Przed tygodniem zakończył pan karierę. Które uczucie jest bliższe: smutek, że to koniec czy ulga, że to już? Ivan Djurdjevic: - I smutek, i ulga. Nie ukrywam, iż odczuwam to, że grałem przez prawie 20 lat w piłkę. Z kolei pewnie dopiero za miesiąc dotrze do mnie, że to już koniec. Piłka nożna jednak na zawsze pozostanie moją pasją i zamierzam z niej rezygnować. Będę trenerem. To była kariera w pełnym znaczeniu tego słowa? - Aby mówić o karierze, nie musisz grać w wielkich klubach i zdobywać najważniejszych pucharów. Myślę, że karierę miał każdy piłkarz, który grał na całego, ze wszystkich sił. Liczy się to, że jesteś zaangażowany w swój zawód. Gdy byłem młody, ciężko pracowałem na treningach. Nie dostawałem tego, co chciałem, to przyszło później. Zawsze miałem pod górkę. Z drugiej strony, jeśli jest trudno, to pojawia się motywacja, by z tym walczyć i jeszcze intensywniej pracować. Życie i piłka nożna są wobec ludzi uczciwe, oddają to, co człowiek w nie wkłada. A w swojej karierze nic bym nie zmienił. Co wiedział pan o polskiej lidze zanim trafił do Poznania? - Niewiele, praktycznie nic. Znałem historię kraju, bo się interesuję przeszłością i dużo czytam. O lidze nie wiedziałem nic. Andrzej Czyżniewski zaprosił mnie na testy. Znajomi mówili mi: "Ivan, grasz w Portugalii, daj sobie spokój z Polską". A ja spakowałem dwie pary butów, ochraniacze i pojechałem trochę jak junior. Zaryzykował pan? - Tak i to mi się zwróciło. Miałem łatwiejsze rozwiązania, ale wybrałem inaczej. To nie jest tak, że Polska była najgorszym wyborem, ale stanowiła wielką niewiadomą. Przyjechałem na testy i miałem wracać, ale trener Franciszek Smuda poprosił mnie, żebym został jeszcze na meczu. To było spotkanie z Zagłębiem Sosnowiec, którym Lech rozpoczynał sezon. Na meczu zobaczyłem kibiców, ich podejście do klubu i uświadomiłem sobie, że będę tutaj pasował. Pojawiła się motywacja, bo zobaczyłem oddanych fanów o wysokich wymaganiach, a to powoduje, że klub musi się rozwijać. Chciałem podjąć wyzwanie, bo - nie ukrywajmy - w Portugalii pieniądze były lepsze, ale chodziło o coś innego. Czasami mówi się, że to przeznaczenie. Podobno, żeby poznać lepiej nowy kraj sięgnął pan po klasykę polskiej literatury? - Przeczytałem "Trylogię". To znaczy opisów przyrody nie czytałem, ale skupiałem się na rzeczach, które pozwolą mi zrozumieć mentalność ludzi i kulturę kraju. "Pana Tadeusza" też próbowałem przeczytać, ale to było zbyt skomplikowane. Zauważyłem, że Polska to kraj podobny do Serbii. Niedoceniany i zawsze przez kogoś oszukiwany. Gdy była potrzebna pomoc, to jej zabrakło, ale gdy nas potrzebowali, to przychodzili. Poznanie historii kraju ułatwia zrozumienie ludzi? - Tak jest wszędzie. Widzę, jak wiele wspólnego Poznań ma z Guimaraes, gdzie grałem wcześniej. To była pierwsza stolica Portugalii, a w Poznaniu też dba się o historię. Kibice Lecha co roku pamiętają o rocznicy Powstania Wielkopolskiego. Jeśli przeczytasz trochę literatury, to nie tylko zdobędziesz wiedzę, ale wiele spraw będziesz lepiej rozumiał. Z Lechem zdobył pan mistrzostwo, Puchar i Superpuchar Polski. Które z trofeów było najważniejsze? - Każde było bardzo ważne. Dlaczego? Bo nawet, jeśli grałem w lepszych ligach, to nigdzie nie osiągnąłem tyle, co w Lechu. W Guimaraes zakwalifikowaliśmy się do europejskich pucharów, ale w nich nie zagrałem. To udało się z Lechem... - I mogliśmy rywalizować z dobrymi, wymagającymi rywalami. Udowodniliśmy wtedy wszystkim, że to jest możliwe. Daliśmy z siebie wszystko i tylko szkoda Bragi w 1/16 finału Ligi Europejskiej. Wszyscy wiemy, że wyjazdowy mecz można było inaczej rozegrać. A rywale później dotarli do finału. To pokazuje jak niewielka jest różnica między porażką a sukcesem. Potrzebujemy czasu, by to wypracować i zrozumieć. Czuje się pan lechitą? - Ja nie mogę tak o sobie powiedzieć. Jest wielu ludzi, którzy są wiele lat z tym klubem i to oni są lechitami. Poza tym nie pochodzę stąd. Lechitą jesteś, jeśli ciebie tak nazwą. Lech to ważny klub dla mnie, bo mnie wypromował. W jakim sensie wypromował? - Każdy nasz kibic chciałby zagrać w klubie, ale nie może. A piłkarz gra dla kibiców, dla siebie i dla klubu. Jeśli jesteś świadom tego, że pracujesz na dobro klubu, to możesz wiele osiągnąć. W takim zespole jak Lech uświadamiasz sobie, czego kibic oczekuje od piłkarza, m.in. agresji, walki. Myślę, że to kwestia ciśnienia, presji. Jeśli nie poradzisz sobie z nimi, to nie będziesz piłkarzem, bo się do tego nie nadajesz. To ciśnienie nie może źle działać, ono musi motywować. Kto poradzi sobie w Lechu, da radę i na Zachodzie. Jestem o tym przekonany. Skąd ta pewność? - Proszę popatrzeć na Roberta Lewandowskiego. Grał w Lechu nie dla pieniędzy, a dla nauki. Tutaj był pod presją i później nie miał z tym problemów. Atmosfera go nie zjadła, był na nią odporny, motywowała go i gdy przeszedł do Borussii, dał sobie radę. Jeśli się od zawodnika wymaga, to w pewnym momencie kształtuje się go i przygotowuje do dalszego rozwoju. Lech coś takiego robi. Jeśli czujesz presję, to zdajesz sobie sprawę, że robisz coś ważnego. Trzeba umieć to ciśnienie wykorzystać. Rozmawiał Mateusz Szymandera