Wśród kibiców Lecha Poznań od lat toczy się dyskusja na temat bramkarzy w ich ukochanym klubie. Jak zbawiciel wypatrywany jest fachowiec na najwyższym poziomie, a już najlepiej, gdyby był nim młody wychowanek klubu. Bramkarzem, który jako nastolatek mógł aspirować do tej roli, był Robert Adamski, chłopak trenujący w Lechu od szóstego roku życia, co jak na tamte czasy nie było standardem. Lato 1995 roku, które miało rozpocząć jego karierę w Ekstraklasie, okazało się też ostatnim w jego życiu. Lech Poznań i stawianie na młodych trenera Zbigniewa Franiaka Lech Poznań w pierwszej połowie lat 90. był aż trzy razy mistrzem Polski - wygrywał Ekstraklasę w 1990 i 1992 roku, a w 1993 r. PZPN przyznał mu tytuł odebrany Legii Warszawa. Kolejorz nie awansował jednak do raczkującej wówczas Ligi Mistrzów, a na dodatek kiepsko odnalazł się w okresie transformacji ustrojowej. Mistrz był organizacyjno-finansowym słabeuszem. Trenerzy skarżyli się, że "piłki na obóz są kupowane na ostatnią chwilę", a "Przegląd Sportowy" opisywał, że w kolejowym budynku straszą "meble z lat 60., o ile nie z 50.". Gdy z klubu odeszli czołowi zawodnicy, popadł też w sportową przeciętność. Tak jak dziś świetnie szło za to Lechowi szkolenie młodzieży. Dlatego w ramach oszczędności, latem 1995 roku trenerem pierwszego zespołu został Zbigniew Franiak, który liczne talenty (z Bartoszem Bosackim, Arturem Wichniarkiem i Marcinem Drajerem na czele) miał wprowadzać do gry w Ekstraklasie. On znał tych nastolatków najlepiej, szlifował te poznańskie diamenty od dłuższego czasu. Najpierw doprowadził Lecha do trzeciego miejsca mistrzostw Polski juniorów w 1994 roku. Następnie, prowadzone przez Zbigniewa Franiaka i oparte o brązowych medalistów rezerwy Lecha w cuglach wygrały czwartą ligę - na 36 meczów zwyciężyły w 36! - Gdy przejmowałem zespół, władze klubu przekazały jasno, że paru starszych piłkarzy odchodzi z Lecha, a ja mam wprowadzać młodzież. Umówmy się, finansowo klub nie stał wtedy za mocno. Niech się ci moi starsi bramkarze też nie obrażą, ale delikatnie mówiąc, nie byli najsilniejsi w historii klubu - mówi nam Zbigniew Franiak. Mariusz Bekas i Robert Adamski Szkoleniowiec z rezerw do pierwszego zespołu "wziął ze sobą" dwóch młodych bramkarzy, których prowadził też w drużynie medalistów mistrzostw Polski juniorów. - Mariusz Bekas i Robert Adamski grali u mnie na zmianę, bo uważam, że w przypadku nastolatków trener nie powinien się trzymać jednego składu. Potrzebna jest rotacja, młodzi muszą się ogrywać. Dlatego, gdy walczyliśmy w mistrzostwach Polski juniorów, karne z Zagłębiem Lubin o wejście do top 4 bronił Robert Adamski, a na mecz o brąz z Jagiellonią Białystok wyszedł Mariusz Bekas. Przed tymi karnymi zresztą mnie namawiali, bym w ostatniej chwili zmienił Roberta na Mariusza, ale nie zmieniłem zdania i wyszło na moje - wspomina Zbigniew Franiak. "W rozegranym konkursie rzutów karnych zwyciężył Lech 4:3, a ojcem sukcesu był bramkarz Robert Adamski, który popisał się udanymi interwencjami" - czytamy o meczu z Zagłębiem w "Historii futbolu wielkopolskiego", autorstwa Tomasza Siwińskiego i Jarosława Owsiańskiego. - Robert był wyższy od Mariusza [wg "Skarbu Kibica" miał 186 cm przy 178 cm Bekasa - przyp. red.], miał lepsze warunki fizyczne, dlatego temu drugiemu powtarzałem, że musi pracować nad skocznością - dodaje szkoleniowiec. - Faktycznie, mieliśmy z Robertem bardzo podobną pozycję u trenera Franiaka, w pierwszym zespole byliśmy bramkarzami numer 3-4, trenowaliśmy z seniorami niecałe dwa miesiące. Rywalizowaliśmy, ale to była zdrowa rywalizacja - potwierdza Mariusz Bekas. - Z czasem musiałbym wybrać, na którego z nich postawić mocniej, kto miałby zagrozić starszym, Robertowi Mioduszewskiemu i Jackowi Rucińskiemu. Niestety, sprawy potoczyły się inaczej - mówi trener Zbigniew Franiak. Robert i Kasia - Robert przeszedł do naszej klasy w połowie liceum. Dobrze sobie radził w Lechu, ale z jego strony nie było żadnego szpanowania. Przez przypadek udało mi się go zeswatać z Kasią, koleżanką z klasy. To był dla nich obojga taki pierwszy poważny związek - wspomina Krzysztof, kolega z XI LO w Poznaniu. Jak opowiada, Kasia mieszkała na poznańskim Piątkowie, na osiedlu Chrobrego - w bloku naprzeciw jednostki straży pożarnej. - Gdy Robert przyjeżdżał do Kasi, zawsze parkował swoją mazdę na takim malutkim parkingu po drugiej stronie ulicy. Pamiętam dobrze ten widok, bo mieszkałem osiedle obok, a on często bywał u dziewczyny - mówi Krzysztof. - Też mieszkałem w pobliżu i w ten straszny wieczór widziałem auto Roberta jeszcze pod domem Kasi - dodaje Mariusz Bekas. Tamtego letniego dnia, w sierpniu 1995 r., Robert wyszedł z domu dziewczyny po godzinie 19. Wypadek i szpital - Nie wiem, czy sama Kasia pobiegła na miejsce wypadku, czy zrobił to jej tata, ale szybko dowiedzieli się, że Robert był w jednym z aut, które zderzyły się na skrzyżowaniu Wojciechowskiego i Kurpińskiego. Fiat jadący z ulicy podporządkowanej uderzył w prawy bok auta Roberta. Od razu na miejsce przyjechała stacjonująca obok straż pożarna, po chwili też karetki. Wiem od świadków, że Robert miał zapięte pasy, a i tak przez siłę uderzenia wyleciał przez okno - opowiada kolega bramkarza z klasy, Krzysztof. - Następnego dnia rano mieliśmy trening, Robert na niego nie przyszedł, co było do niego niepodobne. To nie były czasy komórek czy komunikatorów, nie wiedzieliśmy o co chodzi. W końcu po zajęciach ktoś przekazał do klubu informację o wypadku, to był dla nas wstrząs - mówi Mariusz Bekas. - Dla mnie to była tym trudniejsza sytuacja, że moja dzisiejsza żona była dobrą koleżanką Kasi. Z informacji o wypadku pamiętam, że Robert po wypadnięciu z auta miał uderzyć głową w kamień czy krawężnik i to było najgorsze - wspomina Marcin Drajer, kolega z Lecha Poznań i mistrz Europy do lat 16 z mistrzostw w 1993 roku. Jak uzupełnia Krzysztof, po wypadku Robert długo leżał w śpiączce, miał dużo ciężkich wewnętrznych obrażeń, w tym obrażeń wewnątrzczaszkowych. - Byłem w kontakcie z dziadkiem Roberta, który przez lata woził go na treningi. Pamiętam jego radość, gdy opowiadał mi, że Robert w tej śpiączce poruszył palcem. Niestety, ta radość okazała się przedwczesna - mówi ze smutkiem trener Zbigniew Franiak. Następnego dnia piłkarze Lecha Poznań w meczu Ekstraklasy z Rakowem Częstochowa zagrali z czarnymi opaskami na ramionach, tak samo zawodnicy rezerw w spotkaniu z Polonią Chodzież. Pogrzeb i pamięć "Nigdy nie zapomnimy chwil spędzonych z Tobą. Zostaniesz w naszych sercach najdroższą osobą" - to motto w nekrologu opublikowanym przez "Głos Wielkopolski" zamieściła rodzina Roberta - rodzice i dziadkowie. - Zapamiętam Roberta jako skromnego kolegę. Był jedną z nielicznych osób w naszej klasie, która miała auto. Parę razy z nim jechałem i zawsze prowadził z głową. Poza tym, wypadek zdarzył się na krzyżówce tuż obok parkingu, skąd ruszał, więc nie był w stanie się rozpędzić, jego auto zostało uderzone - uważa Krzysztof. - Sam pogrzeb wyrzuciłem z pamięci, bo staram się takich momentów zapamiętywać jak najmniej - dodaje. - Razem z kolegami Roberta z juniorów byłem w poczcie sztandarowym Lecha na pogrzebie. To dla nas wszystkich było trudne doświadczenie - mówi Mariusz Bekas. - Robert był jedynakiem. Jego rodzice i dziadkowie przeżyli dramat, potem odcięli się od środowiska piłkarskiego. Często odwiedzałem grób Roberta i zawsze były na nim świeże kwiaty, ale akurat nigdy ich przy nim nie spotkałem. Z Kasią też nie mamy już kontaktu. Ale o Robercie zawsze będziemy pamiętali - zapewnia Marcin Drajer, dziś członek zarządu Wielkopolskiego Związku Piłki Nożnej. Przez kilka lat po śmierci, dziadek bramkarza organizował w Lwówka Wielkopolskim Memoriał im. Roberta Adamskiego. W środę 27 września, 28 lat i pięć dni po śmierci Roberta Adamskiego, Lech Poznań znów zagra u siebie z Rakowem Częstochowa.