale musimy skutecznie łączyć grę w lidze i pucharach. I w tym sezonie udaje nam się to całkiem nieźle, co w przypadku polskiej drużyny nie jest takie oczywiste, bo zazwyczaj gra w pucharach oznaczała kryzys w lidze. Ile Lech otrzyma od UEFA za awans do kolejnej rundy Ligi Konferencji? - 600 tysięcy euro. Pieniądze są co prawda ważne, ale awans warto było przeżyć chociażby dla atmosfery, która w czwartek była niesamowita... Ale mimo wszystko to blisko 3 miliony złotych. Nie żałuje pan teraz, że nie zainwestowaliście zimą we wzmocnienia? - Nie, bo postawiliśmy na przedłużanie kontraktów. I jak widać po występie chociażby Mikaela Ishaka - wiemy, że było warto. Mamy obecnie mocną kadrę, oby tylko zawodnikom dopisywało zdrowie i będzie dobrze. Ostatnie pytanie: jaki jest pana wymarzony rywal w kolejnej rundzie? - Przed dwumeczem nie chciałem o tym mówić i teraz... też nie chcę. Bo z jednej strony chciałoby się fajnego rywala, na którego przyjdą kibice, a z drugiej człowiek marzy o awansie... Powiem więc tak: może być West Ham, ale tylko jeśli mielibyśmy awansować do ćwierćfinału! W Poznaniu rozmawiał Sebastian Staszewski, Interia Sport